Po świętach te "żywe prezenty" lądują na mrozie. Apel organizacji prozwierzęcych: nie róbcie tego!

2022-12-22, 22:03

Po świętach te "żywe prezenty" lądują na mrozie. Apel organizacji prozwierzęcych: nie róbcie tego!
Schronisko Kętrzyn Pudwęgi. Foto: Facebook/Schronisko Kętrzyn Pudwęgi

Istnieją prezenty, których nie powinniśmy dawać bliskim. To są zwierzęta. Takie spontaniczne "żywe podarunki" często lądują później w schroniskach, azylach czy tymczasowych domach. Bywa, że psy i koty, przyniesione przez św. Mikołaja, giną z wychłodzenia porzucone po świętach, gdzieś na leśnej drodze.

Przed świętami Bożego Narodzenia wielu z nas się zastanawia, jakim prezentem obdarować najbliższych. Jedni wybierają zabawki, książki i bilety do teatru, pod choinką układane są też ciepłe skarpet czy swetry. Gros nietrafionych zaś, nieprzemyślanych podarków po świętach wraca do sklepów, są wymieniane na inne lub po prostu lądują w koszu. 

Istnieją jednak prezenty, których nie powinniśmy dawać bliskim w ogóle. Mowa o zwierzętach. Takie spontaniczne "żywe podarunki" często można spotkać później w schroniskach, azylach czy tymczasowych domach. Bywa, że psy i koty, przyniesione przez św. Mikołaja, giną z wychłodzenia porzucone po świętach gdzieś na leśnej drodze.

Dzieje się tak, gdy w tym całym świątecznym zgiełku zapominamy, że pieskiem czy kotkiem (cudownie brzmią te zdrobnienia, gdy wręczamy prezent) będzie trzeba się opiekować przez kolejnych kilka, kilkanaście lat. Że obdarowywane dziecko chętnie się ze szczeniaczkiem pobawi, ale już nie tak chętnie je będzie wyprowadzać na dwór i karmić. Że kociak może zachorować i trzeba go będzie zabrać do weterynarza, a to kosztuje. Poza tym pieska i kotka nie da się ot tak zapakować do walizki i wyjechać z nim na wakacje.

"No nie był to dobry pomysł" - konstatuje po fakcie rodzic, małżonek, obdarowany partner czy przyjaciółka. Wtedy zwykle przychodzi czas na tę dobrze przemyślaną, przedyskutowaną decyzję. Kończy się tak, że niedoszły właściciel zwierzaka pakuje "prezent" do samochodu i porzuca go gdzieś w lesie. Spawa załatwiona.

A wyrzuconego po świętach "pieska czy kotka" czeka smutny los. Ale kto by się tym przejmował? Dzieciom się powie, że uciekł.

"Gawor siedział 11 lat"

"Pamiętam takiego pieska, Gawora, który dopiero po 11 latach poszedł do adopcji. 11 lat siedział w schronisku. Nikt się nim nie interesował, mimo że staraliśmy się go oddać w dobre ręce. Dopiero w tym roku znalazła się rodzina, która go adoptowała. Jest w ciepłym domu, wiem, że krzywda mu się nie dzieje. Ma ogród, karmę, jest bardzo dobrze zaopiekowany" - wspomina ze wzruszeniem Monika Siatkowska, kierownik schroniska w Milanówku.

Być może Gawor był takim świątecznym prezentem, tego dziś już nikt nie pamięta. Kiedy lata temu pani Monika zaczynała pracę w milanowskiej placówce, psiak już tam był. 

Beata Jeziorek, która pracuje w schronisku znajdującym się w niewielkiej miejscowości Pudwągi w okolicach Kętrzyna (woj. warmińsko-mazurskie), ma wiele ściskających za gardło historii. Każde zwierzę to inny dramat. A tych dramatów jest niemało - 150 psów i 10 kotów.

Dlatego jej zdaniem decyzja o posiadaniu zwierzęcia nie może być podjęta pod wpływem chwili, bo kończy się to tragicznie dla takiego stworzenia. - Miesiąc, dwa miesiące po świętach, trafia do nas więcej psów i kotów. Najprawdopodobniej  są to "prezenty świąteczne", których nikt już nie chciał. Możemy tylko domniemywać, bo za rękę nie złapaliśmy - stwierdza.

- Od początku roku służby mają dużo pracy. Hycel albo straż miejska zwozi bezdomne zwierzęta z gmin. Bywa, że porzucane są pod płotem - wtóruje kierownik z Milanówka, która opowiedziała nam o Gaworze.

W styczniu i lutym w schroniskach w całej Polsce przybywa nowych lokatorów.

Przemyślana decyzja

Prezes zarządu Fundacji JOKOT Joanna Popko od lat trzyma się prostej zasady. W grudniu jej azyl nie oddaje kotów do adopcji, chyba że w tym czasie dobiega końca proces adaptacyjny, który zaczął się kilka tygodni wcześniej.  - Jeżeli ktoś chce mieć zwierzę, to taka osoba powinna się do tego przygotować. Można je wziąć trzy tygodnie przed świętami albo trzy tygodnie po świętach. To nie musi być ten konkretny moment. To powinien być proces - wyjaśnia.

