Rak to nie wyrok. Zdobyli swoje "K2" balansując na granicy życia i śmierci

2017-03-03, 22:00

Rak to nie wyrok. Zdobyli swoje "K2" balansując na granicy życia i śmierci
. Foto: PolskieRadio.pl

Przeżycia w górach są szalenie podobne do tego, co przeżywają pacjenci podczas choroby onkologicznej. Podopieczni Fundacji "Pokonaj raka" połączyli więc siły z himalaistami i zdobyli "K2". - Obcowanie ze śmiercią zmienia spojrzenie na świat - mówi himalaista Adam Bielecki, który poprowadził "onkotwardzieli" na szczyt Kasprowego Wierchu.

- Nie kompromitujcie się – stwierdził himalaista Jacek Czech, gdy uwierzył, że dziewczyny-onkotwardzielki, by pokonać ostatni etap wspinaczki mają zamiar zamówić "podwózkę". Transportu jednak nikt nie planował wzywać. Jacek, człowiek o wielkim sercu, który często szkoli uczestników kursów taternickich, pewnie pomyślał, że na koniec musi dodatkowo zmotywować wspinaczy. Dał się jednak wpuścić w maliny, a to niezwykle rozbawiło ekipę. Uczestnicy wyprawy na "K2” (Kalatówki - Kasprowy Wierch), choć zmęczeni kilkugodzinnym marszem w lodzie i głębokim śniegu, wciąż tryskali humorem. Świetny nastrój nie opuszczał ich od 6.30, gdy rozpoczęli mozolną drogę na Kasprowy Wierch (1987 m n.p.m.) i dwanaście godzin później, gdy pokonywali ostatni etap podchodząc do bazy na Kalatówkach. Polskie "K2” zostało zdobyte przez podopiecznych fundacji "Pokonaj raka" wspieranych przez himalaistów Adama Bieleckiego, Piotra Tomalę i Jacka Czecha w świetnym stylu. Kierowniczka wyprawy mogła ogłosić sukces - mamy to!

- Czasami, gdy organizuję wyjazdy mieszane, to więcej problemów na takich eskapadach mam ze zdrowymi - mówi Katarzyna Gulczyńska, inicjatorka wyjazdu. – "Onkotwardziele", to nie przypadek, że tak nazywam moich podopiecznych. To określenie idealnie opisuje ludzi, którzy się nie poddają pomimo dramatu jaki ich spotyka – dodaje Kasia, która zaraża optymizmem, uśmiech nie znika z jej twarzy przez cały czas. Jak ona to robi wiedząc o tych wszystkich ludzkich dramatach?

"

Katarzyna Gulczyńska W górach i w chorobie dowiadujemy się, gdzie jest granica naszej wytrzymałości, często okazuje się wtedy ile mamy siły, jak długo potrafimy walczyć 

Gdyby myślała o ładnej bliźnie i nie zaufała siostrze

- Bolała mnie noga. Na początku nie było wiadomo, co mi jest. Po namowie mojej siostry, która jest lekarzem, zdecydowałam się na wykonanie USG. W trakcie badania wykryto dwucentymetrową zmianę w mięśniu, wyglądającą na krwiaka lub inną łagodną zmianę. Zalecono obserwację. Po półtora roku ból wciąż nie znikał, więc zdecydowałam się tę zmianę usunąć. Dzięki namowie mojej siostry trafiłam do Centrum Onkologii w Warszawie, choć mój lekarz prowadzący skierował mnie do prywatnego gabinetu chirurgii - mówi Magda.

W tej prywatnej placówce pacjentce gwarantowano ładne usunięcie zmiany. Lekarz zapewniał, że po zabiegu zostanie mała i estetyczna blizna na nodze, nie wiedząc, że tak naprawdę ma do czynienia ze złośliwą odmianą guza - mięsakiem maziówki (łac. sarcoma synoviale).

