Historia

Ryszard Riedel. Skazany na bluesa

Ostatnia aktualizacja: 30.07.2021 05:40
27 lat temu – 30 lipca 1994 roku – w Chorzowie, swoim rodzinnym mieście, zmarł Ryszard Riedel. Już za życia był legendą polskiej muzyki bluesowej. Przez fanów traktowany jak Bóg, przez znanych muzyków traktowany jak Mistrz, dla bliskich był niezwykle wrażliwym człowiekiem, który nie radził sobie z własnym życiem.
Ryszard Riedel. Jarocin, sierpień 1991
Ryszard Riedel. Jarocin, sierpień 1991 Foto: PAP/Jerzy Linder

Ostatni hipis naszych czasów

Uczucia wokół Niego zawsze były ogromne i tyle samo wymagały wysiłku. Ryszard Riedel był liderem śląskiej kapeli bluesowej – "Dżem" – która razem z Nim urosła do miana ikony muzycznej w Polsce, w drugiej połowie XX wieku.

Marek Twaróg ("Dziennik Zachodni") tak opisuje wrażenia z tamtego dnia: "Sobota, 30 lipca 1994 roku, środek wakacji, czas leniwy, powolny, lato dość ładne. O śmierci Ryszarda Riedla poinformowało radio. Dziś mielibyśmy kilkudniowy pochód facebookowych wspomnień i kondolencji, zapewne jakieś wydanie specjalne w telewizjach informacyjnych oraz "dzień z Dżemem" w portalach internetowych. Ale wtedy zaległa cisza. Następnego dnia o śmierci napisały jeszcze tylko gazety".

Po czym dodaje kilka oczywistych faktów - "Informacja o śmierci idola, podana w tym beznamiętnym stylu radiowego serwisu, została okraszono co najwyżej fragmentem "Cegły" lub "Whisky". I tyle sztucznych wyciskaczy łez. Fani sami wyszukiwali informacji o pogrzebie, informowali się wzajemnie o dacie i okolicznościach śmierci, wielu po prostu spakowało plecaki i pojechało wprost do Tychów".

Śmierć wspaniałego wokalisty została zauważona nie tylko w Polsce, bo Riedel niewątpliwie był na tym samym poziomie co najwięksi – Czesław Niemen czy Ewa Demarczyk. Tak o tym fakcie pisze w swojej książce Marcin Sitko ("Rysiek Riedel we wspomnieniach") – "Rysiek odszedł w szczególnym czasie. Sprzyjającym radości, rozprężeniu. Wyjątkowo ciepłe lato i wydawałoby się - beztroskie wakacje. Media szybko podchwyciły tę wiadomość. Pamiętam popularny wtedy program "Luz", który nagle zgubił wesołą, współgrającą z porą roku konwencję i przekazał bolesną informację słowami: "Polska muzyka poniosła wielką stratę. Odszedł od nas wokalista grupy Dżem, Rysiek Riedel…". Później jeszcze słynny amerykański magazyn "Rolling Stone" napisał o nim, że "odszedł ostatni prawdziwy hipis naszych czasów". Taki muzyczny, w rozumieniu największych rockowych ikon, jak Jim Morrison.

Wielka indywidualność

Na oficjalnej stronie zespołu "Dżem", w biogramie Mistrza, możemy przeczytać: "Ryszard Henryk Riedel – Urodzony 7 września 1956 roku w Chorzowie. Będąc dzieckiem pragnął zostać Indianinem. Jego bohaterami tamtych lat byli – Winnetou, Geronimo, Unkas – ostatni Mohikanin. Jako 21-latek ożenił się z Małgorzatą. Rok później na świat przyszedł Sebastian, a w 1980 roku - córka Karolina. Do zespołu Jam dołączył w grudniu 1973 roku. Był siłą napędową zespołu szczególnie w jego pierwszych, najtrudniejszych latach. Napisał większość tekstów, brał udział w komponowaniu muzyki, śpiewał i grał na harmonijce ustnej. Już od pierwszych występów grupy w mediach ukazywały się artykuły podkreślające jego wielką indywidualność stawiającą go pośród największych artystów polskiej sceny muzycznej".

Jednak na oficjalnej stronie kapeli można zauważyć też ból po stracie wokalisty i echo trudnej wspólnej egzystencji... Riedel niejako potrzebował zdwojonej uwagi, wybaczenia i opieki. Autorzy strony piszą: "Jego pragnienie wolności miało też negatywne strony. Po jakimś czasie Rysiek zaczął postępować zgodnie z sobie tylko znanymi zasadami. Opuszczał próby, nagrania, koncerty. To doprowadziło do spięć między nim a resztą zespołu. Chociaż pozostali muzycy Dżemu zaczęli towarzyszyć innym muzykom nigdy nie odwrócili się od niego. To głownie za ich namową decydował się na odwyki. Pomimo narastających problemów zdrowotnych Ryśka, jego współpraca z zespołem trwała nadal. Dawali koncerty, nagrywali płyty". 