- Powinniśmy zastanowić się, czego właściwie chcemy i czy jesteśmy gotowi, by w naszym domu zamieszkał kot - dodaje.

Jeśli zamarzył nam się dachowiec, warto zastanowić się nad tym, czy szukamy małego rozrabiaki, który chętnie będzie ganiał się z naszymi dziećmi po mieszkaniu, czy spokojnego piecucha. A może mamy w sobie głębsze pokłady empatii i chcemy wziąć pod opiekę schorowanego albo sędziwego kota - takim najtrudniej o nowy dom.

Jeśli planujemy adopcję na przykład z takiego azylu, jak JOKOT, gdzie na przygarnięcie czeka około 400 futrzaków, można liczyć na wsparcie i fachową poradę wolontariuszy. Ale też trzeba spełnić parę warunków.

- Od razu skreślamy tzw. domy wychodzące, chyba że właściciel zabezpieczy płot wokół posesji tak, aby kot nie mógł go sforsować - tłumaczy Popko. Fundacja dopuszcza też opcję, w której zwierzęta wypuszczane do osiatkowanych wolier. - Jeśli futrzak trafi do mieszkania, wolontariusze sprawdzają, czy dobrze są zabezpieczone okna i balkony, tak by nie mógł się wydostać.

Schronisko w Milanówku również nie prowadzi adopcji zwierząt w grudniu. - Jeżeli ktoś chce dziecku sprawić prezent w postaci psa, to niech lepiej kupi pluszową zabawkę, bo żywe zwierzę wiąże się z obowiązkiem na minimum 10 lat - przestrzega Monika Siatkowska.

Ponadto jej schronisko, podobnie jak szereg podobnych placówek, nie wydaje zwierząt od ręki. - Zainteresowana osoba musi poprzyjeżdżać do tego pieska, nawiązać jakaś wieź. Musimy wiedzieć, że człowiekowi, rodzinie na tym zależy, że się stara - zaznacza.

Pracownicy lub wolontariusze sprawdzają też warunki, w jakich będzie zwierzak żył.

Brany jest również pod uwagę charakter i temperament psa. - Jeżeli widzimy, że nie jest on lękowy, że jest bardzo adopcyjny, to proces przekazania zwierzęcia nowym właścicielom jest krótszy. Jeżeli jest to zwierzę lękliwe, nadpobudliwe, agresywne, to proces adopcji trwa znacznie dłużej albo nie dochodzi do niej w ogóle - precyzuje Sitkowska.

Pseudo hodowle

Możemy też zdecydować się na wzięcie psa, czy kota z hodowli, ale do tego też trzeba podejść z głową. - Jeśli ma to być kot rasowy, to należy zgłosić się do sprawdzonych, polecanych hodowli. Można o takie dopytać na forach, napisać do klubów miłośników konkretnych ras lub poprosić o pomoc Polski Związek Felinologiczny - radzi prezes Fundacji JOKOT.

Niestety wiele osób przy wyborze rasowego zwierzęcia kieruje się jedynie ceną. Grunt, by "wyglądał". - W pseudo hodowlach mamy bardzo poważne problemy z chowem wsobnym, czyli z krzyżowaniem w rodzinie. Często zwierzęta rodzą się tam z bardzo dużymi defektami lub ze słabą odpornością - mówi lekarz weterynarii dr Maria Brzeska, która prowadzi klinikę w Giżycku.

Zwierzęta z takich miejsc niestety wymagają bardzo często opieki weterynaryjnej do końca życia. - Są to pacjenci z niewydolnościami systemowymi. Niedoczynnością tarczycy, dysplazją nerek. W przypadku ras miniaturowych występuje często dysplazja tchawicy. U buldożków francuskich zdążają się również defekty rozwojowe kręgów. To są bardzo trudne przypadki - wylicza.

Bywa, że nowi właściciele czworonogów nie liczą się z faktem, że ich Azor czy Mruczek może wymagać długotrwałej opieki weterynaryjnej. - Pewnym rozwiązaniem, popularnym na zachodzie i coraz częściej praktykowanym w Polsce, jest ubezpieczenie kosztów leczenia zwierzęcia. Takie oferty można znaleźć na rynku - mówi nam dr Brzeska.

Weterynarz podkreśla ponadto, że jeżeli będziemy dbać o naszego futrzastego domownika, zdrowo go żywić, zapewniać ruch i odpowiednią profilaktykę, to jest duża szansa, że bez większych problemów zdrowotnych dożyje on sędziwego wieku.

Choć - jak mówi ekspertka - to z psimi i kocimi seniorami, a raczej z podejściem właścicieli do nich, jest największy problem.

- My w gabinecie mamy przed świętami wysyp próśb o eutanazję zwierząt. Trafia do nas wówczas wiele stworzeń, które zostały zaniedbane przez właścicieli i ich zdaniem śmierdzą, tymczasem mają one np.: zapalenie przezębia lub guzy, które wydzielają nieprzyjemny zapach - tłumaczy.

Zabieg operacyjny mógłby rozwiązać problem, ale opiekunowie wolą inne rozwiązanie.

Nieładnie pachnący, zaniedbany, zniedołężniały pies przestaje pasować do wysprzątanego mieszkania. - Niektórzy właściciele chcieliby, żeby te zwierzęta uśpić. Stare psy i koty są też często porzucane - ubolewa dr Maria Brzeska.

"Chorymi dziećmi byśta się zajęli"

Z jednej strony przedstawiciele organizacji pro zwierzęcych apelują o to, by nie wręczać "żywych prezentów" na święta, z drugiej intensyfikują swoje działania, by poprawić los czworonogów.

Tym zajmuje się między innymi Stowarzyszenia Pies z Kotem ze Zwolenia (woj. mazowieckie). - Przeprowadzamy odbiory interwencyjne z najgorszych warunków. Odławiamy chore koty i wspomagamy ich karmicieli, a także zajmujemy się edukacją społeczeństwa - wylicza Renata Wołoszczak, założycielka stowarzyszenia.

Organizacja, która działa na terenach miejskich i wiejskich, szczególnie zimą otrzymuje wiele zgłoszeń z prośbą o interwencję. - Cała masa zwierząt jest trzymana na łańcuchach 24 godziny na dobę, co jest niezgodne z prawem. Są to zwierzęta, które nawet nie mają obroży na szyi, tylko zimny łańcuch, co prowadzi do odmrożeń. Żyją w budach pozbijanych z paru desek - opowiada. 

Zapytana, czy sytuacja na wsiach w ostatnich latach choć trochę się poprawiła, mówi, że zdecydowanie tak. - Przeskok z ostatnich 20-30 lat jest gigantyczny, ale przed nami wciąż jest bardzo dużo pracy.

- Jesteśmy - kontynuuje - w wielu miejscach takim złem koniecznym, często słyszymy: "chorymi dziećmi byśta się zajęły, a nie się czepiacie. Ten pies tu 20 lat przy tej budzie siedzi i wszystko jest w porządku". - Ale pozytywne jest to, że w wielu ludziach jest wola współpracy, chęć poprawy bytu tych małych istot - kwituje.

Wsparcie finansowe

- Aby pomagać, trzeba mieć na to środki, a z tym nie jest lekko - odpowiada krótko  Joanna Popko z JOKOT-a, na pytanie, jak sobie radzą z finansami. Pomoc Polaków dodaje, skupia się dziś głównie na Ukrainie, co odczuwają organizacje zajmujące się inną działalnością.

- Dobroczynność jest ogromna, ale od wybuchu wojny ogromna jej część jest przekierowana tam, czemu trudno się dziwić. Jednak na szczęście nadal wielu ludzi nam pomaga, ale wpłacają 5 złotych, a nie 50, bo 45 przeznaczają na zrzutki np.na drona - tłumaczy.

Popko podkreśla też, że sytuacja gospodarcza w Polsce wyraźnie się pogarsza. - To jest pierwszy rok, kiedy lecznica podniosła nam stawki, co się nie zdarzyło od 10 lat. Za karmę też musimy płacić o te 15-20 proc. więcej.

Z takimi samymi problemami boryka się Stowarzyszenie Pies z Kotem. - To dotyka nas dramatycznie, bo my mamy pod swoją opieką zwierzęta na dietach specjalistycznych - słyszymy od Renaty Wołoszczak. Pozytywne jest jednak to, dodaje, że wsparcie osób prywatnych dla tego młodego stowarzyszenia, tak bardzo nie maleje. Martwi ją natomiast brak finansowania ze środków publicznych.

- My w gruncie rzeczy realizujemy zadania, które powinny należeć do samorządu. Ale z uwagi na to, że w naszym rejonie nic w tym zakresie się nie robi, to musieliśmy za pomoc zwierzętom zabrać się sami - zaznacza.

W lepszej sytuacji są schroniska, które mają podpisane umowy z gminami i miastami. Tak jak wspominane już schronisko w Milanówku czy w Pudwągach. - My nie możemy narzekać na brak pomocy. Dostajemy dotacje z gmin, ale też dużo firm nam pomaga. Szkoły i przedszkola robią zbiórki rzeczowe - wskazują opiekunki z tych placówek.

Mówią, że gorzej mają mniejsze schroniska czy prywatne azyle.

Wszyscy nasi rozmówcy podkreślają zgodnie, że wsparcie samorządów, firm, osób prywatnych i wolontariuszy, którzy pomagają organizacjom prozwierzęcym, jest niezwykle ważne i są im za to bardzo wdzięczni. Apelują też, by ta pomoc nie ustawała, bo między innymi od niej zależy, czy zwierzętom w Polsce będzie się żyło lepiej.

Paweł Kurek

kor

Polecane

Wróć do strony głównej