"

Kasia Gulczyńska Ważne jest, aby każdy mógł zaufać osobie, która go prowadzi. W tym przypadku, tutaj w górach, jest to Adam, a na co dzień lekarz 

- Myślę, że miałam bardzo dużo szczęścia, że zaufałam wtedy mojej siostrze. Chirurdzy w Warszawie usunęli całą zmianę wraz z otaczającymi ją tkankami. Dzięki temu oszczędzono mi leczenia chemią, wystarczyła sześciotygodniowa radioterapia. W wyniku tej operacji i późniejszego naświetlania mam ubytek mięśnia w tylnej części uda, co powoduje, że czasami moja noga zachowuje się dziwnie, ale to mi nie przeszkadza w życiu. Jeżdżę na nartach, na rowerze, pływam, jak widać wspinam się i w ogóle daję radę – mówi onkotwardzielka, która ma tę samą "przypadłość”, co szefowa fundacji - uśmiechem zaraziłaby największego fatalistę świata.


Onkotwardziele na szczycie Kasprowego Wierchu/zdjęcie fundacja "Pokonaj raka"

Fundacja to nie biuro podróży

Basia, podopieczna fundacji, kocha góry. Może zakochała się w nich tak samo mocno jak w swoim mężu, z którym od czasów studenckich przemierza górskie szlaki? Jej synowie także podzielają pasję rodziców i przeszli z nimi całe Tatry. Jednak jeden z nich bardziej kocha piłkę nożną, a szczególnym uczuciem darzy Lechię Gdańsk. – Boże! Lechia przegrywa z Cracovią 0:2. Wyobrażam sobie w jakich nerwach jest teraz mój syn - mówi Basia, gdy wieczorem omawiamy wydarzenia mijającego dnia. Kiedy okazuje się, że piłkarze z Gdańska strzelili potem jeszcze cztery gole, Basia cieszy się, bo wie, co ta wygrana oznacza dla każdego wiernego kibica Lechii. To niesamowite jak matka i syn dzielą i rozumieją swoje pasje.

Basia zmagała się z rakiem piersi. Udało jej się pokonać wroga i teraz wspiera w chorobie innych. Od lat studenckich minęło już trochę czasu, a pomimo tego, po górach śmiga jak kozica. Jest świetnym przykładem dla młodszych podopiecznych fundacji i zachęca do działania, ale i przestrzega. – Niektórzy myślą, że fundacja "Pokonaj raka" to takie biuro podróży. Nic bardziej mylnego. Trzeba coś z siebie dawać i realizować jej idee i założenia – podkreśla.

Dla szefowej fundacji bardzo ważne jest, aby zasady jej działalności były transparentne i zrozumiałe.

- My, i chorzy, i zdrowi nie poszliśmy sobie na tę wycieczkę tylko dla własnej przyjemności i satysfakcji. Ideą fundacji jest dawanie przykładu innym. Osoby chore, które już przeszły w chorobie najgorsze, pokazują tym, którzy są na początku swojej trudnej drogi jak można walczyć. To jest często ten najważniejszy moment, kiedy oni muszą podjąć rękawicę rzuconą przez los i zacząć walczyć, rozpocząć swoją drogę do zwycięstwa -  mówi Kasia Gulczyńska.

"

Piotr Tomala W tego typu inicjatywach zawsze chętnie biorę udział. Może w tym terenie nie ma jakiegoś większego zagrożenia, nie jest on specjalnie skomplikowany, dlatego myślę, że nasza, himalaistów rola to bardziej przewodnictwo mentalne

Góry to miejsce, gdzie tak jak w chorobie jesteśmy na granicy życia i śmierci

- To, co przeżywamy w górach jest szalenie podobne do tego, co się czuje podczas choroby onkologicznej. Bo i tu, i tu jesteśmy na takiej granicy życia i śmierci. Obcując z naturą, która często jest wymagająca i bezlitosna, zaczynamy zdawać sobie sprawę z tego, co znaczymy, poznajemy prawdę o nas samych. W górach i w chorobie dowiadujemy się, gdzie jest granica naszej wytrzymałości, często okazuje się wtedy ile mamy siły, jak długo potrafimy walczyć – wyjaśnia szefowa fundacji.

W ubiegłym roku, podczas wyprawy onkotwardzieli "Diablak Stegu Expedition" na Babią Górę (1725 m n.p.m.) Adam Bielecki podkreślał, że bardzo chętnie daje coś od siebie osobom, które "doświadczają raka". Cieszył się, że może ich wspierać swoją obecnością na górskim szlaku. – Teraz wiem też, jak wiele te spotkania z osobami zmagającymi się z chorobą mi dają Zdałem sobie sprawę z tego, co nas łączy. Tymi elementami jest poruszanie się na granicy życia i śmierci, czy walka jaką toczymy w drodze do celu – mówi himalaista, zdobywca Makalu (8463 m) i K2 (8611 m), który na swoim koncie ma też pierwsze na świecie zimowe wejścia na Gasherbrum I (8068 m n.p.m, w 2012) oraz na Broad Peak (8051 m n.p.m, w 2013).

Powiązany Artykuł

Pokonaj Raka góry 1200.jpg
Pokonaj raka, zabierz go na szczyt

W drodze na szczyt Kasprowego Adam Bielecki podkreśla, że trafiliśmy na bardzo trudne warunki. - Podmuchy wiatru dochodzą do 100 km/h, szlak jest oblodzony, właściwie można się tu poczuć jak na prawdziwym K2 - mówi himalaista. Tak samo sytuację opisuje Kasia Gulczyńska: "Adam uprzedzał, że warunki są trudne, a przy wietrze 120 km/h będzie odwrót, jest trochę mniejszy więc idziemy".

Jedna z uczestniczek wyprawy, Kasia, o panujących podczas ataku szczytowego warunkach mówi nieco inaczej. Co ciekawe skupia się na bardziej optymistycznych elementach sytuacji. - Nie jest tak źle, prognozy były dużo gorsze. Jesteśmy razem i mamy raki, więc powinniśmy osiągnąć nasz cel - przyznaje.

Nieszczęsna nazwa "raki” i te filmy o nas

W drodze na szczyt wszyscy na buty założyli raki. To przyrząd z kolcami mocowany do butów. Jest standardowym wyposażeniem między innymi podczas pokonywania ośnieżonych i oblodzonych szlaków.

- Raki to głupia nazwa, ale z nimi na nogach jest łatwiej – mówi Sandra, gdy idziemy na Kasprowy Wierch. Bez tego atrybutu na pewno nie osiągnęlibyśmy celu. - Trzeba iść w nich inaczej, może trochę wolniej Dostrzegam tu podobieństwo, to symbolika raka, który nas dopadł. Z tą chorobą też często trzeba iść wolniej. Czasami się przewracamy, ale trzeba wstawać i iść dalej, małymi kroczkami, tak jak my tutaj idziemy razem na nasze "K2” – podkreśla Sandra.

Sandra o chorobie dowiedziała się w bardzo ważnym życiowym momencie. W dniu, kiedy już bardziej szczęśliwą być nie mogła. Miała rodzinę - męża i syna - właśnie ta gromadka się powiększała. Po długiej walce Sandra wraz z mężem otrzymała prawo do adopcji Mateusza. – Tego samego dnia odebrałam wyniki badań, a w nich diagnozę – wyjaśnia. Gdy pytam, czy w jej głowie pojawiły się pretensje: "Ja tu serce daję na tacy, a tak mnie karzą tam na górze. Dlaczego ja?. Sandra opowiada mi taką historię. – Kiedyś wpadłam na pomysł, by wystąpić w programie telewizyjnym "Sablewskiej sposób na modę”, gdzie mieli mnie na nowo wystylizować. Wiesz, nowe ciuchy, fryzura. Jak im powiedziałam o raku, chyba się ucieszyli, że mają przed sobą "ciekawą osobę”. Oni też zapytali o te pretensje do świata, o to, czy zastanawiałam się, dlaczego rak dotknął właśnie mnie. Powiedziałam, że w mojej głowie taki żal się nie pojawił. No, ale taka odpowiedź im nie pasowała, a była prawdziwa i nie zamierzałam mówić inaczej. W programie nie wystąpiłam, reżyser miał inną koncepcję – śmieje się Sandra i pyta: wiesz co mnie jeszcze denerwuje?

"

Adam Bielecki Obcowanie ze śmiercią zmienia spojrzenie na świat

- Strasznie mnie wkurza taki przekaz: oglądam film, dramat na przykład albo komedię i jakoś tak się dzieje, że jak film opowiada o chorobie, to zazwyczaj o raku. Najczęściej główny bohater, zdarza się, że ukochana mamusia, umiera. Jakby inne choroby nie istniały, jakby rak zawsze oznaczał wyrok, a to przecież nie jest prawda - oburza się.

