Historia

Wojna o ziemniaki. Imperialistyczna stonka kontra Polska Ludowa

Ostatnia aktualizacja: 01.06.2020 05:40
30 maja 1950 roku "Trybuna ludu" doniosła o nocnym desancie stonki ziemniaczanej z amerykańskich samolotów na pola NRD. Ale to widocznie było za mało dla demonicznych imperialistów. Już 1 czerwca w tej samej gazecie Ministerstwo Rolnictwa alarmowało, że Amerykanie zrzucili tony żarłocznych owadów nad Polską. Był to wstęp do jednego z największych czynów społecznych PRL, a zarazem początek kampanii propagandowej do dziś będącej symbolem absurdów poprzedniej epoki.
Inwazja stonki była według PRL-owskiej propagandy jednym z najbardziej perfidnych czynów imperialistycznego wroga
Inwazja stonki była według PRL-owskiej propagandy jednym z najbardziej perfidnych czynów imperialistycznego wrogaFoto: Wikimedia/domena publiczna

Dzieje tej wojny można podzielić na dwa okresy. Pierwszy to lata 1950-1952 roku, kiedy stonka nie była jeszcze poważnym problemem społecznym, a jedynie narzędziem do oskarżania amerykańskich imperialistów. W drugim okresie, trwającym od 1952 do 1956 roku, pochodzący rzekomo zza oceanu szkodnik zaczął poważnie zagrażać zbiorom. Wówczas wzmianki o Amerykanach przestały się w zasadzie pojawiać. Problem był już zbyt poważny, by skupiać się na czymś innym niż mobilizacja społeczeństwa do lustracji i opryskiwania pól. Władze obawiały się też, że zbyt nachalna propaganda może doprowadzić do tzw. efektu bumerangu, czyli odrzucenia przekazu ze względu na jego nadmierne nasilenie. Stonka nie zniknęła całkiem z łam gazet, przeniosła się jednak z pierwszych stron w bardziej dyskretne rejony, wzywając ludność wszystkich gmin i powiatów do wytężonej pracy.

1950. Lądowanie stonki

"Samoloty amerykańskie, naruszając ustalone strefy lotów, zrzuciły nocą ogromną ilość stonki ziemniaczanej w okolicach Zwickau, Werdau, Liechtentanne, Eisenstock i Berndorf" - pisano w "Trybunie Ludu" 30 maja 1950 roku, powołując się na berliński oddział PAP. Stamtąd informacja stopniowo przeniknęła do innych tytułów prasowych. Środki przekazu nie pozostawiały cienia wątpliwości, że zrzuty miały miejsce. W "Trybunie Ludu" czytamy: "z kół dobrze poinformowanych komunikują, że amerykański sztab generalny powołał komisje do zbadania, dlaczego zbrodnia ta tak szybko została ujawniona".

Według doniesień wysocy urzędnicy amerykańscy także potwierdzali swoją winę. Mieli przyznać, "że rząd Stanów Zjednoczonych przygotowuje wojnę bakteriologiczną. W maju br. zastosowano pierwszą próbę: samoloty amerykańskie zrzuciły stonkę ziemniaczaną na pola NRD". Prasa znalazła nawet bezpośredniego świadka "zbrodni": "fakt ten potwierdził ostatnio wzięty do niewoli w Korei lotnik amerykański Robert Hilard, który - jak zeznał - brał udział w zrzucaniu stonki ziemniaczanej na obszar NRD".

Dwa dni później celem imperialistycznego ataku stała się Polska Rzeczpospolita Ludowa. 1 czerwca 1950 roku Ministerstwo Rolnictwa i Reform Rolnych zamieściło w "Trybunie Ludu"propagandowy komunikat o zrzuceniu na Polskę przez USA masowych ilości stonki ziemniaczanej. Było to równoznaczne z wypowiedzeniem wojny owadowi.

"Nie lekceważ sobie stonki"

Na pierwszej linii walki od początku stała prasa.Artykuły dotyczące walki ze stonką znajdujemy w pismach skierowanych do wszystkich grup społecznych - kobiet, dzieci, młodzieży szkolnej, mieszkańców miast, rolników... Na polskiej wsi amerykańskie sprawstwo zrzutów nie podlegało wątpliwości. Stanisław Nawarczyk z PGR Stuchów miał powiedzieć: "kiedy u nas, w PGR Stuchów, gdzie pracuję, dowiedzieliśmy się o zrzuceniu stonki z samolotów amerykańskich na terytorium NRD, wielu z nas nie wierzyło. Trzeba być bezgranicznie podłym, aby zrobić coś takiego". A dalej: "grunt, żeby wiedzieli, z kim mają do czynienia. Nasze kobiety pomstują na Amerykańow najwięcej. Natka Inglot powiedziała na zebraniu, że póki żyć będzie nie zapomni im tego. (...) Nie dziwiłem się Natce, tylko mówię, że ani stonką, ani innymi łajdactwami nie uda się imperialistom amerykańskim naruszyć naszej gospodarki".

Największy wysiłek nie wiązał się jednak z dowodzeniem amerykańskiego pochodzenia stonki. To była swego rodzaju oczywistość. Znacznie ważniejsze, zwłaszcza po 1952 roku, gdy stonka realnie zagroziła zbiorom była mobilizacja do "czynu społecznego". Dowodzi tego schemat większości prasowych informacji dotyczących stonki w tym okresie. Na ogół wskazywano w nich jakiś powiat lub gminę, w których zlekceważono obowiązek walki ze stonką oraz dla przeciwieństwa jakiś inny, nierzadko sąsiedni powiat lub gminę, w którym akcję przeprowadzono wzorowo.

Na łamach prasy odwoływano się do poczucia odpowiedzialności: "tylko wysiłek całego społeczeństwa i służby ochrony roślin może przyczynić się do zwalczania szkodnika, którego rozprzestrzenianie się spowodowałoby milionowe straty w rolnictwie".

Sięgano po sprawdzone socjalistyczne metody motywacyjne. W 1954 roku "przodownik ochrony roślin – Sroczyński ze wsi Bukowiec pow. Nowy Tomyśl wezwał do współzawodnictwa w zwalczaniu stonki". Apele i pochwały uzupełniano szyderstwem. Starano się wykpić tych, którzy niedostatecznie odpowiedzialnie podeszli do kampanii: "jak nam donoszą nasi korespondenci, w gminie Głuchów (pow. Skierniewicki) pojawił się wyjątkowo złośliwy gatunek stonki. Kiedy dzielna drużyna przeciwstonkowa z gromady Byczki wyruszyła w pole – stonka nie stawiała oporu. Połów był duży, ale cóż się okazało po powrocie do bazy? Oto złośliwa stonka zamieniła się w same koniki polne... W ten sposób drużyna zapoznała się z niektórymi obyczajami tego owada. Pozostaje tylko zapoznać się z jego wyglądem".

Niekiedy dla celów edukacyjno-mobilizacyjnych wykorzystywano bardziej wyszukane gatunki literackie. W jednym z numerów "Zielonego Sztandaru" znalazł dla siebie miejsce poezja:

"Nie lekceważ sobie stonki,
Nie mów: »Trzy czy cztery dzionki,
Nie zaważy przecież wiele,
Będę tępić ją w niedzielę.«

Nie, zupełnie nie masz racji,
Nie odkładaj pól lustracji.
W ciągu dnia już to stworzenie.
Robi wielkie spustoszenie!".

Sprzymierzone armie dzieci i kuropatew

Mobilizacja nie ominęła także dzieci. Na łamach prasy dziecięcej pojawiały się liczne opowiadania i konkursy. Zapewniając sobie - na drodze rozporządzeń Ministerstwa Edukacji - udział dzieci i młodzieży w kampanii przeciwstonkowej, zadbano jednocześnie, by nie popełniała ona błędu podobnego do robotników z gromady Byczki i potrafiła rozpoznać szkodnika. W "programach nauczania przyrody – przede wszystkim w szkołach podstawowych wiejskich" wprowadzono "temat stonki ziemniaczanej".

