Fabryka fałszywej wiedzy z Czerskiej. Celem kłamstwa była zmiana politycznego wyniku

2023-11-29, 14:07

Fabryka fałszywej wiedzy z Czerskiej. Celem kłamstwa była zmiana politycznego wyniku
Fabryka fałszywej wiedzy z Czerskiej. Historie, które miały zmienić polityczny wyniku. Foto: Konektus Photo/shutterstock

Małgorzata Tomczak, publicystka "Gazety Wyborczej", publicznie przyznała, że w relacjach z granicy polsko-białoruskiej "wytwarzana była fałszywa wiedza". Materiały uderzały przede wszystkim w funkcjonariuszy, ich przełożonych i polski rząd. To wierzchołek góry lodowej. Lista artykułów w GW, które były nastawione na zmianę politycznego wyniku w Polsce, a okazały się blagą, jest długa.

W Gazecie Wyborczej 17 listopada ukazał się artykuł Małgorzaty Tomczak. Autorka przyznała, że relacjonując sytuację na wschodniej granicy, konfabulowała. "Po dwóch latach pisania o migracji i kryzysie na granicy nie mam wątpliwości, że wytwarzamy fałszywą wiedzę. Kryzys na granicy polsko-białoruskiej jest od dwóch lat prezentowany w dwóch narracjach: tej otwarcie antyimigracyjnej i odwołującej się do bezpieczeństwa oraz tej humanitarnej, skupionej na łamaniu praw azylowych i często nawiązującej do Zagłady" - wyjaśniła Tomczak w artykule pt. "Rodziny z dziećmi, wykształcona Afganka, ciężarna kobieta - osoby takie, jak w filmie Holland, są na granicy wyjątkami".

"Ten drugi dyskurs, funkcjonujący wcześniej głównie w relacjach aktywistów i niektórych mediów, w ostatnich miesiącach cementują książka Mikołaja Grynberga »Jezus umarł w Polsce« i film »Zielona Granica«" - przyznała publicystka. Jak dodała, tytuły, które "funkcjonują w debacie jako niemal dokumentalne zapisy sytuacji na granicy, to w rzeczywistości ukazują tylko jej niewielki, przefiltrowany odcinek".

Autorka podkreśliła, że większość osób próbujących przedostać się do Europy stanowią mężczyźni. "W ostatnim roku kobiety stanowiły jedynie 10 proc., a dzieci - 17 proc., z czego wiele to 16-17-latkowie. Mówimy, że prawicowa propaganda wypacza obraz migracji, nie pokazując dzieci i kobiet, a robimy to samo - z tym, że statystyka stoi po ich stronie" - napisała.

"Tak zwane »wiodące media« publikowały i publikują mnóstwo historii krzywd, które miały spotkać imigrantów, włącznie z »masowymi grobami« i »ciałami płynącymi graniczną Swisłoczą« (którą miejscami chyba można by z racji zmiennej szerokości po prostu przejść) – była to jedna z opowieści, którą usłyszeli aktywiści i przekazali dalej" - przekonywała Tomczak.

Fikcyjna Eileen

Publicystka poinformowała także, że była obiektem nacisków, gdy pisała o imigrantach na granicy polsko-białoruskiej. “Były prośby o pominięcie pewnych faktów; delikatne dodanie innych, zasugerowanie czegoś, by polepszyć wymowę tekstu: Czy nie mogłabym wyciąć zdania, że migrant był zamożny i zapłacił 12 tysięcy euro za podróż?” – podkreśliła.

Tomczak przywołała też rzekomą "historię Eileen", która miała być zaginioną na granicy z Białorusią iracką czterolatką. "Co z opowieścią o »małej Eileen« - czterolatce, której zaginięcie w lesie mieli zgłosić aktywistom jej wypchnięci na Białoruś rodzice? O sprawie pisały wszystkie media, interweniował rzecznik praw obywatelskich, a potem temat nagle się urwał. Wróciłam do postów i dziesiątek artykułów z tamtych dni: gigantyczne wzburzenie na polskie służby - »morderców«" - napisała.

"Dziś wiemy, że Eileen nie istniała. Była to jedna z opowieści, którą usłyszeli aktywiści i przekazali dalej" - dodała.

Sęk w tym, że ta historia to góra wierzchołek góry lodowej wszystkich pomyłek umyślnych bądź nie, ale mocno ukierunkowanych na zmianę politycznych upodobań w społeczeństwie.

Sprawa księdza Jankowskiego

Kolejny przykład? W Sądzie Okręgowym w Gdańsku w marcu tego roku zapadł nieprawomocny wyrok w procesie z powództwa trzech sióstr ks. prałata Henryka Jankowskiego przeciwko spółce Agora, wydawcy "Gazety Wyborczej", za tekst w dzienniku, w którym duchowny został m.in. oskarżony o seksualną przemoc wobec nieletnich.

Powództwo wytoczyły siostry prałata: Urszula Jabłońska, Renata Nagórska i Irena Jankowska przeciwko pozwanym: spółce Agora S.A. w Warszawie, Mariuszowi Burchartowi i Jarosławowi Kurskiemu - wydawcy oraz redaktorom naczelnym tygodnika "Duży Format" oraz strony wyborcza.pl.

Sprawa dotyczy ochrony dóbr osobistych powódek, jako sióstr ks. prałata Henryka Jankowskiego, które miały zostać naruszone publikacją w dniu 3 grudnia 2018 r. artykułu "Sekret Świętej Brygidy. Dlaczego Kościół przez lata pozwalał księdzu Jankowskiemu wykorzystywać dzieci?" autorstwa nieżyjącej już Bożeny Aksamit (zmarła w 2019 r.). Powódki domagały się trwałego usunięcia artykułu z publikatorów w części dotyczącej wykorzystywania dzieci oraz wystosowania w nich przeprosin.

Przewodnicząca składu orzekającego sędzia Beata Grygiel-Stelina powiedziała, że sąd częściowo uznał powództwo sióstr prałata Jankowskiego. W uzasadnieniu sąd przyznał, że dał wiarę zeznaniom Barbary B., która twierdziła, że jako mała dziewczynka w latach 1967-70 (miała wtedy 10-12 lat) była wielokrotnie seksualnie molestowana przez księdza Henryka Jankowskiego, ówcześnie wikarego w kościele św. Barbary w Gdańsku.

Zdaniem sądu autorka nie dochowała należytej staranności odnośnie do informacji na temat śmierci koleżanki Barbary B., która miała popełnić samobójstwo. Sąd podkreślił, że pozwani nie przekazali żadnych dowodów, iż w okresie 1967-70 jakakolwiek dziewczynka odebrała sobie życie, i nie wykazali, że autorka podjęła działania, by zweryfikować informację o samobójstwie dziecka.

- Sąd uznał, że podając informację, że ksiądz prałat Henryk Jankowski miał być ojcem dziecka 16-latki, która z tego powodu popełniła samobójstwo, nie została zachowana rzetelność dziennikarska - mówiła sędzia Beata Grygiel-Stelina. Jednocześnie sąd oddalił powództwo wobec wszystkich pozwanych ws. zakazu publikowania materiałów na temat prałata Jankowskiego, mówiących o tym, że w latach 1967-70 dopuszczał się czynów pedofilskich.

Publikacja w "GW" z grudnia 2018 r. wywołała falę protestów przeciwko czczeniu pamięci duchownego. W nocy z 20 na 21 lutego 2019 r. doszło do przewrócenia pomnika ks. Jankowskiego, który stanął w 2012 r. w Gdańsku staraniem społecznego komitetu.

Sprawa Włodkowskiej

Portal press.pl ujawnił treść uzasadnienia wyroku dot. zabójstwa Pawła Adamowicza. Czytamy w nim m.in.: "W dniu 13 stycznia 2020 r. na łamach tej gazety ("Gazety Wyborczej" - przyp. red.) ukazał się artykuł autorstwa świadka pt. »Stefan W. Posiedzę dwa lata i wyjdę«. Autorka przedstawiła w nim uzyskane od rzekomego znajomego Stefana W. informacje, zgodnie z którymi oskarżony, w grudniu 2018 r., spotkał się z mężczyznami ze świata przestępczego Warszawy, poruszającymi się samochodem marki Audi, którzy mieli zlecić mu zabójstwo Pawła Adamowicza".

"W ocenie Sądu zarówno treść w/w. artykułu prasowego jak i tłumaczeń Katarzyny Włodkowskiej, dlaczego, pomimo prawomocnego zwolnienia jej przez Sąd z tajemnicy dziennikarskiej, nie chciała odpowiedzieć na zadawane jej pytania, były nieprawdziwe".

Zdaniem Sądu "Katarzyna Włodkowska podała opinii publicznej zmyślony stan faktyczny, aby na tak nośnym, interesującym ówcześnie wydarzeniu zbudować kapitał popularności. Ani zasady logiki ani materiał dowodowy zgromadzony w sprawie nie potwierdziły bowiem jej wersji".

