"Rozmach Pekinu zagraża hegemonii USA". Leszek Sykulski o rywalizacji mocarstw

2021-12-21, 09:07

"Rozmach Pekinu zagraża hegemonii USA". Leszek Sykulski o rywalizacji mocarstw
Administracja Joe Bidena tworzy koalicję antychińską, a ogromny rozmach Pekinu oznacza poważne zagrożenie dla hegemonii USA. Foto: Shutterstock/Ron Adar

- Administracja Joe Bidena tworzy koalicję antychińską, a ogromny rozmach Pekinu liczony w setkach miliardów dolarów oznacza bardzo poważne zagrożenie dla hegemonii USA. W najbliższych 10-15 latach wykrystalizuje nam się nowy ład międzynarodowy - powiedział w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl dr Leszek Sykulski, założyciel i prezes Zarządu Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego.

Trwa wielka chińsko-amerykańska rywalizacja o dominację, która staje się centralną osią światowej polityki. Co ta rywalizacja oznacza dla świata i jak się ona rozwinie? Jaki plan ma Joe Biden na powstrzymanie rozwoju Pekinu? Jak inne państwa orientują się w chińsko-amerykańskim starciu i jaki los czeka Tajwan?

Damian Nejman, PolskieRadio24.pl: Mimo iż od kilku dobrych lat w Polsce zaczyna mówić się o Chinach, to jednak mam wrażenie, że wciąż nie doceniamy nad Wisłą drogi, jaką pokonał Pekin – drogi od biedy, głodu i zacofania do gospodarczej potęgi z przemysłem sztucznej inteligencji, 5G, planami podboju ciemnej strony Księżyca i wielkimi markami. Jak Pan patrzy na przemianę Państwa Środka – czy czasem ten chiński smok nie zachwiał nam Pax Americana (koncepcja pokoju w zachodnim świecie z dominującą rolą USA – red.)?

Dr Leszek Sykulski: Szczyt kryzysu finansowego w 2008 roku na rynku nieruchomości uwidocznił ogromne różnice między krajami Azji Południowo-Wschodniej a krajami szeroko pojętego Zachodu. Gdy patrzy się na deficyty budżetowe państw Zachodu i nadwyżki państw Azji, widać, że doszło do poważnego zaburzenia tych proporcji, co wiąże się m.in. z tym, że wysoko rozwinięte zachodnie państwa stosowały offshoring (przenoszenie niektórych procesów biznesowych poza granice kraju w celu zmniejszenia kosztów – red.) w dziedzinie produkcji przemysłowej. Dobitnym tego przykładem jest dziedzina elektroniki, gdzie chociażby firma Apple lokowała swoje fabryki w Chinach, czy przemysł tekstylny, gdzie wiele firm odzieżowych ma fabryki w Azji Południowo-Wschodniej.

Według prognoz Goldman Sachs chińska gospodarka liczona parytetem siły nabywczej prześcignęła już amerykańską. Około 2050 roku gospodarka Państwa Środka może być nawet dwukrotnie większa niż Stanów Zjednoczonych, co nie znaczy, że Chiny nie mają swoich problemów. Z pewnością wielkim błędem USA było przyzwolenie na przystąpienie ChRL (Chińska Republika Ludowa – red.) do Światowej Organizacji Handlu w 2001 roku, z nadzieją, że jeżeli społeczeństwo chińskie otworzy się na świat, to w długofalowej perspektywie obali rządy komunistycznej partii i wybierze demokrację oraz wolny rynek. Tak się nie stało.

Stany Zjednoczone pogrążyły się w konfliktach na Bliskim Wschodzie, a Chiny bardzo dobrze wykorzystały ten czas, kierując się wskazaniami Deng Xiaopinga, czyli nie tylko akumulowały kapitał, ale również aktywnie włączyły się w przebudowę systemu globalnego. Stąd pojawiły się chińskie inwestycje nie tylko w bliskim otoczeniu - jak Pakistan - ale również w Afryce. Dziś większość krajów afrykańskich ma dobre stosunki z Pekinem, a część analityków mówi nawet o "neokolonizacji" Czarnego Lądu. Z tą różnicą, że Chiny nie ingerują w systemy polityczne i ideologiczne tych krajów, lecz w kwestie wykorzystywania zasobów naturalnych kontynentu.

A już w 2013 roku w Kazachstanie Xi Jinping otwarcie rzucił rękawicę Amerykanom, zapowiadając projekt "Jeden pas, jedna droga", znany jako inicjatywna Nowego Jedwabnego Szlaku.

