Kontynuacja, nie rewolucja

„Tygodnik Powszechny” od momentu opowiedzenia się po jednej ze stron politycznego sporu początku lat 90. stracił pozycję moralnego autorytetu.

2008-01-07, 10:39

Kontynuacja, nie rewolucja

„Tygodnik Powszechny” spełniał znakomicie swoją rolę przed rokiem 1989. Od momentu wyraźnego opowiedzenia się po jednej ze stron politycznego sporu początku lat 90. stracił pozycję moralnego autorytetu i rzecznika katolickiej inteligencji.

Najnowszy numer "Tygodnika Powszechnego"

Miesiąc temu, 5 grudnia, jak co tydzień, pojawił się nowy numer krakowskiego "Tygodnika Powszechnego". Gazeta – jak głosiło hasło ostatniej kampanii reklamowej pisma – „niewygodna od 60 lat” zaprezentowała się w zmienionym formacie i szacie graficznej.

Bez fajerwerków

To kolejna zmiana pisma, które od śmierci swojego założyciela próbuje utrzymać swój dawny poziom i wyjść naprzeciw wymaganiom, jakie stawia mu rynek czasopism i ostra konkurencja innych tytułów, a także internetu. Zmiana rewolucyjna, wziąwszy pod uwagę fakt, że „Tygodnik Powszechny” od zawsze kojarzony był z dużym formatem. Po zmianie gazeta nadal kosztuje 4 złote, nakład wzrósł z 40 do 70 tys. egz., a gazeta liczy 48 stron.

REKLAMA

W ocenie ekspertów zmiana formatu i szaty graficznej „TP” nie jest najlepsza. - Nie epatuje fajerwerkami. Jest poprawny, choć brakuje charakterystycznych elementów. Gazeta sprawia wrażenie składanej na bieżąco. Brakuje jasnych zasad, więc istnieje ryzyko, że gdy zabraknie nadzoru artystycznego, zapanuje chaos – ocenia Kasper Skirgajłło-Krajewski, dyrektor artystyczny ”Pulsu Biznesu”.

Tygodnik dla studenta?

„Tygodnik” chce walczyć o młodych czytelników. Wspomina o tym redaktor naczelny pisma, ks. Adam Boniecki w filmie reklamowym promującym nowy „Tygodnik” w internecie. Czy pismo, po odważnym wejściu w internet (Secondo Life, e-wydania, itp.) i ze wsparciem finansowym i organizacyjnym spółki ITI, doświadczonej w dziedzinie mediów, ma szanse na powiększenie grona czytelników wśród młodej inteligencji czy wciąż tworzącej się w Polsce klasy średniej? Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć.

Ks. Adam Boniecki w jednym z wywiadów na pytanie, jakich czytelników „TP” chce zyskać, odpowiedział: „Młodsze pokolenie inteligencji, studentów. Bardzo interesują nas czytelnicy, którzy czytają nas w internecie, to są tysiące ludzi. Mamy 900 tys. wejść w miesiącu! Dzięki zmianom być może internauci wezmą do ręki poręczniejszy papierowy "Tygodnik?”

REKLAMA

Ocalić od zapomnienia

O decyzji wydawcy, który wspólnie z kolegium redakcyjnym postanowił zmniejszyć format gazety, trąbiono już od jakiegoś czasu. Do momentu przejęcia 49 % udziałów przez spółkę ITI plany te traktowano jednak z przymrużeniem oka. Wreszcie nadszedł ten dzień i wraz z 3048 numerem (49/2007) "Tygodnik" ma rozmiar codziennej gazety.

Zmiana formatu jest jednym ze skutków strategii kierownictwa "Tygodnika", której celem jest przetrwanie gazety oraz - co niebagatelne nawet w takim mieście, jak Kraków - zysk z jej sprzedaży. W przypadku "Tygodnika Powszechnego" jest to walka, by nie pozostać „zramolałym” kustoszem 60-letniego dziedzictwa. Dostosowanie się do bezlitosnych potrzeb rynkowych, dotarcie do nowych grup czytelników (zwłaszcza młodych, wykształconych, mieszkających w wielkich miastach), uatrakcyjnienie formy, angaż nowych dziennikarzy, a także współpraca z mediami z grupy ITI to narzędzia, które mają ocalić "TP" od zapomnienia.

Zwarcie szeregów i konsolidacja

REKLAMA

Pierwszymi sygnałami, wyraźniejszych niż dotychczas zmian, były roszady personalne w redakcji. W maju 2007 z pisma odszedł szef działu religijnego Marek Zając. Wcześniej został usunięty Jarosław Makowski, teolog i publicysta związany przez dwa lata (2005-2007) z lewicowym kwartalnikiem „Krytyka Polityczna”. Do zespołu dołączył z kolei ks. Grzegorz Ryś, wybitny historyk Kościoła z PAT, w redakcji pojawiły się także nowe osoby, głównie z „Gazety Wyborczej” i „Newsweeka”, a także środowisk związanych jakoś z „Tygodnikiem”.

Z krakowskiej „Gazety Wyborczej” przeszedł Michał Olszewski, autor wielu reportaży i kilku książek, m.in.: „Do Amsterdamu”. Z kolei z poznańskiej „GW” przeniósł się Dariusz Jaworski, który został pierwszym zastępcą redaktora naczelnego i szefem działu krajowego „Tygodnika”. Także z „GW” przyszedł jeden z bardziej znanych publicystów, zajmujących się Kościołem w Polsce, Roman Graczyk. Elżbieta Isakiewicz, wcześniej publicystka i autorka reportaży, opuściła dla „Tygodnika” „Newsweek”. W gronie redakcji znaleźli się również: ks. Jacek Prusak – psycholog i znany krakowski jezuita, Maciej Muller, Anna Łabuszewska, Teresa Stylińska, Joachim Trenkner, Anna R. Burzyńska (szefowa Katedry Teorii Literatury UJ, krytyk literacki) i Anita Piotrowska (krytyk filmowy).

Zmiany personalne i transfery redakcyjne są jednym z ważniejszych wskaźników, pokazujących w którą stronę zmierza gazeta, a także do jakiego adresata chce dotrzeć. Zmiany, jakie przeszedł ostatnio pod tym kątem „Tygodnik Powszechny”, prowadzą do jednego wniosku – gazeta zamierza raczej umacniać swoją pozycję, obudowując się murem niż otwierając na nowe środowiska. Konsolidacja i zwarcie szeregów to najlepsze streszczenie tego, co dzieje się wewnątrz tego pisma.

Niepokorni, krytyczni, poszukujący?

REKLAMA

W artykule wstępnym, otwierającym wydanie zmienionego pisma, ks. Adam Boniecki pisze: Określenie „myśl katolicka" jest szerokie. Dowodem na to jest m.in. „Tygodnik". Jego status pisma katolickiego dowodzi, że w Kościele jest miejsce również dla myśli niepokornej, krytycznej, poszukującej, miejsce dla błądzących, także dla grzeszników.

Niepokorni, krytyczni i poszukujący - to chyba najbardziej trafne słowa oddające ducha redakcji "TP" i jego modelowego, wyobrażonego przez marketingowców idei czytelnika. I nie ma w tym nic złego. Istnieje jednak pewne niebezpieczeństwo, czy mówiąc inaczej, manowce. Które - dodajmy dla uczciwości -- grożą również innym mediom katolickim.

Z jednej strony możemy popaść w dogmatyzm katolicyzmu otwartego, który pokryty lukrem tolerancjonistycznej frazeologii w rzeczywistości wyklucza wiele stron dyskusji, które są niewygodne. Mówił o tym w wywiadzie udzielonym "TP" („TP”, 48/2 grudnia 2007) abp Kazimierz Nycz: Pytanie, które sobie powinniście postawić, brzmi: czy w obecnym „Tygodniku" jest tak, jak właśnie powiedzieliście? Czy debata nie jest ustawiana pod wcześniej przyjętą tezę? Czy zapraszani są do niej wszyscy, którzy mogliby ją wzbogacić? Czasem warto zaprosić także ludzi ze skrajnych opcji w stosunku do waszej linii. Z tego mogłyby wyniknąć dwie korzyści: przedstawienie czyichś poglądów i racji, i to, żeby się ludzie nawzajem uczyli. Przy nowej formule pisma – bo przecież nie chodzi tylko o nową szatę graficzną – potrzebna jest jasna deklaracja, że jesteśmy pismem niepartyjnym: takim, które się nie da zamknąć w jednej kategorii gazet, czy to z lewa, czy z prawa. Chcemy być gazetą katolicką, czyli taką, która daje głos każdemu, choć oczywiście sama musi mieć swoje zdanie.

Z drugiej strony istnieje realna groźba przekonywania tylko przekonywanych i zbytnia koncentracja na umacnianiu ortodoksji kosztem prób zrozumienia współczesnych wyzwań, czy jak mówi nauczanie soborowe "znaków czasu". O tym także mówił abp Nycz: Im dłużej jestem biskupem, tym mocniej widzę, że 90 proc. mediów katolickich to media skierowane do ludzi przekonanych. „Gość Niedzielny", „Niedziela" i wszystkie inne pisma diecezjalne docierają do tych najlepszych spod ambony. Brakuje nam mediów pre-ewangelizacyjnych, które by ewangelizowały „przy okazji" muzyki czy publicystyki.

REKLAMA

Katolicyzm otwarty to rozdział zamknięty

„Czas dialogu, poznawania się wzajemnego czy wzajemnej akceptacji poglądów, wydaje się dobiegać końca. Zaczyna się okres ostrego konfliktu ideowego.” – pisał przed paroma miesiącami na łamach „Rzeczpospolitej” Tomasz P. Terlikowski. Jego głos to nie pierwsza próba pytania o słuszność nadziei osób definiujących się jako katolicy otwarci, w dialogu z każdym „innym”. Wcześniej na kartach swojej książki „Kościół w czasach wolności” pisał już o tym Jarosław Gowin. Dwa lata temu przypomniał swoją krytyczną diagnozę w artykule „Kontrowersyjne jest samo chrześcijaństwo” (Newsweek, 26.09.2005): „Czy formacja katolicyzmu otwartego nie należy już do przeszłości? Obawiam się, że odpowiedź brzmi twierdząco. (…) 28 czerwca 2000 r. zmarł ks. Józef Tischner. Przypuszczam, że ta data wyznacza kres niezwykle zasłużonej dla Kościoła i Polski formacji „katolicyzmu otwartego”.

W ciągu dwóch lat od tej diagnozy niewiele się zmieniło. Wydawnictwo „Znak” coraz bardziej przypomina skierowane do masowego odbiorcy Wydawnictwo „Otwarte”. Skrajnej komercjalizacji, ważnego kiedyś instytutu wydawniczego, w którym pokazywały się jedne z istotniejszych dzieł religijnych i filozoficznych, nie pomaga drukowanie co jakiś czas Szymona Hołowni czy Normana Daviesa. Miesięcznik „Znak” nie inicjuje już ważnych debat, ograniczając się do roli kustosza 60-letniego dziedzictwa i biuletynu Instytutu im. ks. Józefa Tischnera. Szeregi duchowieństwa opuścili czołowi autorzy „TP” i „Znaku”. Coraz częściej można przeczytać tam rozmaitych autorów, którzy zajmują się głównie tym, co robi lewicowa „Krytyka Polityczna”.

Manowce dialogu wykorzenionego

REKLAMA

Bezkrytyczna postawa otwartego dialogu świadczy dzisiaj o zatraceniu znamionującej dotychczas środowiska katolików otwartych umiejętności odczytywania „znaków czasu”. Znakiem takim jest wyzwanie, jakie rzuca dzisiaj katolicyzmowi w Polsce skrajny sekularyzm, rozumiany nie jako neutralny proces zmian społeczno-kulturowych, lecz ideologia, której celem jest wyrugowanie katolickich roszczeń ze sfery publicznej.

Także nowa lewica, spod znaku „Krytyki Politycznej” pod wodzą Sławomira Sierakowskiego, dokonuje coraz odważniejszej kolonizacji sfery religijnej. Głosi radykalnie antykatolickie idee i wygrywa swój niebezpieczny radykalizm oswajając tych, którzy już nie są „znakiem sprzeciwu”. Katolickim rzecznikom dialogu pozostaje napędzająca nową lewicę postawa reaktywna, sprowadzająca się do próby zrozumienia co też francuski filozof Alain Badiou miał na myśli, wykorzystując św. Pawła i chrześcijaństwo do swojej koncepcji „wydarzenia” i „uniwersalizmu”. Przypominanie sobie o św. Pawle, gdy za jego ekshumacje bierze się radykalna lewica, wygląda jak zachowanie starego kustosza muzeum, który pilnuje, żeby zwiedzający zakładali kapcie i nie palcowali eksponatów, sam nie widząc, jakie skarby ma wokół siebie.

