Ekspert OSW o konflikcie w Górskim Karabachu: obie strony są stale gotowe do wojny, to spadek po polityce Sowietów

2020-09-29, 15:40

Ekspert OSW o konflikcie w Górskim Karabachu: obie strony są stale gotowe do wojny, to spadek po polityce Sowietów
Kadr z filmu udostępnionego przez resort obrony Azerbejdżanu, przedstawiającego ostrzał dwóch armeńskich czołgów. Foto: PAP/EPA/AZERBAIJAN DEFENCE MINISTRY

- Obecnie mamy prawdopodobnie do czynienia z kolejną ofensywą ćwiczebną Azerów, sprawdzającą obronę Górskiego Karabachu, aczkolwiek ma ona dużo większą skalę niż poprzednie. Na razie nie widać z docierających do nas informacji, by Azerbejdżan przygotował i prowadził działania na pełną skalę – mówi portalowi PolskieRadio24.pl Andrzej Wilk, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich, odnosząc się do zaognienia konfliktu o Górski Karabach między Armenią a Azerbejdżanem.

Jak zaznacza ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich, tego rodzaju ofensywy miały miejsce już wielokrotnie, kończyły się wyciszeniem konfliktu.

Powiązany Artykuł

Karabach PAP 1200.jpg
Trwają walki w Górskim Karabachu. Sprzeczne informacje dot. zabitych i rannych

Jednocześnie, jak zaznacza analityk, linia frontu jest ciągle gotowa do wojny: stale stacjonuje tam ciężki sprzęt, są zasieki, sieci uniemożliwiające przelot śmigłowców. W tym regionie nie wiadomo zaś, jak może rozwinąć się sytuacja, iskra wystarczy, by sytuacja wymknęła się spod kontroli, nic nie jest wykluczone – zauważa.

Dziedzictwo ZSRR

Ekspert przypomniał, że konflikt o Górski Karabach nie ma dobrego rozwiązania. Genezy należy szukać w polityce ZSRR. Sowieci tak wyznaczali granice republik, by uzależniać republiki od siebie w rozwiązywaniu sporów narodowościowych. - Chodziło o to, by doprowadzić do sporów między narodowościami i by to rosyjskie centrum decydowało w takich przypadkach o wojnie i pokoju. To była planowa polityka Moskwy, świadomie doprowadzano do takich sytuacji, nie tylko na Kaukazie. Podobnie ZSRR działał m.in. w Azji Środkowej, w Kotlinie Fergańskiej – mówi analityk.

Komu jest to na rękę?

Rozwój konfliktu zależy od postawy dużych graczy w regionie, Rosji, Turcji. Komu będzie na rękę jego eskalacja i przedłużanie? - Azerbejdżan utrzymuje się z eksportu paliw, jest jednym z najbogatszych państw w regionie. Główne bogactwo Baku to ropa. Długotrwała wojna, zniszczenie szlaków przesyłowych, byłyby problemem dla Azerbejdżanu – a bezpośrednim zyskiem dla Rosji. Pod tym względem ta wojna może być w interesie Rosji. Z drugiej jednak strony Azerbejdżan to jeden z ważniejszych odbiorców rosyjskiego uzbrojenia, wiec kwestia rosyjskich zysków nie jest jednoznaczna. W bliższej perspektywie na uwiązaniu Rosji w konflikt karabaski, a odciągnięciu jej uwagi od Libii i Syrii może zależeć Turcji. Generalnie  dla Moskwy wygodne jest, gdy obie strony patrzą na siebie wilkiem i by móc uczynić jakiekolwiek kroki w zakresie obustronnych relacji, to muszą kierować się ku Kremlowi. Moskwa chciałaby, żeby Azerbejdżan – wzorem Armenii – stał się od niej na powrót zależny w całej rozciągłości – zauważa analityk OSW.

Ekspert ma nadzieję, że obecnie żadne z mocarstw nie uznaje, że w jego interesie jest eskalacja konfliktu zbrojnego w Górskim Karabachu.

Z militarnego punktu widzenia, jak zaznacza, nie widać ofensywy Azerów. Po przekroczeniu linii rozgraniczenia – de facto linii frontu – i zajęciu kilku najbliżej położonych miejscowości, armia azerska stanęła i mamy do czynienia z walkami pozycyjnymi, obustronną wymianą ognia. Do operacji odzyskania utraconych na początku lat dziewięćdziesiątych terenów armia Azerbejdżanu jest od dawna przygotowywana, jak dotychczas wszelkie przejawy wzmożonej aktywności ograniczały się jednak do swoistego rozpoznania bojem. Do skutecznego przeprowadzenia takiej operacji potrzebna jest bowiem Azerom nie tylko przeweaga militarna, jaką mają nad przeciwnikiem – zaznacza analityk. Stąd napięcie może wygasnąć jak wiele razy wcześniej – zaznacza. Pozostaje jednak margines ryzyka, bo w tym regionie każda sytuacja może doprowadzić do tego, że konflikt wymknie się spod kontroli – zastrzega ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich.

Więcej w rozmowie.

PolskieRadio24.pl: Trwają walki sił Armenii i Azerbejdżanu. Oba kraje deklarują, że są gotowe do wojny. Prezydent Azerbejdżanu stwierdza, że chce zająć całe terytorium Górskiego Karabachu. Azerbejdżan ogłasza stan wojenny, Armenia także mobilizację.

Andrzej Wilk, Ośrodek Studiów Wschodnich: Rzeczywiście Azerbejdżan ogłasza, że chce, jak to ujmuje, odzyskać terytorium Górskiego Karabachu. Mobilizacja nieprzypadkowo została ogłoszona po stronie Armenii, ponieważ ma ona w tym konflikcie mniejszy potencjał. Azerowie wciąż nie ogłosili pełnej mobilizacji. Trzeba jednak przyznać, że Azerowie wiele lat pracowali na to, żeby osiągnąć znaczącą militarną przewagę nad Armenią i nad tak zwanymi siłami zbrojnymi Górskiego Karabachu. Siły te, trzeba przyznać, zachowują cały czas formalną odrębność od armii Armenii.

Poinformowano o rozmieszczeniu ciężkiej artylerii przez obie strony. Walki trwają. Należy spodziewać się ciągu dalszego i eskalacji? Czy szykuje się wojna?

Ciężka artyleria i uzbrojenie są na linii rozgraniczenia przez cały czas – nie trzeba ich tam sprowadzać. Jest tam tak naprawdę linia frontu – w tym ujęciu wojna de facto trwa cały czas, trochę podobnie jak w Donbasie. W Donbasie mamy przynajmniej bardzo ograniczony ruch między strefami – tutaj są tylko okopy, zasieki, zawieszone liny i sieci ograniczające wlatywanie na te obszary śmigłowców. Linia frontu jest gotowa, są co najwyżej długookresowe przerwy w walkach.

W kwestii ostrego zaognienia sytuacji trudno wyrokować. W ciągu ostatnich kilkunastu, kilkudziesięciu lat tego rodzaju okresowe starcia ulegały wyciszeniu. Również tutaj jest taka nadzieja – jednak takiej gwarancji mieć nie można. Obie strony zachowują się wobec siebie dość prowokacyjnie. Kilkudniowe wojny na linii rozgraniczenia już się zdarzały.

Sytuacja jest groźna, ale eskalacja nie jest przesądzona, nie jest nawet najbardziej prawdopodobna?

Oba państwa są właściwie permanentnie w stanie wojny. Od czasu gdy Armenia zajęła Górski Karabach i tzw. otulinę wokół niego, m.in. korytarz laczyński, łączący Karabach z Armenią, stan wojny utrzymuje się pomiędzy obydwoma krajami. Azerbejdżan nigdy się nie pogodził z utratą tych terenów, mimo że były one w dużej mierze zamieszkane przez Ormian.

Wcześniej było to terytorium sowieckiej Republiki Azerbejdżanu. Widzimy na tym przykładzie, czym była sowiecka polityka narodowościowa. Sowieci decydowali o podziale według klucza etnicznego, jednak pozostawiali w granicach republik także inne narodowości. Chodziło o to, by doprowadzić do sporów między narodowościami i by to rosyjskie centrum decydowało w takich przypadkach o wojnie i pokoju. To była planowa polityka Moskwy, świadomie doprowadzano do takich sytuacji, nie tylko na Kaukazie. Podobnie ZSRR działał m.in. w Azji Środkowej, w Kotlinie Fergańskiej, gdzie dokonano takich podziałów, by wszystkich trzymać w szachu i by wszyscy musieli się orientować na Moskwę. W momencie gdy rosyjskiej kontroli zabrakło, lub po prostu osłabła, rozgorzały tlące się od lat konflikty.