Utrudnianie postępowania

Sąd podkreślił, że Włodkowska "utrudniła prowadzenie postępowania w niniejszej sprawie", zmuszając organa ścigania do badania wątku gangsterów z Warszawy, który okazał się błędnym tropem śledztwa. "Należy jeszcze raz podkreślić, że wersja, którą świadek zaprezentowała w swoim artykule i którą również próbował przeforsować swego czasu oskarżony nie została uznana za wiarygodną. W istocie cały materiał dowodowy odnoszący się do pobudek Stefana W. jej przeczył" - napisała sędzia Aleksandra Kaczmarek.

Do treści uzasadnienia na łamach "Gazety Wyborczej" odniosła się Włodkowska.

"Odtworzyłam ostatnie tygodnie z życia zabójcy, Stefana Wilmonta, nieznane kulisy zbrodni oraz własne ustalenia. Wynikało z nich, że Wilmont przedstawiał się jako fanatyczny przeciwnik Platformy Obywatelskiej, a zabójstwo dokładnie zaplanował. I rozumiał konsekwencje tego zamachu" - napisała.

"Moje ustalenia były sprzeczne z opinią biegłych powołanych przez prokuraturę. Twierdzili oni, że w chwili dźgania prezydenta nożem Stefan Wilmont był niepoczytalny. Na wniosek rodziny Pawła Adamowicza zabójca został ponownie przebadany. Dziś już wiemy, że miał tylko częściowo zniesioną poczytalność (oznacza to, że może odpowiadać przed sądem), a nowy zespół biegłych podważył, że choruje na schizofrenię" - dodała.

Chybione ataki specjalnego zespołu na Daniela Obajtka

Portal TVP Info opublikował fragmenty nagrań rozmowy, w której uczestniczyli przedstawiciele redakcji "GW" oraz wydawcy pisma - Agory. "Roman [Imielski przyp. red.] ma w swoim dziale dziennikarzy, którzy non stop tropią pana Obajtka i innych ludzi" - miał powiedzieć wicenaczelny pisma Bartosz Wieliński.

"Nagrana rozmowa odnosząca się do powołania w redakcji "Gazety Wyborczej" zespołu dotyczącego Pana Daniela Obajtka prezesa Orlenu wpisuje się w całość działań ze strony tej redakcji odnośnie mojego Klienta" - podkreślił pełnomocnik Daniela Obajtka Maciej Zaborowski w portalu niezalezna.pl.

Według niego "w historii współczesnego polskiego dziennikarstwa nigdy nie było aż tak zmasowanego ataku na jedną osobę".

"Przygotowanie tak dużej liczby szczegółowych publikacji bez wątpienia wymagało dużego nakładu pracy dziennikarzy. Stąd taki zespół nie dziwi" - oznajmił pełnomocnik prezesa Orlenu.

Poinformował, że na 12 spraw sądowych wytoczonych dziennikarzom lub redakcjom dwie zakończyły się prawomocnymi wyrokami, w których redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" oraz serwisu "Wyborcza.pl" zostali zobligowani przez sąd do opublikowania sprostowania nieprawdziwych informacji zawartych w ich materiałach prasowych. Pozostałe sprawy są jeszcze w toku.

Wszystkie teksty o prezesie Orlenu wywoływały poruszenie i miały skłonić rządzących do odwołania Daniela Obajtka z funkcji prezesa.

Przeprosiny PAN

Gazeta Wyborcza opublikowała także przeprosiny w związku z publikacją tekstu autorstwa Kamila Kuleszy nt. Polskiej Akademii Nauk (magazyn "Wolna Sobota" 23 października 2021). W opublikowanych 23 października przeprosinach czytamy:

"Artykuł ten nosi wszelkie cechy paszkwilu i nie powinien był ukazać się w »Gazecie Wyborczej«. Nasza redakcja ceni i szanuje polskich naukowców, oczywiście także pracujących w PAN. W żadnym razie nie zasługują oni na ryczałtowe szyderstwa i insynuacje zawarte we wspomnianym artykule. Nie zdawaliśmy sobie również sprawy z tego, że Kamil Kulesza jest w sporze prawnym z PAN, a zatem nie jest bezstronny".

Tekst został wycofany z sieci. Warto tutaj pamiętać, że prezes PAN podlega ministrowi właściwemu do spraw nauki.

Czytaj też:

PAP/Press.pl/Niezalezna.pl/IAR/mn

Polecane

Wróć do strony głównej