Dialog środowisk katolików otwartych z tzw. laicką inteligencją 30 lat temu zakończył się sojuszem obrońców polskiej wersji demokracji liberalnej, która chciała zamknąć katolicyzm w sferze tego, co metapolityczne.

Rzecznicy „demokratycznego sojuszu” klepią się po plecach na łamach „Arki Noego”, w „Gazecie Wyborczej” oraz „Tygodniku Powszechnym”. Byli księża, intelektualni celebryci w „Tygodniku Powszechnym” i „Znaku” odmalowują krytyczną kreską stan religijności w Polsce, piętnują „papieską idolatrię” i nawołują do demokratyzacji struktur kościelnych. Tak zakończył się dialog rozpoczęty dziełami Adama Michnika i Bohdana Cywińskiego. Kapitulacją strony katolickiej.

REKLAMA

Dlatego tak ważne jest teraz, w którą stronę idzie wzmocniony finansowo i osobowo „Tygodnik”. Obawiam się, że nie jest on w stanie wyjść z zaklętego kręgu i marzeń o przywróceniu dawnego blasku i wpływów, jakimi cieszył się przed 89 r. Na razie ze sceptycyzmem podchodzę do zapowiedzi ks. Bonieckiego, który mówi: „Nie będziemy się wszystkim podobać. Ale czym innym jest podobanie się, a czym innym dopuszczenie do debaty w sprawach, w których wyraźnie się różnimy. Niezbędne jest otwarcie na innych, nie wolno odsądzać od czci i wiary, godzi się dostrzec coś dobrego w formacjach nawet bardzo odległych od naszej. Trzeba się spotykać”.

Kto czytał ostatnie debaty w „TP” ten wie, że krąg dyskutantów jest mocno ograniczony i dobierany z ideologicznego klucza, co przeczy tak chętnie wywieszanemu na sztandarach postulatowi otwarcia i spotkania.

Szukanie drogi

„Misją „Tygodnika" jest stanie przy ludziach inaczej myślących. Ma bronić ich przed ideologią wątpliwości bądź nadmiernej pewności w sprawach wiary” – pisze na łamach odświeżonej gazety ks. Jacek Prusak. Zdaniem jezuity katolickość, czyli powszechność „Tygodnika”, to próba odzwierciedlenia naturalnej różnorodności Kościoła i wyjście poza ograniczający gorset ideologii prawicowych i lewicowych, definiujących się jako postępowe lub tradycyjne.

REKLAMA

„Katolickość nie jest pojęciem rozmytym, a pismo takie jak „Tygodnik" nie jest słupem ogłoszeniowym. „Tygodnik" ma swój profil, powiem wprost: charyzmat. Jest nim obrona katolickości przed integryzmem, klerykalizmem i spychaniem poza obręb Kościoła ludzi zmagających się z wiarą lub jej poszukujących. Zadaniem „Tygodnika" jest szukanie drogi poza podziałami” – konkluduje ks. Prusak.

Brzmi to wszystko obiecująco. Niestety dotychczasowa obserwacja ewolucji krakowskiego tygodnika nie daje wielkich nadziei na sprostanie tym wymogom. „Tygodnik Powszechny”, który broni przed integryzmem (którego ks. Prusak nie definiuje) i klerykalizmem, spełniał znakomicie swoją rolę przed 1989 rokiem. Od momentu wyraźnego opowiedzenia się po jednej ze stron politycznego sporu początku lat 90. „Tygodnik Powszechny” stracił pozycję moralnego autorytetu i rzecznika katolickiej inteligencji. Polityczna, a ostatnio także wyraźnie kulturalna stronniczość ludzi, skupionych wokół „TP” jest dla wielu obserwatorów rynku prasy oczywistością. Jednak redaktorzy i dziennikarze „Tygodnika” wciąż śnią wielki sen. Miejmy nadzieję, że się wreszcie obudzą.

Artur Bazak

Autor pracuje w TVP Kultura, jest dziennikarzem „Gościa Niedzielnego”

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej