Nieznośna lekkość lewicowości

2007-06-08, 11:40

Nieznośna lekkość lewicowości

Gdy potencjalny elektorat lewicy pyta o chleb, opowiada mu się o bezach, by na końcu zostawić go z pustym talerzykiem.

Sprzymierzony z Partią Demokratyczną Sojusz Lewicy Demokratycznej ogłasza wielką lewicową ofensywę w polskiej polityce. Wojciech Olejniczak, szef SLD, zapowiada, że celem Lewicy i Demokratów jest dofinansowanie służby zdrowia z budżetu państwa, podniesienie świadczeń emerytalnych i rentowych oraz podniesienie płacy minimalnej do 50 proc. średniej krajowej. Każdy przyzna, że imć Onufry Zagłoba był znacznie hojniejszy, obiecując królowi szwedzkiemu Niderlandy. Choć nie bardzo wiadomo, czyja krotochwila dowcipniejsza.

Nic nowego, że radykalizm haseł i budżetowa hojność znacznie łatwiej przychodzą ugrupowaniom partyjnym, gdy są w opozycji. Nie na tym polega problem z „lewicową ofensywą” Sojuszu. Kłopot w tym, że chyba żadne liczące się ugrupowanie nie traktuje tak lekko swych przedwyborczych obietnic. I nie miesza tak łatwo pragmatyzmu z cynizmem. Rzecz nie w tym jedynie, że za rządów SLD pojawiali się aferzyści (którzy to mają do siebie, że adoptują się do każdych warunków), ale w tym, że ci sami ludzie, którzy nadal są w strukturach Sojuszu, którzy decydują o klimacie panującym w partii, prowadzili politykę, jaka nie wiele miała wspólnego z ideami socjaldemokracji. Przynajmniej takiej socjaldemokracji, która miałaby świadomość tego, że „kawiorowa lewicowość” to największa krzywda, jaką można wyrządzić ofiarom bezwzględności transformacji. Niestety, w tej materii Sojusz genetycznie wydaje się być niezdolny do opowiedzenia się po stronie przegranych. Sądząc choćby po tym, kto pojawia się na SLD-owskich imprezach pierwszomajowych, coraz trudniej tej formacji przekonać do siebie przedstawicieli grup gorzej sytuowanych i rozczarowanych do III RP.

Mam nieodparte wrażenie, że – w perspektywie historycznej – problem wynika przede wszystkim z relacji między Sojuszem a niejednoznacznością dziedzictwa/spuścizny Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. SLD-owska obrona PRL-u nigdy w znacznym stopniu nie skupiała się na tych, którzy nie poradzili sobie z przemianą ustrojową, albo ponieśli jej koszta, ale na tych, którzy byli i są jej beneficjentami. W konsekwencji – gdy bogatsi stawali się coraz bogatsi, a biedniejsi coraz biedniejsi, gdy wzrastało rozwarstwienie społeczne – Sojusz nie był w stanie opowiedzieć się za przegranymi, bo nie wiele miał z nimi wspólnego. Proste pytania bywają zwodnicze, ale czasem jedynie one zapewniają klarowność sytuacji: czy – przykładowo – przez minione lata przyjaciółmi liderów SLD byli dawni pracownicy z PGR-ów, czy latyfundyści, którzy dziś zarabiają na po-PGR-owskich ziemiach? Jak wiele energii w czasach swoich rząd Sojusz poświęcił na promowanie jakiejkolwiek spójnej, socjalnej wizji państwa? Czy to przypadek, że to partia prawicowa, PiS, wygrała ostatnie wybory parlamentarne, odwołując się do wizji „Polski solidarnej”?

Talerzyk, na razie z bezą. Fot. wikipedia.pl

Przymierze z Partią Demokratyczną pomimo wszelkich deklaracji najwyraźniej ukazuje, w jakim kierunku zmierza SLD – pragmatycznego centrum, które lewicowość wiąże z tym jej nurtem, jaki skupia się na emancypacji kulturowej i obyczajowej. Ten rodzaj lewicowości, który ideologicznie spełnia się nade wszystko w walce z homofobią i polską zaściankowością przychodzi najłatwiej – jako akceptowany przez media głównego nurtu i nie wymagający szczególnie odważnych decyzji politycznych, można go też dawkować w zależności od sytuacji. Ot, lewicowość w wersji „soft” – bez gospodarczego zwrotu na lewo, za to pełna haseł o prawach człowieka i budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Z taką lewicowością da się pogodzić nawet Aleksandra Kwaśniewskiego. Na tym polega nieznośna lekkość lewicowości w wydaniu SLD: gdy potencjalny elektorat lewicy pyta o chleb, opowiada mu się o bezach, by na końcu zostawić go z pustym talerzykiem.

Krzysztof Wołodźko

Polecane

Wróć do strony głównej