"Wojna naszych czasów". Wzruszające świadectwa uchodźców z Ukrainy

2024-01-12, 08:53

"Wojna naszych czasów". Wzruszające świadectwa uchodźców z Ukrainy
Zdjęcia z Domowej Noclegowni przy ul. Łazienkowskiej 14 w Warszawie. Foto: Jakub Szymczuk

Wolontariusze otoczyli nas opieką. To byli dla nas obcy ludzie, a zajmowali się nami jak rodzina - to krótki fragment książki "Wojna naszych czasów" wydanej przez fundację "Oczami Nieba", która prowadzi punkt pomocy dla uchodźców z Ukrainy przy ul. Łazienkowskiej 14 w Warszawie. Historię reportaży z Domowej Noclegowni przybliżyła w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl jedna z autorek publikacji - Maria Kądzielska-Koper.

Portal PolskieRadio24.pl: "Piszemy nową przyszłość relacji polsko-ukraińskich" - tak 14 marca 2022 roku skomentowałaś kwestię przyjęcia uchodźców do domu. Zrobiłaś coś małego, a jednocześnie wielkiego, chwilę po wybuchu wojny 24 lutego 2022 roku. Fundacja "Oczami Nieba" poszła o krok dalej i 16 marca 2022 roku zapadła decyzja o otwarciu noclegowni. Co możesz powiedzieć na ten temat? Ile trwało przygotowanie tego miejsca? Dla kogo jest i jak długo będzie działać to miejsce?

Maria Kądzielska-Koper: Noclegownia dla matek z dziećmi z Ukrainy na Łazienkowskiej 14 przyjmuje rodziny uchodźców z Ukrainy i matki z dziećmi uciekające przed wojną. Noclegownia ze względów bezpieczeństwa nie przyjmuje samotnych mężczyzn, chociaż zdarzały się wyjątki. Początkowo plan był taki, że to miejsce będzie otwarte kilka miesięcy, szybko okazało się, że potrzeby są znacznie większe, a kolejne fale uchodźców wciąż docierają do Warszawy. Noclegownia pozostaje otwarta do dziś i pragniemy, by tak pozostało do końca wojny.

To miejsce działa na zasadzie wolontariatu, więc niezmiennie potrzebuje rąk do pracy, osób, które będą zostawać na dyżurach - zajmować się rejestracją, zarządzać pokojami, doglądać logistyki, odbierać dostawy żywności, ale też zajmą się dziećmi czy poświęcą czas na rozmowę z podopiecznymi. Każda osoba o otwartym sercu może zostać wolontariuszem w noclegowni. Dodatkowo kierujemy apel o pomoc finansową i wszelkiego rodzaju datki, ponieważ przetrwanie, w szczególności miesięcy zimowych, stanowi ogromne wyzwanie.

Portal PolskieRadio24.pl: Co wyróżnia noclegownię na Łazienkowskiej 14? Ile osób przyjęła do tej pory, czy są tam osoby, które zamieszkują ją na stałe?

Maria Kądzielska-Koper: Noclegownia na Łazienkowskiej 14 jest ostatnią otwartą noclegownią dla uchodźców w Warszawie, która zapewnia pełne wyżywienie. Wyjątkowość tego miejsca opiera się na jego domowym charakterze - dywanach, sofach, poduszkach, świetlicy dla dzieci. Wszystko to pozwala poczuć się tym osobom jak u siebie w domu. Dodatkowo noclegownia mieści się w dolnym kościele Wspólnot Jerozolimskich - jest to zderzenie dwóch światów - sakralnego i świeckiego. Wydaje się, że ta bliskość Boga, ołtarza, obecność mnichów i mniszek zatopionych w modlitwie, śpiewających poranne psalmy, przynosi ukojenie dla ducha.

Noclegownia przyjęła ponad 2 tysiące rodzin, z czego 64 proc. stanowiły dzieci. Ta liczba z tygodnia na tydzień się powiększa, bo cały czas przyjeżdżają kolejni ludzie. W noclegowni nie ma osób mieszkających na stałe. Do klasztoru Wspólnot Jerozolimskich Siostry przyjęły z noclegowni Oksanę z córkami i Janę z dziećmi - dwie matki z Ukrainy. Kobiety mieszkają w klasztorze, w dawnych celach mniszek, i opiekują się noclegownią na zasadzie wolontariatu.

