"Niesamowity huk, widzieliśmy ciała zmiażdżonych ludzi". 8 lat od katastrofy pod Szczekocinami

3 marca 2012 roku doszło do katastrofy kolejowej pod Szczekocinami - jednej z największych katastrof kolejowych w Polsce. W czołowym zderzeniu dwóch pociągów pasażerskich zginęło 16 osób, a 150 zostało rannych.

2020-03-03, 09:27

"Niesamowity huk, widzieliśmy ciała zmiażdżonych ludzi". 8 lat od katastrofy pod Szczekocinami
Katastrofa kolejowa pod Szczekocinami. Foto: PAP/Piotr Polak

Posłuchaj

Mieszkańcy Chałupek wspominają katastrofę pod Szczekocinami (IAR)
+
Dodaj do playlisty

Do wypadku doszło w sobotę 3 marca 2012 o godz. 20.53 r. we wsi Chałupki pod Szczekocinami (w powiecie zawierciańskim), na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa. Zderzyły się pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa-Kraków. Pociąg jadący ze stolicy wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa.

Powiązany Artykuł

szczekociny 663 free
Katastrofa pod Szczekocinami. "Takie rzeczy trudno wyrzucić z pamięci"

"Niesamowity huk i tyle"

Ocalali z katastrofy mówili w rozmowie z Radiem Katowice, że pamiętają "niesamowity huk i tyle". - Nie wiedzieliśmy co się stało. Wszyscy pospadaliśmy z siedzeń, widzieliśmy ciała ludzi zmiażdżonych - wspominają.

Mieszkańcy Chałupek - wsi, w której doszło do zderzenia, mówią, że tragedia na zawsze pozostanie w ich pamięci. Tuż po zderzeniu pociągów to właśnie mieszkańcy tej i sąsiednich wsi stali się pierwszymi ratownikami. Kiedy usłyszeli olbrzymi huk, jeszcze przed przyjazdem większości służb pospieszyli z pomocą. Wyciągali z wagonów poszkodowanych, przynosili koce i gorącą herbatę lub po prostu trzymali uwięzionych w wagonach za rękę i pocieszali.

>>> [CZYTAJ TAKŻE] "Wybijałem okna częściami z rozbitych pociągów"

REKLAMA

W rozmowie z Radiem Katowice, mieszkańcy Chałupek wspominali, jak pomagali przeprowadzać zdrowych ludzi z ostatnich wagonów rozbitych składów, dawali koce i herbatę. - Polecieliśmy do pociągu, wybiliśmy szybę, weszliśmy do środka i wyciągnęliśmy tych, którzy mogli chodzić - mówił mieszkaniec Chałupek. - Co mogliśmy, to zrobiliśmy - dodaje inna mieszkanka Chałupek.

450 strażaków, 300 policjantów

Chwilę później na miejscu katastrofy pojawiła się straż pożarna, karetki pogotowia i policja.W akcji ratunkowej uczestniczyło ponad 450 strażaków z czterech województw: śląskiego, małopolskiego, świętokrzyskiego i łódzkiego. Pomagało im ponad 300 policjantów i funkcjonariusze Straży Ochrony Kolei. Użyto 35 samochodów ratownictwa technicznego, 2 śmigłowce ratunkowe i 13 psów tropiących. Na miejscu pracowało także 40 zespołów ratownictwa medycznego. PCK do akcji ratowniczej wysłało dwie Grupy Ratownictwa PCK: z Będzina i Kielc.

Strażacy dopiero 5 marca skończyli przeszukiwać rozbite wagony w poszukiwaniu ofiar, rannych i ocalałych z katastrofy. Ówczesny prezydent Bronisław Komorowski, który ogłosił dwudniową żałobę narodową.

Powiązany Artykuł

Mikrofon 1200.jpg
Raport po katastrofie kolejowej pod Szczekocinami - Magazyn Bez znieczulenia

>>> [CZYTAJ TAKŻE] Wspomnienia świadka katastrofy. To było straszne

REKLAMA

W minioną niedzielę, jak w co roku w pierwszą niedzielę marca, na Śląsku upamiętniono ofiary katastrofy. Uroczystości tradycyjnie rozpoczęły się msza świętą w kościele w Goleniowach. Po niej poszczególne delegacje złożyły kwiaty i zapaliły znicze przed tablicą nieopodal miejsca wypadku.

Zarzuty wobec dyżurnych ruchu

Sprawę zderzenia czołowego dwóch pociągów badały Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych i prokuratura. Śledczy ustalili, że do katastrofy przyczyniły się błędy dwóch dyżurnych ruchu: ze Sprowy i ze Starzyn - w rezultacie ich działań, pociągi znalazły się na jednym torze. Zarzucono im nieumyślne sprowadzenie katastrofy kolejowej. Dyżurni odpowiadali też za poświadczenie nieprawdy w dokumentacji kolejowej - co do czasu zamknięcia torów po zderzeniu pociągów.

>>> [CZYTAJ WIĘCEJ] Są prawomocne wyroki więzienia dla dyżurnych ruchu za katastrofę pod Szczekocinami

W lipcu 2016 r. częstochowski sąd wymierzył dyżurnym ruchu kary 4 i 2,5 roku więzienia. Prokuratura uznała je za zbyt łagodne i wniosła apelację od wyroku. 26 stycznia 2018 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach podwyższył kary, skazując prawomocnie Andrzeja N. na 6 lat więzienia, a Jolantę S. na 3,5 roku. Sąd podkreślał, że wyrok powinien też mieć znaczenie prewencyjne i być "czytelnym sygnałem dla wszystkich osób zajmujących się zapewnieniem bezpieczeństwa w komunikacji, kierujących tym ruchem, że obowiązki na nich ciążące muszą być bezwzględnie przestrzegane".

Straty materialne po katastrofie pod Szczekocinami oszacowano na 19 mln zł.

REKLAMA


PAP, IAR, Radio Katowice, dziennikzachodni.pl/ mbl

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej