Kreml śle wojska na Kaukaz. Armeński analityk: Moskwa wykorzystała sytuację, to cios w suwerenność Ormian i Azerów, błąd Turcji

2020-11-11, 19:22

Kreml śle wojska na Kaukaz. Armeński analityk: Moskwa wykorzystała sytuację, to cios w suwerenność Ormian i Azerów, błąd Turcji
Rosyjski sprzęt wojskowy na ormiańskim lotnisku w Erebuni: w Górskiim Karabachu pojawi się 2000 żołnierzy Rosji i 500 jednostek sprzętu wojskowego. Foto: PAP/EPA/RUSSIAN DEFENCE MINISTRY / HANDOUT MANDATORY CREDIT

- Moskwa w zasadzie traciła Kaukaz Południowy. A teraz, dzięki oddziałom wojskowym w Górskim Karabachu, będzie mogła wywierać presję w regionie – mówi portalowi PolskieRadio24.pl armeński analityk Stepan Grigorjan. Zaznacza, że pojawienie się wojsk Rosji to ograniczenie suwerenności Erywania i Baku, strategiczny błąd Azerów i Turcji.

- Rosja od pewnego czasu chciała rozmieścić tu wojska - mówi portalowi PolskieRadio24.pl Stepan Grigorjan, ekspert Analytical Centre on Globalization and Regional Cooperation (ACGRC). Wyjaśnia, że oddziały dają Rosji kontrolę nad kluczowymi m.in. dla Azerów, Turcji, Gruzji rurociągami. Osłabiają też pozycję Turcji w regionie. Stąd, jak zaznacza ekspert, Azerowie mogą mówić o taktycznym zwycięstwie, gdy mają na uwadze terytoria przyznane im w porozumieniu o zawieszeniu broni, zawartym w nocy z 9 na 10 listopada między Baku, Erywaniem, a Ankarą.

Cena rozejmu 

Na mocy deklaracji o zawieszeniu broni, zawartym między Baku, Erywaniem, Moskwą, w rejonie Górskiego Karabachu pojawi się 1960 żołnierzy z Rosji z około 500 jednostkami sprzętu wojskowego w ramach tzw. sił pokojowych. Porozumienie zakłada też m.in., że Armenia ma przekazać Azerbejdżanowi obszary m.in. wokół Górskiego Karabachu. Rosyjskie wojska mają pilnować linii rozgraniczenia Górskiego Karabachu oraz trasy wiodącej z eksklawy Nachiczewan do Azerbejdżanu. "Siły pokojowe" mają pozostać w regionie na pięć lat z możliwością przedłużenia tego okresu.


Powiązany Artykuł

krym zolnierze zielone ludziki free 1200.jpg
Media: rosyjskie siły z Górskiego Karabachu były wcześniej na Krymie i w Donbasie

- Kreml, który od dłuższego czasu chciał rozmieścić w regonie Górskiego Karabachu "siły pokojowe" -  w końcu osiągnął cel - wprowadza w region Górskiego Karabachu swoje oddziały, wykorzystując różnice między Erywaniem i Baku, niejasną sytuację przed zaprzysiężeniem nowego prezydenta USA - mówi portalowi PolskieRadio24.pl Stepan Grigorjan, ekspert Analytical Centre on Globalization and Regional Cooperation (ACGRC).

Analityk zaznaczył, że Rosja silnie wzmacnia swoje wpływy w regionie - i nie jest to dobra wiadomość także dla Baku i Ankary. - Politycznie i strategicznie Baku bardzo wiele traci. Bo Rosja weszła do regionu ze swoimi wojskami, setki rosyjskich żołnierzy pojawiły się w regionie konfliktu karabaskiego, a tego wcześniej Moskwa nie była w stanie osiągnąć. To ograniczenie suwerenności i Armenii, i Azerbejdżanu. Nie jest bynajmniej tak, że Baku zgarnęło tutaj wielką nagrodę. Azerbejdżan oczywiście pokazuje radość, że otrzymali takie i takie ziemie, patrzą na to bardzo emocjonalnie. Jednak w strategicznym wymiarze suwerenności Armenii i Azerbejdżanu, to oczywiście znaczny krok do tyłu - mówi politolog.

- Rosja z racji swojej obecności będzie wpływać na wszystkie gazociągi i ropociągi idące przez region, prowadzące z Azerbejdżanu do Gruzji i też do Turcji. To kluczowa infrastruktura - dodaje.

Rosja w porozumieniu z Turcją próbuje wyprzeć regionu Kaukazu Południowego Francję i USA

- Rosja i Turcja porozumiały się co do tego, by wykluczyć z rozmów o regionie państwa Zachodu - dodał analityk. 

Do tej pory regulowaniem konfliktu w regionie zajmowała się Mińska Grupa OBWE w składzie z Rosją, USA, Francją. Paryż i Waszyngton wystąpiły do Rosji o wyjaśnienie szczegółów porozumienia, Paryż zaznacza, że nie jest ono sprawiedliwe. Stepan Grigorjan dodaje, że pominięto w nim m.in. kwestię statusu Górskiego Karabachu.

Stepan Grigorjan zaznacza, że szokujący dla niego był brak reakcji UE na to, co dzieje się w regionie, brak monitoringu praw człowieka. Dodaje, że w Armenii rozwijała się i rozwija się demokracja, stąd autorytet instytucji europejskich to sprawa bardzo ważna. 

Politolog dodaje, że jednym z celów Rosji było także osłabienie pozycji premiera Nikola Paszyniana, który prowadził Armenię na drogę demokracji - kosztem prorosyjskiego klanu karabaskiego.

O tym, w jakich warunkach doszło do tego porozumienia, jakie skutki niesie to dla regionu, w jaki sposób Moskwa szantażowała Erywań i o protestach sfrustrowanego społeczeństwa w Armenii -  więcej w rozmowie z armeńskim politologiem Stepanem Grigorjanem.

***

PolskieRadio24.pl: Jak ocenia pan rezultaty porozumienia zawartego między Armenią, Azerbedjżanem, Rosją? Jaki był jego kontekst? Czy można jednoznacznie wskazać wygranych i przegranych?

Stepan Grigorjan, ekspert Analytical Centre on Globalization and Regional Cooperation (ACGRC): Armenia była zależna od Rosji przez przeszło 20 lat. Nowy rząd chciał nieco zmienić tę politykę, współpracować także z innymi aktorami na scenie międzynarodowej, niemniej jednak Armenia i tak współpracowała przede wszystkim z Rosją.

Jednak kiedy interesy Rosji i Armenii okazały się rozbieżne Moskwa Erywaniowi nie pomogła, choć zobowiązana była to zrobić na mocy strategicznych porozumień, także obronnych. Moskwa nie pomogła Armenii – bo jej interesy pokryły się w tym przypadku z interesami tureckimi.

Na marginesie, Moskwa chce, żeby Turcja sprawiała problemy w NATO i Unii Europejskiej. Moskwa pod tym kątem patrzy na Ankarę – w tym aspekcie jest dla niej ważna.

Azerbejdżan działał rozsądniej niż Armenia, zdana w pełni na Kreml. Ma potężnego sojusznika – Turcję, ale na płaszczyźnie wojskowej Azerowie współpracują także z innymi, m.in. w zakresie dostaw uzbrojenia. Azerbejdżan mógł stworzyć sobie alternatywy w obszarze wojskowym. W efekcie Armenia zmuszona była podpisać porozumienie o rozejmie...

Na marginesie wykorzystanie i działanie na szkodę są częste w relacji mniejszych państw z Kremlem, który mówi o sojuszu, choć tak naprawdę w miarę możliwości pozbawia "partnerów” niezależności. Kreml nie zawiera sojuszy, można powiedzieć. Niczego dobrego nie powinni się spodziewać, ci, których zwie sojusznikami – widzimy Ukrainę, na którą Kreml napadł, Białoruś, którą próbuje coraz baradziej uzależnić od siebie…

Wojska armeńskie walczyły zacięcie przez półtora miesiąca. Armia ormiańska odpierała ataki ze strony Azerbejdżanu, Turcji, najemników. Siły nie były równe.

Jednak Rosja przestała Armenii dostarczać potrzebne wsparcie i uzbrojenie. I dlatego Erywań, na to wygląda, musiał podpisać to porozumienie.

Główna rzecz jaką należy tutaj wskazać, to że Rosja nie jest partnerem, na którym ktokolwiek mógłby polegać.


PAP PAP

Dokument podpisany ponoć nie jest jednoznaczny, ale co nieco już wiadomo.

Warto zwrócić uwagę, że wedle zapisów tego porozumienia Armenia oddaje wszystkie siedem regionów wokół Górskiego Karabachu i około jednej trzeciej samego Górskiego Karabachu - Azerbejdżanowi. To nie są równe warunki dla obu stron.

Najważniejsze jest jednak to, że Rosja razem z Turcją zdecydowały się zastąpić Mińską Grupę OBWE. Taką podjęły decyzję. Mińska Grupa OBWE w składzie z Rosją, USA, Francją zajmowała się do tej pory regulowaniem konfliktu w regionie.

Widzimy obecnie, że i Francja, i USA pytają Rosję, co dokładnie zawiera to porozumienie.  

Dają znać, że nikt z nimi go nie uzgadniał? Czy o nim nie wiedzieli?

Jakby o nim nie wiedzieli. Francja zapytała także Rosję, co to za porozumienie, w którym nie ma określonego statusu Górskiego Karabachu. W zasadach madryckich, sformułowanych przez mińską grupę OBWE, ten punkt jest uwzględniony.  

Rosja zdołała porozumieć się z Turcją co do tego, by wspólnie decydować o regonie i obejść Mińską Grupę OBWE, która do tej pory na mocy międzynarodowych ustaleń działała na rzecz rozwiązania konfliktu azersko-ormiańskiego w rejonie Górskiego Karabachu.

Rosja porozumiała się z Turcją, jakby wyrzucając z tego obszaru Grupę Mińską, tak żeby to Moskwa i Ankara miały decydować. W skład Grupy Mińskiej wchodziły oprócz Rosji także USA i Francja.

Rosja ma tu swoje interesy, nie chce, by w regionie Kaukazu Południowego w jakiś sposób obecne były Francja i USA. Dlatego Moskwa, wraz z Ankarą, przejęły inicjatywę.

Do tego Rosja bardzo chciała rozmieścić w regionie rosyjskie ”siły pokojowe”.

Było o tym słychać już od pewnego czasu.

”Siły pokojowe” Rosji w regionie Górskiego Karabachu także wzmacniają oddziaływanie Moskwy na Kaukaz Południowy.

Rosja chciała mieć w regionie swoje siły „pokojowe”. I nagle nadarzyła się okazja, i żołnierze Rosji bardzo szybko zaczęły przybywać w region Górskiego Karabachu, od razu po podpisaniu deklaracji o porozumieniu, co pewnie świadczy, że były na to przygotowane. Pośpiech widać bardzo duży. To ma być 2000 żołnierzy i ponad 400 jednostek sprzętu wojskowego. Jak ustaliły ukraińskie media, oddziały wchodzące w skład tych sił walczyły wcześniej  w Gruzji, w Donbasie, na Krymie. Po co te oddziały są tam potrzebne Rosji?

Nie są to stricte oddziały pokojowe – myślę, że to kontyngent armii rosyjskiej. Azerbejdżan dał pozwolenie na obecność tych wojsk – nawiasem mówiąc, ten aspekt porozumienia nie jest bardzo wygodny dla Baku.

Po co to Rosji? Moskwa w zasadzie traciła Kaukaz Południowy. A teraz, dzięki tym oddziałom, będzie mogła okazywać presję w regionie, jeszcze silniejszą niż do tej pory -  i na Armenię, i Azerbejdżan.

I dlatego nie sądzę, że Baku wiele zyskało, choć pewnie zgodziło się na porozumienie ze względu na nabytki terytorialne, twierdzą, że wrócili w pewne regiony. Dla Azerbejdżanu obecność wojsk Rosji w regionie nie jest jednak wymarzonym scenariuszem.

Politycznie i strategicznie Baku bardzo wiele traci. Bo Rosja weszła do regionu ze swoimi wojskami, setki rosyjskich żołnierzy pojawiły się w regionie konfliktu karabaskiego, a tego wcześniej Moskwa nie była w stanie osiągnąć.

To ograniczenie suwerenności i Armenii, i Azerbejdżanu. Nie jest bynajmniej tak, że Baku zgarnęło tutaj wielką nagrodę. Azerbejdżan oczywiście pokazuje radość, że otrzymali takie i takie ziemie, patrzą na to bardzo emocjonalnie.

Jednak w strategicznym wymiarze suwerenności Armenii i Azerbejdżanu, to oczywiście znaczny krok do tyłu.

To prawda. Więc chyba Baku więcej przegrało niż wygrało. Ale także obecność 2000 żołnierzy Rosji w regionie nie jest powodem do fajerwerków dla Ankary.

Zdecydowanie tak. Ankara i Baku moim zdaniem skoncentrowały się na rozwiązaniu konkretnego zadania. Chcieli przywrócić do Azerbejdżanu terytoria wokół Górskiego Karabachu. Skoncentrowali się na tym zagadnieniu. Moim zdaniem dopuścili się błędu – i to wielkiego strategicznego błędu.

Taktycznie wygrali – zwrócili regiony wokół Górskiego Karabachu. Jednak strategicznie przegrali, bo Rosja pojawiła się na terenie Azerbejdżanu. Wcześniej Rosja była obecna tylko w Armenii – bo była tam baza wojskowa, a teraz mamy obecność Rosji także w Azerbejdżanie.

To wydaje się bardzo niebezpieczne. I też dziwne, jak to się stało. Bo eksperci wskazywali początkowo na to, że tutaj Turcja prze do przodu, Rosja gdzieś schowana, w defensywie, nie wiadomo, gdzie, czeka co się dzieje. 2000 żołnierzy Rosji to bardzo niebezpieczny krok – dla wszystkich aktorów tego konfliktu, Baku, Erywania, Ankary, dla całego regionu.

Oczywiście, że tak. Rosja wykorzystała tutaj kilka czynników. Armia ormiańska okazała się dość silna i Azerbejdżan nie mógł jej pokonać w pełni. Myślę, że dlatego Baku i Ankara zdecydowały się rozmawiać z Rosją, by nie pomagała Armenii. Rosja nie pomogła Armenii, a oni zgodzili się na obecność wojsk Rosji.

To jednak duże ustępstwo.

Myślę, że to strategiczny błąd. W strategicznym wymiarze wszyscy popełnili olbrzymi błąd – Erywań, Baku, Ankara. Choć taktycznie wygrał Azerbrejdżan.

Czy możemy pomyśleć, jakie będą konsekwencje? Jak Rosja będzie mogła wykorzystać tę obecność. Wydaje się jednak, że w przypadku Kremla, posłanie żołnierzy to wygrana znacznie wyższego rzędu porozumienia, których wiele Kreml nie dotrzymuje, gdy tylko to staje się wygodne. To już w przypadku Kremla taki ostateczny poziom poświadczenia „my tu jesteśmy”.

Zgadzam się z tym. Rosja z racji swojej obecności będzie wpływać na wszystkie gazociągi i ropociągi idące przez region, prowadzące z Azerbejdżanu do Gruzji i też do Turcji. To kluczowa infrastruktura.

Faktycznie Rosja w ten właśnie obszar wprowadziła swoje wojska. Wojska te stoją wokół Górskiego Karabachu.

Na linii rozgraniczenia.

To oznacza, że wojska te stoją czasem w odległości i 20 km w odległości od tych rurociągów. Mogą w razie czego doprowadzić do awarii – teoretycznie.

Co to z kolei oznacza? Suwerenność Azerbejdżanu została osłabiona. Po drugie, suwerenność Armenii osłabła jeszcze bardziej, bo na południu południu Armenii wojska rosyjskie będą zabezpieczać szlak komunikacyjny między Azerbejdżanem i jego eksklawą Nachiczewanem.

Rosja zatem zyskała znowu na różnicach zdań między Armenią i Azerbejdżanem. Rosjanie weszli na ich koszt do regionu. Strategicznie doszło do osłabienia suwerenności tak Armenii, jak i Azerbejdżanu.

Tylko pytanie, dlaczego wszyscy mimo wszystko się zgodzili. Można sobie wyobrazić, że Armenia była szantażowana tym, że działania wojenne mogą mieć miejsce na pozostałych terenach Górskiego Karabachu. Jednak Ankara nie musiała na nic się zgadzać, a pozycja Baku zależała zapewne od Turcji. Dlaczego się zgodziła?

Rosja w proces rozmów wciągnęła Ankarę. Powiedziała Turkom, by włączyli się w proces rozmów, ale siły pokojowe ustanawia Moskwa. Taką wzynaczyła cenę. Do tego wprowadzony ma być rosyjsko-turecki monitoring regionu.

Na razie jednak nie wiadomo, jak dokładnie miałby wyglądać.

W Azerbejdżanie ma powstać centrum tego rosyjskiego-tureckiego monitoringu. Rosja zgodziła się, żeby włączyć Ankarę w proces rozmów.

Jednak porozumienie jest trójstronne. Zapewne niedługo poznamy więcej szczegółów o sprawie.

Turcja co nieco uzyskała. Rosja zgodziła się, by obejść Mińską Grupę OBWE- wykluczyć z rozmów o reguonie Francję i USA.

Jednak to nie tak wielki sukces, skoro, nie wiadomo na razie, co i jak będzie monitorować Ankara. A wojska rosyjskie w regionie już są i to nie jest dobry znak dla Turcji.

Rosja zapewne naciskała na Armenię, by oddała Baku wszystkie siedem regionów poza Górskim Karabachem. To była zapewne prośba Turcji.

Nierówna wojna trwała półtora miesiąca. Jednak Ormianie nie ustępowali, Baku zdołało oswobodzić tylko niektóre regiony, trzy de facto. A na mocy porozumienia Armenia oddaje im siedem rejonów, więc bez wojny otrzymują cztery rejony.  Tak łatwo by ich nie zdobyli. Moskwa przestała wspierać Armenię uzbrojeniem, w zamian chciała zgody na umieszczenie swoich "sił pokojowych” w regionie. Moim zdaniem doszło do takiego barteru.

Możliwe jednak, że państwa Grupy Mińskiej, Francja, USA, nie uznają tych uzgodnień. Jeszcze nie wiadomo, jaka będzie reakcja USA w tej sprawie.

Trzeba mieć na uwadze, że może specjalnie wybrano ten czas, słyszymy też nawet w rosyjskiej telewizji, że Kreml ma trzy miesiące, do czasu zaprzysiężenia 46. prezydenta  USA, by załatwić swoje sprawy na poradzieckim obszarze – tak wprost mówią prokremlowscy publicyści.

Częściowo to się Kremlowi udaje. Wczoraj Francja zasugerowała wczoraj w oświadczeniu, że porozumienie nie bierze pod uwagę zdania Ormian i jest niesprawiedliwe. Francja zażądała wyjaśnień. Także USA wyraziły zdziwienie, że nie poinformowano ich o tych porozumieniach.

Państwa Grupy Mińskiej będą podnosić ten temat. Bo jest na przykład pytanie, dlaczego Górski Karabach nie otrzymał statusu niezależności – ani jakiegokolwiek innego statusu. A wszystko uzgodniono na korzyść Baku. Jest wiele innych pytań. Będą one podnoszone.

Baku wybrało jednak dobry moment dla wojny.

I Rosja też wybrała dobry moment - na przeprowadzenie swoich planów.

USA obecnie są  po wyborach. Jako członek grupy mińskiej to państwo ma bardzo obiektywne nastawienie, pryncypialne. Teraz jednak sytuacja w USA jest niejasna. I moment wojny był wybrany nieprzypadkowo.

Czy grupa mińska może coś zrobić? Rosja już posłała już do Górskiego Karabachu swoich żołnierzy, zanim ktokolwiek zdążył zareagować.

Francja, USA, mogą jednak dać odpowiedź. Na przykład mogą uznać niezależność Górskiego Karabachu  - jako członkowie mińskiej grupy. Nie mogą wywieźć z regionu rosyjskich wojsk, ale mogą zniszczyć rosyjską konstrukcję tego porozumienia.

Czy są inne opcje?

Uznanie Karabachu byłoby ważnym bodźcem dla tego regionu. Jeśli Francja i USA nie uznają niezależności Karabachu, to moim zdaniem państwa te wypadną z gry w regionie Południowego Kaukazu. Wojska Rosji są już na oderwanych od Gruzji terytoriach, teraz i w Górskim Karabachu.

Jeśli pokażą bezsilność – to zostaną wyparte z regionu.

Jeśli zaś chodzi o sytuację wewnątrz Armenii, to jednym z celów Kremla było uderzenie w Nikola Paszyninana, premiera, który nie jest przez nich lubiany, jako obrany w wyniku demokratycznego przewrotu, starający się zachować niezależność od Moskwy, większą niż poprzednicy? Była to próba zniszczenia autorytetu Paszyniana?

Taki cel także miał Kreml. Zdecydowanie udało się osłabić pozycję Paszyniana. Jego pozycja słabnie. Obecnie organizowane są olbrzymie mityngi przeciw niemu. Jeszcze niedawno organizacja dużej manifestacji przeciwko premierowi była czymś niewiarygodnym.

Decyzja o oddaniu siedmiu regionów jest dla Ormian bardzo bolesna. To bowiem stwarza zagrożenie dla życia Ormian w Górskim Karabachu. Był to bowiem bufor bezpieczeństwa dla nich.

Rosja częściowo zatem osiągnęła swój cel, w Armenii zbudziła siły, które obróciły się przeciwko premierowi.

W założeniu Rosji powinien wygrać klan karabachski, który jest prorosyjski?

Tak jest, jest on prorosyjski, skupia prorosyjskie siły. To oni teraz organizują i finansują mityngi. Jednak oddanie siedmiu terytoriów – bez określenia statusu Górskiego Karabachu – budzi w społeczeństwie ogromne niezadowolenie.

Dlatego teraz na mityngi prorosyjskich sił przychodzą masy ludzi.

Wykorzystują frustrację rzesz. Nikola Paszynian ma jednak dość dobre ratingi i nic w jego przypadku nie jest przesądzone.

Nic nie jest przesądzone. Opozycja nie jest tak silna. Pojawią się jednak nowe problemy, gdy powrócą ludzie, którzy walczyli w Górskim Karabachu, i wojskowi, i ochotnicy. Tych ostatnich było wielu. Wówczas sytuacja może się pogorszyć. Obecny stan rzeczy nie doprowadzi do ustąpienia Nikola Paszyniana.

Paszynian powiedział, że podpisał porozumienie ze względu na naciski ze strony armii, ale to pewnie pochodna nacisków Rosji.

Paszynian starał się wyjaśnić sytuację. Obiektywnie rzecz biorąc, to bardzo trudna sytuacja. Trudno było pójść na kompromis. Armia była gotowa walczyć. Naciski wywierała Rosja. Premier zapewne tłumaczy, że sugerował się także poradami dowództwa armii.

To jest efekt presji Rosji. Chciała ona wyjść naprzeciw Turcji. Rosja chciałaby zapewne, by Turcja występowała przeciwko innym państwom NATO. Po drugie Moskwa chce doprowadzić do odejścia Paszyniana.

Czy wszystko to mogło być w pewnym stopniu, albo też inicjatywą Rosji? Patrząc cui bono, bo Moskwa chciała od dłuższego czasu wprowadzić do regionu siły pokojowe.

Rosja wykorzystała sytuację, zrozumiała, że w tym momencie może jej się udać realizacja celów. I tak się stało.

Czy zaskoczyło pana coś w tym konflikcie?

Oczywiście, jestem bardzo zdziwiony bardzo pasywną pozycję Europy, państw UE. Azerbejdżan uderzał w  miejscowości Armenii, Górskiego Karabachu. Niszczyli wsie karabaskie. Można było mówić w niektórych przypadkach i o czystkach etnicznych. Oczywiście Armenię, naszą sytuację, rozumieją różne europejskie siły polityczne, eksperci, różne rządy państw. Jednak ze strony Unii Europejskiej, europarlamentu, nie było reakcji na łamanie praw człowieka. Nie było solidnego wsparcia politycznego.

A niszczono miasta, miasteczka, niektóre w pełni. Niszczono Szuszę. Ludzie uciekali. Państwa Europy wspierały tych, którzy byli w trudnej sytuacji. Jednak instytucje europejskie nie reagowały. Popełniano zaś podczas tej wojny przestępstwa, były doniesienia o popełnianych okrucieństwach, takich jak odcięcie głowy. Z systemów Grad strzelano do budynków, nawet do szpitali. Na łamanie praw człowieka, deptanie wartości, UE powinna zareagować.

To mnie bardzo mocno zszokowało. Azerbejdżan też rozprzestrzeniał informacje, że niby to co mówi Armenia, to fake newsy. Jednak Europejczycy mogli to sprawdzić, są przecież zdjęcia satelitarne. Europa powinna bronić wartości.

Rzeczywiście, Zachód, Europa, USA, jakby nieco były nieobecne – gdy ten konflikt się toczył. Nie było wielu reakcji, działań, jakby nic się nie działo. Potrzeba niezależnych obserwatorów była w tym przypadku niezwykle silna. Były owszem uwagi, że mało do nas dociera informacji z obszaru konfliktu, trudno rozsądzić, co się dzieje, z perspektywy widać, że tym bardziej należało zadbać, żeby docierały.

Niepokoi mnie brak reakcji Parlamentu Europejskiego, Rady Europy. Prawa człowieka powinny być bardzo ważne.

Część ekspertów alarmuje w ostatnim czasie, że UE nie ma po prostu żadnej polityki względem wschodniego otoczenia, nie ma w ogóle wschodniej polityki, nie mówiąc już o krajach Partnerstwa Wschodniego. Po drugie, jak to jest, że wojna toczy się szereg tygodni, potem nagle Rosja zmusza strony do podpisania jakiegoś porozumienia, a państwa Zachodu pytają, co się dzieje, co się właściwie stało i dlaczego nie jest dobrze.

Tak samo w odniesieniu do praw człowieka – należało prowadzić monitoring, śledzić sytuację.

Unia Europejska mogła to robić, ma na to przecież środki. Należało wysłać misję, obserwatorów. Co przeszkadzało UE, by to zrobić?

Myślę, że pewną rolę odegrała pandemia koronawirusa, ale były i inne czynniki. Trzeba jednak podnosić takie kwestie, przypominać o tym, co mogło być zrobione. Armenia starała się być państwem demokratycznym, demokracja tam się rozwijała.

Oby udało się w jakimś stopniu z korzyścią dla wszystkich naprawić to, co zostało zrobione źle.

W Armenii rozwijała się demokracja. Ważne jest, żeby autorytet Unii Europejskiej w Armenii pozostał wysoki. Autorytet państw europejskich w Armenii wciąż pozostaje na wysokim poziomie. Jednak jest wiele pytań w odniesieniu do instytucji UE, do Rady Europy.

Wierzę, że uda się wiele naprawić, nawet to, do czego doszło, ma swoje rozwiązania.

***

***

Rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl

 

Polecane

Wróć do strony głównej