"Głos Wielkopolski": proces byłego senatora Stokłosy

2010-02-24, 12:35

"Głos Wielkopolski": proces byłego senatora Stokłosy

W poznańskim sądzie trwa proces Henryka Stokłosy oskarżonego o korupcję. Według zeznań świadków Stokłosa zmuszał podwładnych do pisania oświadczeń o kradzieży, więził ich i bił.

Według zeznań świadków Stokłosa zmuszał podwładnych do pisania oświadczeń o kradzieży.

We wrześniu 1998 roku Henryk Stokłosa urządził nocne polowanie na złodziei i paserów. Podejrzewani pracownicy przyjeżdżali do firmy niby to na zastępstwo, ale w biurze czekał na nich senator, który krzykiem, groźbami, a nawet biciem, zmuszał do pisania oświadczeń, w którym przyznawali się do kradzieży i zobowiązywali do naprawienia szkody. Musieli też ujawnić wspólników złodziejskiego procederu - rolników, którzy mieli kupować skradzione pasze, prosięta i kurczaki.

"Jak mnie ktoś zabiera i zamyka, powinna to być policja, bo prawo jest równe dla wszystkich" - oświadczył we wtorek poznańskiemu sądowi Stefan K., rolnik, którego były pilski senator podejrzewał o kupowanie paszy kradzionej z jego zakładów. "Startował do mnie z pięściami, to napisałem, co mi kazał, bo bałem się, że mnie pobije" - zeznał z kolei inny z byłych pracowników Farmutilu. Po rozmowie i podpisaniu oświadczenia ochroniarze zamknęli go, wraz z innymi, w garażu, pozbawionym okien, miejsc do siedzenia i toalety.

"Był tu twardziel, co nie chciał podpisać"

Następnego dnia po nocnej akcji, Janusz S., rolnik, gospodarujący na 35-hektarowym gospodarstwie - po sąsiedzku z zakładem w Śmiłowie, zastał senatora w swoim obejściu. Henryk Stokłosa zaglądał do stodoły, obory i chlewni, szukając swojej paszy i inwentarza. Niczego nie znalazł, ale przekonał rolnika, by pojechał za nim do biura swoim samochodem i zobaczył oświadczenia pracowników. Wynikało z nich, że sprzedali Januszowi S. tonę paszy i 30 kurczaków. Senator powiedział mi: "Zobacz, co na ciebie napisali. Ja miałem napisać, że od nich kupowałem. Nie chciałem, bo mi nie przynosili paszy, ale rozwścieczył się, że chronię złodziei i zapewnił, że ja nie będę miał za to żadnej sprawy" - zeznał Janusz S. Dodał, że kiedy się wahał, ochroniarz ściskał go za ramię i ostrzegł, że: "był tu twardziel, co nie chciał podpisać". Janusz S. więc napisał, a potem usłyszał, że ma dołączyć "do reszty". Tak trafił do garażu, w którym był ósmym "aresztantem". Jeden z uwięzionych mężczyzn miał podbite oko - twierdził, że paskiem z klamrą - przez samego senatora. Potem przyjechała po nich policja...

"Powiem księdzu, jakich ma parafian"

"Za przyjęcie kurcząt i paszy zostałem niesłusznie skazany, ale sąd drugiej instancji mnie uniewinnił" - powiedział świadek. Henryk Stokłosa próbował też "porozmawiać" z jego ojcem. - Po godzinie 22 przyjechał ochroniarz po mojego ojca. Nie zgodził się z nim pojechać. Dwadzieścia minut później zjawił się senator osobiście i zaczął krzyczeć na ojca: - Złodziej! Ze złodziejami trzymasz! Zniszczę was! Za dwa tygodnie śladu po was nie będzie, bo nie macie na adwokatów! Powiem księdzu, jakich ma parafian! - zeznał Janusz S.

Świadkiem wizyty senatora była też jego żona, Ewa. - Krzyczał, że nas zniszczy, bo ma swoich ludzi, pieniądze i prawo za sobą. Ewa S. opowiedziała, jak próbowała odebrać samochód, który senator "zajął" mężowi. W prokuraturze dowiedziała się, że wóz nie może być zajęty, skoro jego właścicielem jest matka podejrzanego. Senator nie chciał jednak wydać samochodu. Potem jego pracownicy uzależniali wydanie wozu od zapłaty 200 złotych za "garażowanie". Ewa S. próbowała porozumieć się z senatorem podczas zebrania wyborczego kandydatów na sołtysa. Miał jej wówczas powiedzieć, że muszą zapłacić, a "jeżeli chce wojny, to będzie ja miała". Ostatecznie właścicielce udało się po kilku miesiącach odzyskać samochód - bez zapłaty za przymusowe garażowanie w magazynie Farmutilu.

Andrzej Reichelt, adwokat pilskiego biznesmena zapytał, jakie są obecne relacje świadka z oskarżonym. - Podaliśmy sobie rękę na zgodę i jest dobrze - powiedziała Ewa S. Jednak jej zeznania, podobnie jak innych świadków, Henryk Stokłosa skwitował oświadczeniem, że "są niezgodne z prawdą".

Także w środę sąd przesłuchuje świadków. Na czwartkową rozprawę wezwał żonę senatora.

"Nic nie szkodzi, że z wieczora miasto dławi się w fetorach"

Henryk Stokłosa był senatorem RP w latach 1989 - 2005. Był sztandarowym, pilskim politykiem, biznesmenem i jednym z najbogatszych Polaków. Zaistniał nawet w piosence Grabaża: "Nic nie szkodzi, że z wieczora miasto dławi się w fetorach. Ważne że jest żużel i kiełbasy senatora".

Cieszył się także życzliwością fiskusa - jego doradcą podatkowym był dyrektor Izby Skarbowej w Pile oraz przychylnością dwóch dyrektorów departamentów Ministerstwa Finansów. Obaj panowie prowadzili szkolenia u senatora, a gościnny gospodarz żegnał ich paczkami wędlin i wódką.

Urzędnicy podobno przyjmowali też po kilkadziesiąt tysięcy złotych - w zamian za decyzje umarzające podatkowe należności senatora.

W maju 2006 roku, po zatrzymaniu urzędników MF, Henryk Stokłosa zniknął. Półtora roku później zatrzymali go hamburscy policjanci i na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania przekazali Polsce. Przebywał w areszcie do Wigilii 2008 roku - wtedy wyszedł po wpłaceniu 3 milionów kaucji.

1 kwietnia ubiegłego roku stanął przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. Nie przyznał się do winy i skorzystał z prawa do odmowy składania wyjaśnień oraz odpowiedzi na pytania. Aktywnie uczestniczy jednak w procesie, wygłaszając oświadczenia - najczęściej ustosunkowuje się w nich do zeznań świadków

pm, źr. gloswielkopolski.pl

Polecane

Wróć do strony głównej