PolskieRadio.pl/Paweł Kurek

Chorzy na raka często zaczynają robić to, na co nie odważyliby się w innej sytuacji

To paradoks, ale kiedy się siedzi na takiej bombie jaką jest rak, to człowiek często nabiera odwagi. - Obcowanie ze śmiercią zmienia spojrzenie na świat - mówi Adam Bielecki.

Kiedy ludzie mają pod górę zmieniają perspektywę patrzenia na życie, na to, co ich otacza. - Teraz jestem po trzecim leczeniu, miałam dwa nawroty – mówi Ewelina. – Kiedy byłam w izolatce po przeszczepie i usłyszałam, że inne dziewczyny szykują się do skoku ze spadochronem, już wtedy wiedziałam, że też tak chcę, no i jestem tu, w górach - dodaje. 

Kasia Gulczyńska, która prowadzi fundację od 10 lat, po raz pierwszy zetknęła się z rakiem, gdy zachorował jej szwagier. Wtedy postanowiła, że zdobędzie tyle szczytów Korony Ziemi (najwyższe góry na każdym kontynencie) ile dawek chemii przyjmie jej szwagier. Wiedziała, że w ten sposób może mu pomóc, bo gdy otrzymał diagnozę nie był w najlepszej kondycji psychicznej, załamał się. Pomysł Kasi podziałał motywująco.

Czasami jednak reakcje na chorobę są zupełnie inne, zaskakujące, ludzie zaczynają szybko działać.

- Pamiętam taką dziewczynę, którą dopadł chłoniak. Gdy z nią rozmawiałam stwierdziła, że teraz może robić to, czego pragnie najmocniej. I pierwsze, co zrobiła, to wystąpiła o rozwód. Chyba w jej rodzinie mamusia, czyli teściowa, miała dużo do powiedzenia. Dziewczyna stwierdził z rozbawieniem, że jak rak jej jeszcze nie zabił, to tym bardziej nie uda się to teściowej, więc nie ma się czego bać – wspomina Kasia Gulczyńska.

Pierwszy cel – dożyć do "pięćdziesiątki"

- Kiedy dowiedziałem się o działalności fundacji "Pokonaj raka", byłem pod wielkim wrażeniem - opowiada chory na szpiczaka Paweł. - Jak każdy pacjent przeżywałem kolejne etapy choroby, także te związane z jej oddziaływaniem na psychikę. Wszyscy przechodzimy pewien proces. Na początek dostajemy informację o chorobie, potem dowiadujemy się co nas czeka, każdy dowiaduje się o możliwościach i sposobach leczenia. Teraz, z perspektywy czasu już dobrze wiem jak ważna jest psychika i wsparcie innych. Właśnie dlatego jestem tu, by pomóc też innym chorym – mówi Paweł.

Dumny ze swojego sukcesu Paweł oraz himalaiści Piotr Tomala, Jacek Czech i Adam Bielecki/Fundacja "Pokonaj raka"

Ci, którzy widząc Pawła rozpoznają w nim sędziego naszej rodzimej koszykarskiej ligi nie mylą się. Teraz jednak nie walczy on o przestrzeganie przepisów na koszykarskim parkiecie, ma inne wyzwanie.   

- Cały czas żyję ze świadomością choroby i wiem, że nie będę żył długo. Moim celem na razie jest osiągnięcie pięćdziesiątego roku życia. Potem chciałbym postawić sobie kolejny i iść przez życie, tak krok po kroku, jak podczas tej naszej wspinaczki w górach – podkreśla Paweł, który po zdobyciu "K2" i dotarciu do bazy gdzieś na chwilę zniknął. Gdy wrócił, wyjaśnił, że musiał "wziąć chemię". To było największe zaskoczenie podczas tej wyprawy, bowiem okazało się, że człowiek, który przez ostatnie dwanaście godzin walczył z naturą, regularnie zażywa leki dzięki którym żyje. A to oznacza, że Onkotwardziel wygrał bitwę zdobywając Kasprowy Wierch, ale jego wojna z rakiem wciąż trwa.

Wśród himalaistów krąży takie powiedzenie: nie chcę być dobrym himalaistą, ale starym. Podopieczni fundacji "Pokonaj Raka", jak my wszyscy, również marzą o tym, by dożyć szczęśliwej starości.

Aneta Hołówek, Paweł Kurek, PolskieRadio,pl


Polecane

Wróć do strony głównej