Historia

Morderczy wyścig. 35 lat temu Polacy dokonali zimowego wejścia na trzeci ośmiotysięcznik - Dhaulagiri

Ostatnia aktualizacja: 21.01.2020 05:55
35 lat temu, 21 stycznia 1985 roku Andrzej Czok i Jerzy Kukuczka jako pierwsi ludzie na świecie zdobyli zimą Dhaulagiri (8167 m) – siódmy szczyt świata. Było to trzecie zimowe wejście na szczyt Korony Himalajów i Karakorum w historii i kolejny krok na drodze do absolutnej dominacji Polaków w kategorii zimowych wejść na ośmiotysięczniki.
Audio
  • "Miałem szczęście uczestniczyć w dwóch wyprawach" - Jerzy Kukuczka podsumowuje wyprawę zimową z 1985 roku w audycji "Cztery pory roku". (PR, 28.10.1989)
  • "Halo! Woła Dhaulagiri!" - wywiad z Jerzym Kukuczką i Andrzejem Czokiem po zdobyciu Dhaulagiri w audycji Bogusława Czajkowskiego. (PR, 06.04.1985)
Jerzy Kukuczka i Andrzej Czok podczas wyprawy na Mount Everest z wiosny 1980 roku. Zdobyli oni szczyt nową drogą 19 maja 1980. Pięć lat później, w styczniu 1985 roku jako pierwsi weszli zimą na ośmiotysięcznik Dhaulagiri ( 8167 m n.p.m).
Jerzy Kukuczka i Andrzej Czok podczas wyprawy na Mount Everest z wiosny 1980 roku. Zdobyli oni szczyt nową drogą 19 maja 1980. Pięć lat później, w styczniu 1985 roku jako pierwsi weszli zimą na ośmiotysięcznik Dhaulagiri ( 8167 m n.p.m).Foto: Wikipedia/domena publiczna

Polski himalaizm zimowy

Pierwszego i drugiego zimowego wejścia na ośmiotysięcznik również Polacy dokonali jako pierwsi. Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy 17 lutego 1980 roku stanęli na szczycie Mount Everestu (8850 m), a Maciej Berbeka i Ryszard Gajewski 12 stycznia 1984 roku zdobyli Manaslu (8156 m).

Jerzy Kukuczka - zobacz serwis specjalny

Trzecie z kolei dziewicze zimowe wejście tym razem na Dhaulagiri potwierdziło tendencję, która stała się faktem w drugiej połowie lat 80., czyli absolutnej dominacji Polaków w konkurencji zimowych wejść na ośmiotysięczniki. W latach 1980- 88 Polacy jako pierwsi zdobyli zimą 7, a do dzisiaj 9 z wszystkich 14 ośmiotysięczników. Dziesiąty - Sziszapangmę (8013 m) 14 stycznia 2005 roku zdobył Piotr Morawski razem z Włochem Simone Moro. Jedynie Makalu, Gaszerbrum II i Nanga Parbat, nie zostały zdobyte zimą po raz pierwszy przez Polaków.

Cały czas niezdobyte zimą pozostaje K2, które, o ile nie padnie łupem którejś z tego rocznych wypraw organizowanych przez konkurencję, będzie celem kolejnej polskiej wyprawy zimą przyszłego roku (poprzednia, pod kierownictwem Krzysztofa Wielickiego z sezonu 2017/2018 zakończyła się niepowodzeniem).

Prywatny wyścig

Zdobycie Dhaulagiri w 1985 roku było rzecz jasna dziełem całej grupy ludzi, ale najważniejsi, którzy doszli na szczyt to Andrzej Czok i Jerzy Kukuczka. Każdy z nich, poza narodową rywalizacją zimową brał udział w jeszcze innym, ważniejszym dla siebie wyścigu.

Kukuczka ścigał się wtedy zawzięcie z Włochem Reinholdem Messnerem, o to który z nich jako pierwszy człowiek na ziemi zdobędzie całą Koronę Himalajów i Karakorum. Messner rozpoczął kolekcjonować swoje ośmiotysięczniki 15 lat wcześniej w 1970 roku i do zdobycia na początku sezonu 1984/1985 pozostały mu już tylko trzy, podczas gdy Kukuczka rozpoczął rywalizację dziewięć lat później w 1979 roku i przed wyprawą na Dhaulagiri do kompletu brakowało mu jeszcze ośmiu szczytów.

Z kolei Andrzej Czok za wszelką cenę usiłował dorównać wybitnemu koledze, również celując w zdobycie wszystkich 14 ośmiotysięczników. Na początku 1985 roku miał co prawda na swoim koncie zaledwie 3 z 14 szczytów (w tym dwa wspólnie z Kukuczką) ale za to wszystkie zaliczają się do grupy 5 najwyższych szczytów świata. Wydawało się więc, że większość najtrudniejszych szczytów ma już za sobą, liczył więc, że poradzi sobie z pozostałymi.

Dhaulagiri 8167 m n.p.m

Pod wieczór 20 stycznia 1985 roku Jerzy Kukuczka, Andrzej Czok i Mirosław Kuraś na wysokości ponad 7000 m wyrąbali w ścianie lodowej małą platformę o szerokości metra i długości półtora metra. Tu rozbili namiot i spędzili ostatnią noc przed atakiem na szczyt Dhaulagiri. W nocy spada na nich lawina.

- Część tej lawiny prasuje nas do 40 centymetrów. Jest potworny nacisk na namiot. Całe szczęście, że Jurek i Mirek przyjęli na plecy to uderzenie, bo gdybyśmy byli w pozycji horyzontalnej, w śpiworach, to prawdopodobnie by nas przydusiło – wspominał Andrzej Czok w wywiadzie udzielonym Polskiemu Radiu po powrocie z wyprawy.

Na szczęście główne uderzenie lawiny przeszło nad nimi. Kukuczka, który jako jedyny był w pełni ubrany wyskoczył z namiotu i zaczął odgarniać śnieg. Udało im się uratować najcenniejsze rzeczy natomiast namiot był zupełnie podarty. Sami też mocno to odczuli.

- To był ostry moment, ponieważ decydowały się losy wyprawy. Wszystko wskazywało na to, że będziemy musieli się cofnąć. Namiot zniszczony, duże zagrożenie lawinowe, Mirek tracił czucie w palcach dłoni – nad ranem to wystarczy parę minut żeby je odmrozić, więc wiadomo, że on musi zejść, a ja też mam słabe czucie. Wszystko wskazuje na to, że trzeba podjąć decyzję zejścia w dół ale jest ona równoznaczna z tym, że wyprawa wróci bez sukcesu – wspominał Czok. – Nie bylibyśmy już w stanie przeprowadzić jeszcze jednej akcji od dołu do góry dlatego, że to byłaby kwestia 10 dni. Na to absolutnie nas już nie było stać.

Wtedy Kukuczka zaczął wydobywać stelaż zniszczonego namiotu spod śniegu, po czym miał stwierdzić, że da się go jeszcze naprawić. – W ten sposób udało nam się zrealizować plan - relacjonował Czok.

Mirosław Kuraś zaczął schodzić do niższego obozu, podczas gdy Kukuczka, a z nim Czok, mimo początków odmrożenia palców, rozpoczęli atak szczytowy.

Droga się dłużyła i zdobywcy dotarli na szczyt dopiero około godz. 15.30. - Ta grań nas tak wykończyła, że nie miałem już ochoty robić zdjęcia - wspominał Jerzy Kukuczka.

Wyścig trwa

Po zejściu na dół Czok i Kukuczka rozdzielili się. Pierwszy został odtransportowany do szpitala, gdzie amputowano mu części odmrożonych palców, z kolei Kukuczka ruszył w dalszy wyścig z czasem i dołączył do równoległej polskiej wyprawy, wraz z którą 15 lutego zdobył Czo Oju (8201 m), trzy dni po Macieju Berbece i Macieju Pawlikowskim, którzy w ten sposób zdobyli dla Polski czwarty ośmiotysięcznik zimą. W prywatnym rankingu Kukuczki był to ósmy ośmiotysięcznik. Do Reinholda Messnera brakowało mu teraz jeszcze czterech, ponieważ Włoch w tym samym sezonie dodał do swojej listy dwunasty szczyt, stając na szczycie Annapurny (8091 m).

Jerzy Kukuczka jednak się nie poddawał i 13 lipca tego samego roku zdobył Nanga Parbat. W tym czasie Andrzej Czok przechodził rekonwalescencję po wyprawie na Dhaulagiri.

Po powrocie z zimowej wyprawy Kukuczka, z wrodzoną skromnością, wspominał w wywiadzie udzielonym Polskiemu Radiu: - Po raz pierwszy udało mi się wejść w ciągu jednego sezonu zimowego na dwa ośmiotysięczniki. W tym roku w Himalajach działało 19 wypraw, w tym 2 polskie. Sukces osiągnęły 3 wyprawy: dwie polskie i jedna koreańska.

Finał I

Andrzej Czok przegrał swój wyścig, ale nie bez walki. Zimą 1985/1986 wziął udział w wyprawie na Kanczendzongę (8586 m) razem z Jerzy Kukuczką i Krzysztofem Wielickim. Nie dotarł jednak na szczyt. Osłabiony organizm przegrał z chorobą wysokościową. Po dotarciu do obozu IV Czok zasłabł i musiał się cofnąć. Zmarł 11 stycznia 1986 roku w obozie III na obrzęk płuc.

- Andrzej Czok stracił życie tylko przez ambicję. Był wspaniałym alpinistą, ale miał przerwę, gdyż wcześniej miał drobny zabieg w szpitalu, leczył odmrożenia palców po wyprawie na Dhaulagiri. Rok się nie wspinał, a Wielicki i Kukuczka byli w doskonałej formie, o wiele lepszej niż Czok, mieli cholerne tempo. Andrzej chciał im dorównać, poszedł za wcześnie do ostatniego górnego obozu i dostał odemii – wspominał himalaista Andrzej Zawada. - Ten wypadek może być przykładem, że lepszy partner jest nieraz bardzo dużym niebezpieczeństwem dla słabszego kolegi.

W dniu śmierci Andrzeja Czoka miało miejsce jeszcze jedno istotne wydarzenie dla polskiego himalaizmu. 11 stycznia 1986 roku na szczycie Kanczendzongi jako pierwsi zimą stanęli Jerzy Kukuczka i Krzysztof Wielicki. Tym samym był to piąty zdobyty przez człowieka zimą szczyt o wysokości powyżej 8000 metrów. Wszystkie zdobyli Polacy. Jednocześnie był to dziesiąty ośmiotysięcznik w prywatnym rankingu Jerzego Kukuczki.

Finał II

Również Jerzy Kukuczka przegrał swój wyścig. W 1986 roku Reinhold Messner stanął na szczycie Makalu (8481 m) i Lhotse (8516 m), ostatnich brakujących mu ośmiotysięczników. Tym samym został pierwszym człowiekiem na ziemi, który zdobył wszystkie 14 najwyższych szczytów świata.

Jerzy Kukuczka dokonał tej sztuki jako drugi. W okresie od lipca 1986 roku do września 1987 roku zdobył: K2 (8611 m), Manaslu (8156 m), Annapurnę (8091 m) i Sziszapangmę (8013 m). Wszystkie 14 ośmiotysięczników zdobył w czasie 8 lat, podczas gdy Reinhold Messner potrzebował na to samo 16 lat, ale był pierwszy.

Sam Reinhold Messner miał powiedzieć do Kukuczki: - Nie jesteś drugi, jesteś wielki.

W 1988 roku na igrzyskach olimpijskich w Calgary Reinhold Messner i Jerzy Kukuczka zostali nagrodzeni srebrnym Orderem Olimpijskim. Messner odmówił przyjęcia medalu, tłumacząc, że alpinizm uważa za twórczość, a nie rywalizację. Kukuczka odznaczenie przyjął, komentując to następująco: - W alpinizmie, jak w szachach, jest miejsce na swego rodzaju twórczość i sportową rywalizację. Gdyby jej zabrakło, być może nigdy bym się nie wspinał.

Finał III

Jerzy Kukuczka przegrał także po raz drugi. Dokładnie 10 lat i 20 dni od zdobycia przez Kukuczkę pierwszego ośmiotysięcznika (Lhotse – 8516 m, 4 października 1979) himalaista wrócił w to samo miejsce, żeby jako pierwszy człowiek na ziemi, zdobyć szczyt nową drogą przez słynną, niezdobytą wówczas południową ścianę. 24 października tuż przed granią szczytową pękła lina i Jerzy Kukuczka spadł w dwukilometrową przepaść.

az

Czytaj także

Krzysztof Wielicki na Lhotse dokonał niemożliwego. "Adam Bielecki nie mógłby tego powtórzyć"

Ostatnia aktualizacja: 31.12.2019 15:48
- Lekarz nawet nie wiedział, że gdzieś wyjechałem. Mój plan znała jedynie żona, ale ona tylko popukała się w głowę - wspomina Krzysztof Wielicki w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl swoją brawurową szarżę sprzed lat. W sylwestrową noc 1988 roku himalaista jako pierwszy w historii, samotnie i w gorsecie ortopedycznym stanął zimą na szczycie ośmiotysięcznika Lhotse. 
rozwiń zwiń
Czytaj także

Krzysztof Wielicki: teraz takie czasy - nie mamy lodowych wojowników, a mamy pieniądze

Ostatnia aktualizacja: 27.12.2019 07:30
- Ludzie się pięknie wspinają, ale nie mają potrzeby i silnej determinacji, żeby pisać jakąś światową historię. Bardziej chcą pisać swoją. Wtedy bardziej uważają. Są kunktatorscy. Ważą, ile można stracić, a ile można zyskać. Może dobrze, nie wiem, ale my byliśmy napaleni, żeby budować potęgę polskiego alpinizmu. Teraz w bazie jak spotkają się dwa pokolenia to młodzież siedzi na tych portalach, godzinami przyciskają coś na swoich telefonach, a my, starszyzna, śpiewamy rosyjskie piosenki - mówi Krzysztof Wielicki w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Krzysztof Wielicki: czuję się dobrym himalaistą, bo dożyłem emerytury

Ostatnia aktualizacja: 05.01.2021 09:45
- Cierpliwość. Dystans. Nigdy na skróty - to jest najważniejsze w górach. (...) Zdecydowanie bym nie polecał tego, co ja zrobiłem na Nanga Parbat w 1996, tego robić nie wolno, to jest przykład, jak nie powinno się działać w górach. Ja miałem szczęście … i czuję się dobrym himalaistą, bo dożyłem emerytury - mówił portalowi PolskieRadio24.pl Krzysztof Wielicki.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Himalaje: los się sprzysiągł, ale Kukuczka i Czok go przechytrzyli. 35 lat temu Polacy zimą zdobyli Dhaulagiri

Ostatnia aktualizacja: 21.01.2020 11:58
"Jesteśmy na szczycie. Wieje. Jest zimno. Andrzej, widzę, cały zalodzony, broda w lodzie, pod nosem wiszą mu malownicze sople, ja wyglądam chyba tak samo" - napisał Jerzy Kukuczka o wejściu z Andrzejem Czokiem na Dhaulagiri (8167 m), siódmy co do wysokości szczyt świata. 35 lat temu, 21 stycznia 1985 roku górę, po raz pierwszy zimą, zdobyła polska wyprawa. 
rozwiń zwiń