Portal PolskieRadio24.pl: Publikacja składa się z dziesięciu historii opowiedzianych przez czterech autorów - Arletę Bojkę, Michała Owerczuka, Tomasza Piechala i Marię Kądzielską-Koper. Całość dopełniają poruszające zdjęcia Jakuba Szymczuka (formalnie fotografa prezydenta RP). Skąd pomysł na napisanie "Wojny naszych czasów"?

Maria Kądzielska-Koper: Przez półtora roku obserwowałam, jak fundacja "Oczami Nieba" we współpracy z wolontariuszami związanymi ze wspólnotą "Królowa Pokoju" prowadzi noclegownię, byłam świadkiem ogromnej pracy wolontariuszy, ogromnej otwartości serca, niespotykanej bezinteresowności, zadzierzgania przyjaźni polsko-ukraińskich, ale też zdawałam sobie sprawę z ogromu tragedii uchodźców, z bólu, jaki przywożą ze sobą z Ukrainy. Widziałam, jak słyszymy strzępy ich historii: setki osób przyjeżdżało i jechało dalej. Pomagaliśmy im, ale nie zostawało żadne świadectwo po tej pomocy. Całe to doświadczenie domagało się jakieś formy rejestracji, unieśmiertelnienia tej pracy, ale też zachowania ludzkich losów. Wtedy powstał pomysł na książkę.

Jestem przekonana, że wojna na Ukrainie, której jesteśmy świadkami, na której zapleczu niejako się znajdujemy, domaga się swojej narracji i swojej opowieści. Nie możemy pozwolić, aby te tragedie ludzkie, jakie się rozgrywają za naszą wschodnią granicą, nie miały twarzy, głosu, konkretnych imion, aby zostały zapomniane. Rosjanie dopuścili się zła porównywalnego z horrorem II wojny światowej i jednym z celów rosyjskiej geopolityki jest odwrócenie uwagi od tego, co się dzieje na Ukrainie, by zachodnia opinia publiczna zmęczyła się tym tematem i już machała ręką na doniesienia o zbrodniach wojennych na ludności dokonywanych na terenach okupowanych czy na kolejne doniesienia o porywaniu ukraińskich dzieci. Celem naszej publikacji jest przypomnienie, że ta wojna wciąż się nie skończyła, że Ukraińcy dalej walczą, a ich kobiety i dzieci samotnie zmagają się z codziennością na emigracji.

Portal PolskieRadio24.pl: Książka ma formę reportażu, aby - jak zaznacza Maria Kądzielska-Koper we wstępie książki - "przede wszystkim oddać głos naszym bohaterom". Pierwsza z historii jest o Wiktorii, która przez horror wojny uciekła z Ukrainy, wiedząc, że jej mąż jest w rosyjskiej niewoli. W jaki sposób ta kobieta funkcjonowała przez kilkanaście miesięcy, kiedy nie otrzymywała odpowiedzi na dziesiątki swoich listów? Jak trafiła do noclegowni?

Maria Kądzielska-Koper: Wiktoria trafiła do Polski 7 maja 2022 roku. Przyjechała pociągiem z synem Antonem i znalazła się na dworcu Centralnym w Warszawie. Nie miała środków na wynajem hotelu. Trafiła do Expo w Nadarzynie. Tam było prawdziwe zatrzęsienie ludzi, łóżko obok łóżka, wszyscy w kupie, ściśnięci - kobiety, mężczyźni, dzieci, zwierzęta. Po krótkim czasie Anton zaczął dostawać ataków paniki, nie mógł spać. Wiktoria zgłosiła sprawę do wolontariuszy, któryś z nich słyszał o "Domowej Noclegowni na Łazienkowskiej 14". W ten sposób kobieta trafiła do nas. Poczuła się w noclegowni jak w domu. Wiktoria przez bardzo wiele miesięcy żyła jak w półśnie. Ciałem w Warszawie, a potem w Kanadzie, ale sercem i duchem cały czas z mężem. Szukała wszelkich metod pomocy, aby go wydostać z niewoli.

Portal PolskieRadio24.pl: Co możesz powiedzieć na temat przyjaźni polsko-ukraińskiej teraz, po napisaniu książki, po blisko 700 dniach od wybuchu wojny?

