Ekonomiści o propozycjach gospodarczych PiS: wspierają pracowników i gospodarkę
- Propozycje programowe PiS zaprezentowane w sobotę są bardzo konkretne i dotyczą portfeli Polaków - ocenił politolog prof. Norbert Maliszewski. Podkreślił, że partia ta wyrobiła sobie renomę wiarygodnej, więc kolejne obietnice będą przyjmowane przez Polaków, jako realne.
2019-09-07, 20:46
Posłuchaj
Podniesienie pensji minimalnej do 3000 zł na koniec 2020 r., do 4000 zł w 2023 r., druga trzynasta emerytura w 2021 r. i pełne dopłaty do hektara dla rolników - znalazły się w "hattricku Kaczyńskiego", który przedstawił prezes PiS podczas sobotniej konwencji wyborczej w Lublinie. Jarosław Kaczyński przekonywał, że celem PiS jest budowa "polskiej wersji państwa dobrobytu".
Konkretne propozycje budują wiarygodność
- Propozycje PiS są bardzo konkretne i dotyczą portfeli Polaków. To jest tak naprawdę w dużej mierze powtórzenie zabiegu z 500+. Takie konkretne propozycje są przez wyborców najbardziej doceniane. Każda z partii obiecała różne rzeczy, ale kluczową rolę odgrywa wiarygodność, a ta jest bez wątpienia po stronie obecnie rządzących Polską - ocenił Maliszewski, politolog i specjalista od marketingu politycznego.
Zdaniem eksperta większość Polaków będzie miała poczucie, że PiS jest w stanie dotrzymać danego słowa.
- To jest klucz i dlatego właśnie te propozycje będą wpływały na preferencje wyborcze, bo Polacy coraz częściej decydują portfelami. To był klucz wiosennej wygranej PiS w wyborach do europarlamentu. Nie bez powodu pierwsza część wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego dotyczyła jednak wartości. Drugim filarem polityki PiS jest bowiem obrona tradycyjnych, konserwatywnych wartości: solidarności, sprawiedliwości, a także modelu silnego państwa. Te dwa elementy - konkretne portfelowe obietnice oraz obrona wartości - to klucz do rozumienia dzisiejszej konwencji" - wskazał ekspert.
Dodał, że konwencja PiS miała jeszcze większy rozmach niż ta rozpoczynająca kampanię prezydencką Andrzeja Dudy przed wyborami w 2015 roku, a konwencje opozycji były źle oceniane nawet przez "sprzyjające media". "Sytuacja wygląda dla opozycji bardzo niepokojąco" - ocenił Maliszewski.
Prezes PiS zapowiedział w sobotę w Lublinie wyrównanie poziomu dopłat do hektara, aby polscy rolnicy otrzymywali je takie jak ci w innych krajach UE.
Prof. Mączyńska-Ziemacka: wyższe płace to czynnik nakręcający wzrost PKB
Działania na rzecz wyższej płacy mogą się przełożyć na łagodzenie bariery popytu, jaką dostrzegają prawie wszystkie kraje rozwinięte. Wyższe płace to czynnik nakręcający wzrost PKB - ocenia prof. Elżbieta Mączyńska-Ziemacka.
Prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego zwraca jednak uwagę, że zapowiedź podwyżek płacy minimalnej stanowi poważne wyzwanie dla przedsiębiorców i państwa.
Wyższe płace wyzwaniem dla przedsiębiorców
Ekonomistka zauważyła, że zapowiadane podwyżki "to ogromna zmiana", bo najniższe wynagrodzenie byłoby bowiem powyżej poziomu połowy średniej płacy w gospodarce.
- Jak zawsze w ekonomii są dwie strony każdej sytuacji - jest strona, która ponosi koszty i ta, która zyskuje. Ale te interesy mogą zostać pogodzone przy odpowiednio prowadzonej polityce społeczno - gospodarczej - mówi Mączyńska-Ziemacka.
