Sukces na zielono
Ustępstwo jest sukcesem – głosi nowa, postępowa prawda, wypracowana na szczycie Unii Europejskiej.
2009-01-11, 06:13
Ustępstwo jest sukcesem – głosi nowa, postępowa prawda, wypracowana na szczycie Unii Europejskiej.
Wielkie wrażenie zrobiły na mnie wszechobecne zachwyty nad wynikami unijnego szczytu klimatycznego. - To wielki sukces Polski – ogłosił szef MSZ Radek Sikorski. - Zostało osiągnięte bardzo dużo – wtórował prezydent Lech Kaczyński. Co mieli na myśli? Otóż w tym przypadku pod pojęciem sukcesu kryje się odsunięcie o siedem lat momentu ekologicznego zaciśnięcia pasa, którego postanowiła dokonać Unia. Jego skutkiem dla Polaków będzie dwukrotna podwyżka rachunków za prąd. Jest jeszcze jeden wymiar sukcesu. Mamy dostać coś koło 60 miliardów złotych na unowocześnienie naszej energetyki. Od wspaniałomyślnych przyjaciół ze „starej” Unii.
Przyzwyczaiłem się do innego rozumienia sukcesu. W przedszkolu, podstawówce, liceum i na studiach, w pracy i w domu o sukcesie mówiło się, gdy ktoś zdołał w istotny sposób poprawić swoją sytuację, przynajmniej w jednej sferze. Sukcesem było odzyskanie przez Polskę niepodległości, bo wcześniej była pod zaborami. Sukcesem było dostanie się na studia – wszak była możliwość zakończenia edukacji na zdaniu matury. Natomiast nazwanie sukcesem odroczenia wykonania wyroku śmierci na skazańcu, który liczył na uniewinnienie nie wchodzi w grę. Bo co to za poprawa dla delikwenta: przedłużenie udręki oczekiwania na nieuchronny i żałosny koniec?
Tak wygląda nasz ostatni sukces energetyczno-klimatyczny. Nie poprawiamy swojej sytuacji, lecz ją pogarszamy. Horrendalne koszty wdrożenia brukselskiej recepty na postęp zostały jedynie rozłożone w czasie. A te 60 miliardów? Tu znowu daje o sobie znać zacofanie zwolenników tradycyjnego rozumienia pojęć. Nie nadążają za semantycznym postępem zjednoczonej Europy. Nie chodzi, rzecz jasna, o to, że dostaniemy te pieniądze do wydania na mniej lub bardziej dowolny cel. Redukcja kosztów wdrożenia unijnych regulacji – oto definicja „dostania 60 miliardów” wedle (po)nowoczesnej wykładni europejskiej. O tyle mniej będziemy musieli wydać na dostosowanie naszej energetyki, ale tylko do roku 2020.
REKLAMA
Na tym nie koniec. Nasz premier miał ponoć usłyszeć od prezydenta Francji: „Donald, jesteś najbardziej skutecznym negocjatorem, jakiego znam”. Znamienne słowa, zważywszy, że to właśnie Tusk nakłaniał Węgrów do rezygnacji z postulatu oddania przez kraje „piętnastki” 20 procentów swoich uprawnień emisyjnych na rzecz ubogich krewnych z Europy Środkowo-Wschodniej (przez siedem lat). I przekonał. Osamotnieni w swoich żądaniach Madziarowie zgodzili się na przyjęcie francuskich 12 procent. Redefinicja sukcesu ma zatem także wymiar dyplomatyczny. Od ostatniego szczytu nie jest nim zabieganie o poparcie dla swoich interesów, lecz budowanie międzynarodowego konsensusu co do rezygnacji z nich. Wykładnię tę przedstawiły zachodnioeuropejskie media, pisząc, że sukces był możliwy głównie dzięki ustępstwom Włoch i Polski. Przytaknęła temu prasa włoska, podając, że „Włosi otrzymali wszystko, czego chcieli”. Ustępstwo jest sukcesem – głosi zatem nowa, postępowa prawda. A Polska Platformy Obywatelskiej jest pojętną uczennicą. Przyswoiła sobie te skomplikowane aksjomaty integracji europejskiej jeszcze przed ich oficjalnym ogłoszeniem. To zapewne pokłosie „sukcesu” kontynentalnej „doktryny Sikorskiego”. Czyli dążenia do „bycia w głównym nurcie polityki europejskiej”.
Nie bądźmy jednak polonocentryczni. Członkostwo w elitarnym klubie unijnym do czegoś w końcu zobowiązuje. Odnotujmy więc, że cała Europa odniosła na szczycie „olbrzymi sukces”. A polega on na zobowiązaniu się do zbudowania ekologicznej energetyki. Będziemy w tym wzorem dla całego świata i - jakby tego było mało – jeszcze na tym zarobimy, sprzedając innowacyjne ekologiczne technologie wszystkim pozostałym kontynentom. Nie my, Polacy, bo jesteśmy w tej sprawie na tyle zapóźnieni, że będziemy je kupować od Francuzów czy Niemców, ale my, Europejczycy. Stanie się tak, gdy tylko do końca zamilkną naukowcy twierdzący, że globalne ocieplenie – praprzyczyna opisywanych zdarzeń – to jedynie wątpliwa hipoteza, na której nie warto opierać długofalowej strategii rozwoju. Takie wątpliwości to defetyzm i wypaczenia, a głoszące je jednostki są skazane na wylądowanie na śmietniku historii. Ciekawe dlaczego reszta świata nie chce naśladować unijnych osiągnięć ekologicznych? Odpowiedź jest równie prosta. Amerykanie, Chińczycy i cała reszta nie stali się jeszcze wystarczająco postępowi. Nie uciekną jednak przed tym. „Ducha dziejów” nie da się bowiem oszukać.
Unia Europejska jest znana w świecie ze swego wkładu w zmienianie znaczenia tradycyjnych pojęć. Po prawach człowieka, demokracji, nauce i małżeństwie przyszedł czas na „sukces” i „skuteczność polityczną”. Orwell określał to mianem nowomowy – takiego przekształcania języka przez grupę rządzącą, aby używającym go poddanym odebrać możliwość kwestionowania otaczającej ich rzeczywistości. A docelowo – pozbawić ich zdolności myślenia innego niż wygodne dla władzy. Jednak umknęło, zapewne, mojej uwadze uznanie Orwella za autora przestarzałego. Dlatego ciągle zamęczam pytaniami, które światła Europa już dawno uznała za anachroniczne i zbędne. Bije się w piersi i obiecuję poprawę. Jak tylko odnajdę wykładnię aktualnej linii światopoglądowej na jednej z setek tysięcy stron, które zajmują unijne dokumenty, dam znać postępowym tekstem.
Bartłomiej Radziejewski
REKLAMA
REKLAMA