Nasza książka portretuje wyjątkowy przełom w relacjach polsko-ukraińskich, które zyskują nowy wymiar. Nie zaprzeczamy historii i nie chcemy o niej zapominać, ale jednocześnie ukazujemy w poszczególnych rozdziałach, że ta wojna doprowadziła do spotkań, które w innych warunkach nie byłyby możliwe. W ciągu ostatnich dwóch lat przyjechało do Warszawy, i również do naszej noclegowni, wielu Ukraińców, którzy nigdy wcześniej nie byli poza granicami swojego kraju. Mieli wyobrażenie o Polsce oparte jeszcze na sowieckiej propagandzie, a zobaczyli coś zupełnie innego: nowoczesny i bezpieczny kraj, o dobrej komunikacji publicznej i przyzwoitej służbie zdrowia. Sama słyszę od wielu ukraińskich dzieci lub przez relacje ich mam, że gdy mówią o powrocie na Ukrainę, to planują wprowadzania zmian, aby było tak, jak jest w Polsce. W naszej książce w rozdziale "Aby moje dzieci zrozumiały", autorstwa Arlety Bojke, jedna z bohaterek wprost mówi o tym, że chciałaby, aby jej dzieci nauczyły się innych praktyk życia i innych standardów zachowania, by gdy skończy się wojna, mogły zmieniać Ukrainę na lepsze: na miejsce bez korupcji, bez oszustw, bez kolesiostwa. Ogromnie mi miło, kiedy słyszę, że uczą się tego na przykładzie Polski.

Książkę "Wojna naszych czasów" można otrzymać po przyjściu do noclegowni na Łazienkowskiej 14 i wsparciu tego miejsca datkiem lub poprzez zostanie wolontariuszem. Książkę otrzymują również darczyńcy Fundacji "Oczami Nieba", którzy wspierają noclegownie w zbiórce internetowej.

***

Bohaterką drugiego reportażu, który, nie ukrywam, był dla mnie osobiście najbardziej poruszający ze wszystkich, jest Anastazja wraz z jej psem Irmą. Zapraszamy do zapoznania się z fragmentem książki "Wojna naszych czasów" o niezwykle dzielnym pitbullu.

W kwietniu czuć było, że sytuacja Rosjan zaczyna się coraz bardziej komplikować. Widać było, jak puszczają im nerwy, jak coraz więcej piją. Co oni wtedy wyprawiali… Raz chcieli wjechać na jakiś ogrodzony teren furgonetką. Wszyscy pijani, kierowca również. Mocowali się z bramą, mocowali, nie potrafili jej otworzyć. W końcu zdecydowali, że przebiją się samochodem przez betonowe ogrodzenie. Przez betonowe ogrodzenie! Rozpędzili się i wbili się w tę ścianę. Wytoczyli się z furgonetki, cali poobijani, samochód skasowany, płot skruszony… Nikt z nich nie był w stanie zrozumieć, że trzeba było bramę otwierać w drugą stronę…

Potrafili też po pijaku jeździć czołgami po okolicy i dla rozrywki straszyć ludzi tym, że celują lufami w ich domy. Czasem to był żart, ale czasem dla zabawy również w te domy strzelali… Zwłaszcza nocą, gdy zobaczyli, że w jakiejś chacie pali się światło… W miejscowości obok była cała aleja domów, które od strony ulicy wyglądały na nienaruszone, ale za to z tyłu wszystkie były całkowicie zniszczone przez pociski… Robili to po pijaku, dla zabawy…

Gdy jechała ciężarówka, szczególnie późnym wieczorem, gdy już mijał szczyt ich picia i wszyscy byli kompletnie ścięci, regularnie ktoś z niej wypadał albo wypadały automaty, broń, sprzęt, jakieś pakunki… To była norma…

I właśnie wtedy… Właśnie wtedy przyszli do mnie…

Było ich dwóch. Kompletnie pijani. Byłam z najmłodszym synem sama w domu, mama gdzieś poszła z Daniłem… Słyszałam, jak krzyczą, widziałam, że mają broń… I wtedy… Irma… Irma zaczęła szczekać i warczeć. Irma, która prawie nigdy tego nie robiła. Musiała coś wyczuć… Zaczęła na nich szczekać… I wtedy usłyszałam strzały… Przekleństwa… Po chwili wszystko ucichło. Rosjanie jeszcze chwilę postali, ale potem odeszli… Wyszłam na dwór. Przed furtką leżała Irma. W kałuży swojej krwi, jeszcze oddychała… Zdążyłam do niej podejść… I wtedy umarła…

Irma...

Rozmawiała Natalia Wierzbicka, portal PolskieRadio24.pl

Czytaj więcej:

Polecane

Wróć do strony głównej