To bardzo ważny aspekt, bo to pokazuje, skąd stan wojny i że został zaprogramowany jako permanentny. To bardzo dobrze pokazuje ramy obecnych wydarzeń.

Wojna jest tam od zawsze. Takie podziały nie były wynalazkiem sowieckim, ale Sowieci stosowali je na dużą skalę.

ZSRR tworzył republiki, które teoretycznie miały strukturę etniczną, jednak nie dzielili terytoriów wedle linii uwzględniających rozmieszczenie większości etnicznych. Szczególnie na Kaukazie i w Azji Środkowej granice przebiegały tak, by narodowości pozostawały w różnych republikach.

Konflikt dostaliśmy więc w spadku po ZSRR. Rosja wciąż stara się go podtrzymać.  Pytanie, czy patrząc na aspekt militarny sytuacji da się wywnioskować dlaczego teraz doszło do tego konfliktu, jaka jest przyczyna?

Z perspektywy wojskowej – do eskalacji konfliktu może dojść w każdej chwili, taki stan utrzymuje się od lat. Azerbejdżan jest do tej wojny przygotowany – cały czas się do niej szykuje, nie przygotowuje się do żadnej innej wojny. Armia Azerbejdżanu jest cały czas modernizowana – nota bene przez Rosję, która zarabia na dostawach uzbrojenia dla Baku. Azerbejdżan jest jednym z najwierniejszych, najbardziej liczących się importerów broni z Rosji.  Z drugiej strony Armenia jest również – choć w dużo mniejszej skali – odbiorcą rosyjskiego uzbrojenia i formalnie sojusznikiem Rosji.

To oczywiście bardzo szczególna sytuacja.

Armenia wielokrotnie oburzała się na Rosję za dostawy uzbrojenia dla Baku. Pytanie brzmi, czy Rosjanie wyrazili désintéressement w tej kwestii – bardzo wątpię. Z pewnością Azerbejdżan jest przygotowany do tej wojny i gdyby starcie odbywało się między Baku a Erywaniem, to armia armeńska zostałaby rozbita. Azerowie mają obecnie zdecydowaną przewagę militarną.

Jest jednak pewne, że dwóch ważnych graczy w regionie, Turcja i Rosja, nie będą się przyglądały spokojnie tej sytuacji. Azerbejdżan jest najbliższym partnerem Turcji w regionie i prawdopodobnie najbliższym – o ile nie jedynym – partnerem w ogóle.

Pytanie, czy oba te kraje będą próbowały uciszyć konflikt już na początku?

Trudno powiedzieć. Być może któryś z nich chce przeprowadzić tego rodzaju niebezpieczny eksperyment, by poczekać, co przyniesie dalszy rozwój tego konfliktu. Nie wiem, czy stroną eksperymentującą  jest w tej sytuacji Rosja. Taki eksperyment oznaczać może uwolnienie dżina z butelki. Sytuacja może potoczyć się tak, że rozwiązaniem pozostanie interwencja. Moskwa jest zobowiązana do udzielenia wsparcia, jeśli Armenia uzna, że została napadnięta. Pytanie jednak, jaki zasięg azerskiej rekonkwisty za casus belli uzna Rosja. Pierwszy raz od 1994 r. ostrzeliwana była stolica Górskiego Karabachu – Stepanakert. Bardziej wiązałbym to jednak z ogólnym wzrostem zasięgu środków rażenia i ich testowaniem, niż z zapowiedzią wkroczenia tam azerskich żołnierzy.

Obecnie ciekawie brzmi na tym tle komentarz przedstawicieli organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, postsowieckiego "sojuszu wojskowego” pod kontrolą Rosji. Stwierdzają oni, że Armenia nie zwracała się do tej organizacji w kwestii trwającego konfliktu.

Rosja zastanawia się co robić?

Obie strony są od dawna gotowe do walki. Dla Azerów sprawa Górskiego Karabachu to straszna klęska. W Azerbejdżanie mieszkają Azerowie – uchodźcy z tego terenu. Z Górskiego Karabachu uciekło czy zostało wypędzonych tysiące Azerów. Można jednocześnie zaznaczyć, że Armenia nie włączyła tego terytorium w skład swojego państwa.

Można zatem spodziewać się wszystkiego, od wyciszenia konfliktu po paru dniach, do poważnej eskalacji.

Będzie to zależało przede wszystkim od presji międzynarodowej, także od postawy Moskwy. Obecnie najważniejsze decyzje i rozmowy mają miejsce nie z Baku czy z Erywaniem, ale na linii Moskwa-Ankara. Turcja jest patronem Azerbejdżanu, prezydent Turcji oficjalnie ogłosił, że w obecnym konflikcie Ankara stoi po stronie azerskiej.

A prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew ogłosił, że będzie odzyskiwał Górski Karabach.

Ilham Alijew składał już takie obietnice, wcześniej obiecywał to jego ojciec. Jest tam trochę jak w Polsce XVII wieku, w której każdy nowo obrany król obiecywał odzyskanie Inflant. Nie ma innej możliwości. Alijew musi składać takie obietnice. W państwie azerskim jest zbyt wiele osób, które są uchodźcami z Górskiego Karabachu. W Azerbejdżanie wychowało się już jedno pokolenie, które nie zna tych okolic, ale pamięć o przeszłości jest wciąż żywa.

Wysiedlanie z Górskiego Karabachu miało miejsce wbrew woli osób zainteresowanych. Władze Azerbejdżanu wciąż powtarzają, że trzeba wrócić na te tereny, odzyskać je. Nigdy nie uznały, tego co się stało i wciąż muszą zapowiadać odzyskanie Górskiego Karabachu – zaprzestanie tego jest równoznaczne z utratą mandatu społecznego.

Pełnowymiarowy konflikt zdestabilizowałby region, szlaki energetyczne. Czy komuś z wielkich graczy jest na rękę taki konflikt? Na przykład Rosji? Turcji?

Rosjanom konflikt zakłócający azerskie dostawy do Europy byłby na rękę, jednak ponosili by też straty.

Bo odwraca uwagę od innych spraw? Bo Kreml będzie ważny w negocjacjach między stronami?

Azerbejdżan utrzymuje się z eksportu paliw, jest jednym z najbogatszych państw w regionie. Główne bogactwo Baku to ropa. Długotrwała wojna, zniszczenie szlaków przesyłowych, byłyby problemem dla Azerbejdżanu – a bezpośrednim zyskiem dla Rosji.Pod tym względem ta wojna może być w interesie Rosji. Z drugiej jednak strony Azerbejdżan to jeden z ważniejszych odbiorców rosyjskiego uzbrojenia, wiec kwestia rosyjskich zysków nie jest jednoznaczna. W bliższej perspektywie na uwiązaniu Rosji w konflikt karabaski, a odciągnięciu jej uwagi od Libii i Syrii może zależeć Turcji. Generalnie  dla Moskwy wygodne jest, gdy obie strony patrzą na siebie wilkiem i by móc uczynić jakiekolwiek kroki w zakresie obustronnych relacji, to muszą kierować się ku Kremlowi. Moskwa chciałaby, żeby Azerbejdżan – wzorem Armenii –  stał się od niej na powrót zależny w całej rozciągłości

Tymczasem, jeśli wojska azerskie zaczną odnosić sukcesy, to Rosja będzie musiała wesprzeć Ormian militarnie, przynajmniej celem zachowania minimum wiarygodności u pozostałych sojuszników.

Jak rozwinie się sytuacja, trudno obecnie powiedzieć. Można dodać, że od wielu lat tego rodzaju konflikty po paru, parunastu, parudziesięciu dniach udawało się wyciszać. W mojej opinii za stopniowym wygaszeniem także tej fazy eskalacji konfliktu przemawia czas, który armia azerska utraciła nie rozwijając ofensywy od razu po uzyskaniu pierwszych sukcesów terenowych. Obecnie dała czas Ormianom na wzmocnienie i ewentualne przeorganizowanie linii obrony i taka ofensywa byłaby już co najmniej dużo trudniejsza.

Widać, że konflikt, który zapoczątkował ZSRR, cały czas się tli, można go tylko podpalać, a rozwiązania nie widać?

To problem ewidentnie nie rozwiązany. Wielu głowiło się nad tym, jak wybrać z trudnej sytuacji, czy przywrócić zwierzchnictwo Azerów nad częścią tego rejonu, czy częściowo przywrócić uchodźców. Z drugiej strony nikt poza Baku nie chce na powrót sytuacji, gdy enklawa ormiańska jest otoczona osadnictwem azerskim.

Jakiekolwiek względnie sprawiedliwe rozwiązanie  zakłada niezadowolenie obu stron. Jednak być może mogłyby uznać podział tego terenu po kilku pokoleniach. Obecnie nie ma dobrego, satysfakcjonującego wszystkich rozwiązania.

Wśród dyplomatów krąży gorzka anegdota, że kryzys jest na tyle ważny dla opinii międzynarodowej, że żyć z niego będzie jeszcze kolejne pokolenie dyplomatów. Mało się tam dzieje, a świat się tym przejmuje.

To smutna uwaga, choć powinno być tak, żeby wszystkim zależało na tym, aby konflikt rozwiązać.

Trzeba  zauważyć, że w wymiarze historii konfliktu Baku i Erywania, dzieje się już bardzo dużo. Wielokrotnie miały już miejsce takie ćwiczebne ofensywy o ograniczonym zasięgu. Podobnie teraz Azerowie nie posuwają się szybko do przodu. Zajęli pewną małą liczbę miejscowości, jednak nie uderzyli z całym impetem.

Gdyby miała miejsce wojna, mająca na celu odbicie tych terenów, widzielibyśmy ofensywę powietrzno-lądową na pełną skalę, z pełną świadomością ze strony Baku, że armia azerska poniesie w niej ciężkie straty. Azerbejdżan zająłby w niej większość, o ile nie całość utraconego na początku lat dziewięćdziesiatych terytorium. Konflikt byłby zdecydowanie bardziej krwawy.

To co się dzieje teraz, wygląda na nieco poważniejszy niż dotychczas sprawdzian przygotowania Karabachu do obrony.

I oprócz tego jest to demonstracja polityczna obu stron.

Podkreślając, że nie wygląda to na eskalację konfliktu na pełną skalę jestem optymistą. Jednak w tym regionie  wystarczy iskra i sprawy mogą pójść w zupełnie nieprzewidywanym i niepożądanym kierunku. Sytuacja może wymknąć się spod kontroli nawet Moskwie i Ankarze razem wziętym.

Obecnie niezwykle trudno przebrnąć przez dezinformację, dotyczącą tego konfliktu, szerzą ją obie strony.

Pojawia się wiele informacji, w takim gorącym czasie, szybko są powielane…

Boję się tych informacji, a raczej dezinformacji z tego obszaru.

Informacji z tego regionu nie jest zbyt wiele, nie jest zbyt dobrze zorganizowany pod kątem przekazywania informacji.

Za to jest prężny przemysł dezinformacji. Obecnie komentarze z obu stron frontu bywają zasadniczo sprzeczne – pozostaje kwestia wiary. Na razie ci, którzy mają dobrze zorganizowane rozpoznanie satelitarne – milczą.

Nie ma podpowiedzi.

W Stanach Zjednoczonych trwa kampania wyborcza. Może to wpływa na milczenie strony amerykańskiej.

Mogę tylko po raz kolejny wyrazić nadzieję, że mamy obecnie do czynienia z kolejną ofensywą testową, sprawdzającą obronę. Na razie nie widać z docierających do nas informacji, by Azerbejdżan przygotował i prowadził ofensywę na pełną skalę. W inny sposób niż drogą wojskową nie może bowiem obecnie odzyskać Karabachu. Mamy do czynienia z zajęciem kilku miejscowości po drugiej linii frontu, po czym widzimy przejście de facto do działań pozycyjnych. Nie ma dalszych działań ofensywnych. Jeśli wyciszenie tej fazy eskalacji konfliktu karabaskiego nastąpi na podstawie aktualnego status quo, z nieznacznymi – ale jednak – nabytkami terytorialnymi Azerbejdżanu, może to zachęcić Baku do częstszego stosowania „taktyki salami”. Być może wymusi to wreszcie na Rosji i Turcji dogadanie się i narzucenie obu stronom – innego wyjścia niestety nie ma – jakiejś formy rozwiązania i zakończenia konfliktu.

W tym można pokładać nadzieję. Zobaczymy, jak sytuacja będzie rozwijała się nadal.


***

Z Andrzejem Wilkiem z Ośrodka Studiów Wschodnich rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRado24.pl


PAP PAP

Polecane

Wróć do strony głównej