Paweł Piotrowicz tak opisuje dzień śmierci i ostatnie dni z życia Riedla: "To nie był dobry dzień dla polskiej muzyki, 30 lipca 1994 roku. A właściwie to był bardzo zły. Wtedy w chorzowskim szpitalu na niewydolność serca zmarł Ryszard Riedel, czyli popularny Rysiek, wokalista i tekściarz blues-rockowego zespołu Dżem. Życiowy outsider, nazywany ostatnim hippisem naszych czasów. Kiedy trafił do szpitala, dwa i pół tygodnia wcześniej, po kolejnej zapaści, był w bardzo ciężkim stanie, ważył mniej niż 40 kg. Jego organizm był niemal całkowicie wyniszczony narkotykami, do których, jak wykazało ostatnie badanie moczu, miał cały czas dostęp. Co z tego, że przebywał na oddziale detoksykologicznym, skoro "kumple" zadbali, by miał dostęp do działek. Kilkanaście godzin przed śmiercią próbował z placówki uciec, został jednak zatrzymany przez strażnika. Zmarł mimo odwyku, pomocy rodziny i przyjaciół, także ze swojego zespołu".

"Nie zamierzaliśmy z Ryśka rezygnować..."

Posiłkując się fragmentami książki Marcina Sitki, Piotrowicz wskazuje dość istotny fakt z ostatnich miesięcy życia Riedla i kroków podjętych przez członków kapeli "Dżem": "W chwili swojej śmierci Rysiek nie był już formalnie członkiem Dżemu. Koledzy usunęli go ze składu zespołu w maju 1994 roku. "Rozstając się z Ryśkiem (…) byliśmy święcie przekonani, że powstaną jeszcze płyty Dżemu z jego udziałem" – tłumaczył w rozmowie z magazynem "Brum" gitarzysta zespołu Jerzy Styczyński. "Tak się stało za namową lekarzy – dodawał basista Beno Otręba. - Powtarzali nam ciągle, że rozpięliśmy za duży parasol nad Ryśkiem. W wielu sytuacjach wyręczaliśmy go, zajmowaliśmy się nim, aby tylko jak najdalej odsunąć jego kłopoty, tak, że Rysiek często przestawał być tych problemów świadomy. Nie pamiętał co się działo. Chcieliśmy postawić go w końcu na własnych nogach, żeby poczuł życie realniej. Przetrzymywaliśmy go u siebie, żeby tylko oddzielić od tyskiego środowiska. Wiedział, że jak znowu zacznie ćpać, to się rozstajemy. (…) Chodziło nam tylko o to, aby zaczął się kurować. Nie zamierzaliśmy z Ryśka rezygnować..."

Robert Tekieli ("Gazeta Polska"), w swoim wspomnieniowym artykule, pisze o wielkości Riedla i upadku z powodu narkotyków: "Jako jedyny mógł ćpać na hipisowskiej pielgrzymce na Jasną Górę. Szpak pozwalał na to. Bardzo mnie to oburzało. Pamiętam też ostatnie koncerty. Miał już sztuczną szczękę. Było to skrajnie żałosne. Heroina wycisnęła go jak szmatę. Wcześniej był wielkim artystą. Największym. W Polsce tylko Czesław Niemen i Ewa Demarczyk grali na tej wysokości. Był głosem pokolenia. Jego pogrzeb był wielotysięczną manifestacją wspólnej wrażliwości. Magazyn "Rolling Stone" napisał o nim: "odszedł ostatni prawdziwy hipis naszych czasów".

Sam Riedel, niedługo przed śmiercią, mówił o tym tragicznym uzależnieniu w pięknych słowach przestrogi: "Chciałbym ostrzec wszystkich przed jakimikolwiek używkami. Te zabawki raczej źle się kończą. Wszystkim odradzam zabawy w te rzeczy, młodzież powinna być piękna i zdrowa".

Dzisiejsze wspomnienie jest o tyle smutniejsze, z uwagi na informację o śmierci innego słynnego muzyka kapeli "Dżem" – Michała Giercuszkiewicza... "Legendarny perkusista Dżemu zmarł w poniedziałek 27 lipca, w wieku 66 lat - poinformowała za pośrednitwem mediów społecznościowych Śląska Grupa Bluesowa. Michał Giercuszkiewicz był przyjacielem Ryszarda Riedla. 

PP

Zobacz więcej na temat: muzyk Ryszard Riedel blues
Czytaj także

Ryszard Riedel. "Nie za ortografię go kochamy"

Ostatnia aktualizacja: 07.09.2016 14:57
- Urok mają nawet jego pełne błędów ortograficznych teksty. Jest w nich prawda, mięso, sól i pot. Nie byłyby tak wiarygodne, gdyby napisano je piękną polszczyzną - tłumaczył w Jedynce dziennikarz Jan Skaradziński, autor biografii Ryszarda Riedla pt. "Rysiek".
rozwiń zwiń