Wiedzę o tym jak postępować ze stonką i w jaki sposób zachować się w wypadku jej wykrycia starano się przekazywać w sposób przystępny dla dzieci. Na łamach "Świerszczyka" w okresie trwania akcji, a więc w latach 1950-1956, pojawiło się co najmniej kilkanaście opowiadań pokazujących jak dzieci powinny się zachować, gdy napotkają stonkę. Niektóre z nich miały tytuły tak znaczące jak "Stonka i biedronka", "Ziemniaczkowa opowieść" czy "Zapomniany ziemniak". Oto jeden z przygotowanych dla dzieci wierszyków:

"Wyszły dzisiaj dzieci w pole,
Od samego rana.
Nie chowaj się pod listkami,
Stonko ziemniaczana.

Już nie umknie ani jedna,
Przed dzieci gromadą,
Bo naprzeciw z lasu drepcze
Kuropatew stado.

Teraz walka przeciw stonce,
Pójdzie raźno, łatwo,
Bo w niej udział biorą dzieci,
Razem z kuropatwą".

Zawód: Stonka

Z kampanią antystonkową wiąże się jeszcze przynajmniej jedno ciekawe zjawisko - absorpcja pojęcia stonki i przeniesienie go na inne zjawiska życia społecznego. Słowo "stonka", na ogół w znaczeniu pejoratywnym, pojawia się w listach do gazet, w radiu i telewizji, a także życiu codziennym. To zjawisko potwierdza, że rządowa propaganda tego okresu potrafiła znaleźć drogę "pod strzechy". Nie była zatem tak zabawna i absurdalna, jak wydaje się nam z dzisiejszej perspektywy.

Owad pojawia się na przykład w jednym z listów opublikowanych w latach 50. w "Przekroju". Oto jego fragment: "(...) walczyć nam wypada nie tylko z tą stonką, którą amerykańskie samoloty rozrzuciły na polach ziemniaczanych, ale i z tą, również reakcyjnego pochodzenia stonką, jaka zatruwa nasze wspaniałe Domy Towarowe. (...) jest taka stonka zatruwająca nam, normalnym kobietom pracującym, korzystanie w pełni z dobrodziejstw PDT-ów. Ta stonka to całe falangi handlarek, przekupniów, pokątnych pośredników, macherów, hochsztaplerów, wydrwigroszów, nierobów, pasożytów społecznych, zawodowych bezrobotnych, kombinatorów, łobuzów zwyczajnych, szubrawców, amatorów lekkich zarobków, którzy mając najwidoczniej jakieś informacje, uprzedzeni wcześniej o nadejściu partii cenniejszych materiałów ubraniowych czy sukienkowych, po prostu okupują daną część magazynu, formują długie ogonki, w których ma czas stać tylko zawodowa Stonka, nic poza tym nie robiąca". List został zakończony apelem do władz: "uwolnijcie ludzi pracy od Stonki w PDT!!".

Wyniki wojny

Sukcesy kampanii propagandowej były też znacznie większe niż skuteczność w przeciwdziałaniu rozprzestrzenianiu się groźnego szkodnika. Podstawowy cel wojny ze stonką nie został zrealizowany. W całym opisywanym okresie problem narastał, co nie może dziwić, gdy weźmie się pod uwagę, że "zdarzały się wypadki, iż do drużyn poszukiwaczy powołano ludzi, którzy od paru lat nie żyją". Sądząc z doniesień prasowych zdarzało się to dość często. Dowodzi to, że władzy raczej nie udało się zmobilizować społeczeństwa, zwłaszcza społeczności wsi, do walki ze szkodnikiem. Wszystko wskazuje na to, że znacznie większą skuteczność osiągnięto w przekonywaniu, że to Amerykanie stoją za pojawieniem się szkodnika.

Tomasz Borejza

Cytaty pochodzą z "Trybuny Ludu", "Przekroju", "Szpilek", "Świerszczyka" oraz "Zielonego Sztandaru"