REKLAMA
Jak podkreśla, koszt podniesienia płacy minimalnej poniosą pracodawcy, bo to wpłynie na koszt pracy.
Wyższe płace wymuszą robotyzację?
- Pytanie jest, czy i w jakim stopniu pracodawcy odpowiedzą na to technologiami „pracooszczędnymi”, czyli tym, co u nas niezbyt funkcjonuje. Jesteśmy w ogonie UE, jeśli chodzi o robotyzację i wykorzystanie sztucznej inteligencji. Wyższe płace stają się więc dla pracodawców bodźcem do poszukiwania metod na wyższą innowacyjność" - zauważa ekonomistka.
Jak zauważa, wyższe płace, o ile nie pójdą za tym technologie "pracooszczędne" będą zwiększały koszty, a tych nie można bezkarnie przerzucać na kupujących.
- Przedsiębiorcy nie będą inwestować, jeśli nie będzie popytu. Podstawową barierą tego, że przedsiębiorcy - szczególnie prywatni - nie inwestują, są właśnie obawy o popyt - mówi Mączyńska-Ziemacka.
Wyższe płace stymulują gospodarkę pomogą gospodarce
Jak zauważa, mamy bowiem do czynienia z syndromami gospodarki nadmiaru, co oznacza, że popyt nie nadąża za podażą, a to jest bariera rynku.
Tymczasem to właśnie wyższe płace tworzą popyt. "Mało tego, ten popyt generowany jest przez osoby mniej zarabiające, bo to one natychmiast kierują pieniądze na rynek, gdy tymczasem ci lepiej zarabiający kumulują je, przeznaczają na rynek kapitałowy czy spekulacyjny, są już "obkupieni", więc korzyść rynkowa w ich przypadku jest mniejsza.
W jej opinii wzrost płacy minimalnej będzie powodował inny rozkład dochodów, zmniejszenie nierówności, a to z kolei ożywi popyt. "Popyt tworzą masy, a nie najbogatsi" - podkreśla uczona.
Wyższe płace rozbrajają „bombę” nierówności społecznych
Mączyńska-Ziemacka uważa, że plany podniesienia płacy minimalnej mogą być odpowiedzią na sytuację w krajach wysoko rozwiniętych. "Od kilku lat np. w Davos „grzmi się”+, że nierówności dochodowe, majątkowe, czy w ogóle nierówności społeczne, to bomba z opóźnionym zapłonem dla krajów wysoko rozwiniętych. Te punkty zapalne już widać, choćby w postaci francuskiego ruchu żółtych kamizelek, czy na protestach w Niemczech, gdzie występuje niska dynamika płac przy jednoczesnym wzroście kosztów życia" - mówi.
- Doświadczenia wielu krajów wskazują, że strefy biedy, duże grupy ludzi bardzo mało zarabiających, nie sprzyjają gospodarce - podkreśla profesor. Jak dodaje, świat staje przed dylematem nierówności społecznych i nierówności dochodowych. Stąd - jak mówi - program 500 plus wzbudził zainteresowanie światowych polityków jako rozwiązanie przeciwdziałające nierównościom.
Wyższe płace wyciągają pracowników z szarej strefy
Ekonomistka zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt zapowiadanych zmian. "W Polsce jest stosunkowo niski poziom zatrudnienia, a sytuacja na rynku pracy jest na tyle niekorzystna, że trzeba szukać rozwiązań, które "wciągnęłyby" ludzi w wieku produkcyjnym do życia zawodowego. Te sumy (płacy minimalnej - PAP) już coś znaczą. Rezygnacja z pracy przy poziomie 2 tysięcy jest łatwiejsza niż przy poziomie 3 tys. To również szansa na wyciągnięcie ludzi z szarej strefy. A to z kolei oznacza wpływy do budżetu w postaci PIT i VAT" - dodaje prezes PTE.
PAP, jk
REKLAMA