Jesienią 2013 roku Chiny weszły w nowy etap swojego rozwoju i jeszcze bardziej otworzyły się na świat. Xi Jinping zaproponował światu chiński model rozwoju "Jeden pas, jedna droga", czyli rozbudowy całej infrastruktury transportowej, hubów logistycznych, które mają na celu integrowanie kontynentu euroazjatyckiego, a także Eurazji z Bliskim Wschodem i Afryką. Do tego wszystkiego należy wliczyć morskie odnogi Jedwabnego Szlaku, który łączy Chiny z Oceanią i Europą przez północną drogę morską. Ten ogromny rozmach liczony w setkach miliardów dolarów oznacza bardzo poważne zagrożenie dla hegemonii USA.

PAP/REUTERS/Maciej Zieliński

Chiński wzrost przykuł uwagę Stanów Zjednoczonych i już od prezydentury Baracka Obamy zaczął się słynny "zwrot ku Pacyfikowi", z kolei za prezydentury Donalda Trumpa doszło do wojny handlowej i bardzo napiętych stosunków. Joe Biden urzęduje już prawie rok – co przez ten czas zmieniło się w konfrontacji z Chinami, jaki dostrzegł Pan plan u amerykańskiego przywódcy na powstrzymanie Pekinu?

W chwili ogłoszenia przez Hilary Clinton w 2011 roku zwrotu ku Azji Chiny były największym producentem przemysłowym świata. Przez ostatnią dekadę Stanom Zjednoczonym nie udało się w taki sposób przekształcić swojej gospodarki oraz produkcji przemysłowej, aby dogonić Państwo Środka. Przez ponad 100 lat Waszyngton dzierżył palmę pierwszeństwa pod względem produkcji przemysłowej świata, która była przecież jednym z gwarantów pozycji tego hegemona.

W strategii Joe Bidena widać kontynuację polityki Donalda Trumpa, czyli polityki powstrzymywania Chin, ale widać również znaczne różnice w sposobie realizacji tej polityki. Administracja Bidena mówi o tworzeniu koalicji antychińskiej i to było widoczne podczas jego pierwszej wizyty w Europie. Podczas szczytu NATO mowa była o tworzeniu wspólnoty wartości, gdzie przeciwnikami tej wspólnoty z jednej strony byłaby Federacja Rosyjska, a z drugiej ChRL. Co prawda Niemcy i Francja były dosyć zdystansowane, ale już europejska strategia wobec Indo-Pacyfiku – zaprezentowana we wrześniu tego roku – mocno akcentuje kwestie wartości i ochrony praw człowieka, które są pośrednio wymierzone w Chiny.

Skoro administracja Bidena zwiera szeregi i zaciska pierścień wokół Chin, to na jakie sojusze stawia amerykański hegemon?

Pierwszym jest sojusz obronny AUKUS (porozumienie między Australią, Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi – red.), z którego wynikły liczne napięcia między USA a Francją, gdy Australia zerwała negocjowany przez wiele miesięcy kontrakt na zakup francuskich okrętów podwodnych na rzecz okrętów z USA i Wielkiej Brytanii o napędzie atomowym. Z drugiej strony USA zaangażowały się w rozbudowę formatu QUAD (sojusz między Australią, Indiami, Japonią i Stanami Zjednoczonymi), tym samym tworząc pierwsze zręby azjatyckiego NATO.

Budowa tych sojuszy jest szybką odpowiedzią USA na RCEP (Regional Comprehensive Economic Partnership), czyli Regionalne Kompleksowe Partnerstwo Gospodarcze, które jest największą w historii świata strefą wolnego handlu, stworzoną przez Chiny w listopadzie 2020 roku. Co warto zaznaczyć, objęła ona 2 miliardy 200 milionów ludzi, 10 członków ASEAN, a także Australię, Japonię, Koreę Południową i Nową Zelandię. To pokazało, jak wielką klęskę poniósł Donald Trump, wycofując się z TPP (Partnerstwa Transpacyficznego – red.).

PAP/Adam Ziemienowicz

Obecny prezydent USA szuka również dialogu z Rosją. Nie chodzi tu o samą normalizację stosunków amerykańsko-rosyjskich, ale przede wszystkim o to, że Rosja jest potrzebna Stanom Zjednoczonym do równoważenia wpływów Chin. Neutralna Rosja jest potrzebna USA w obliczu potencjalnego gorącego konfliktu Waszyngtonu z Pekinem. Wyjątkowo szybka decyzja Joe Bidena o przedłużeniu układu Nowy START (dwustronny traktat międzynarodowy USA-Rosja ws. środków zmierzających do dalszej redukcji i ograniczenia zbrojeń strategicznych – red.) z 26 stycznia 2021 roku o maksymalnie 5 lat, czyli dłużej niż sama kadencja urzędującego prezydenta, pokazuje, jak wielką wagę przywiązuje ta administracja do strategicznych relacji z Federacją Rosyjską.

Także zniesienie sankcji przeciwko Nord Stream 2, brak rozmowy o jakichkolwiek innych restrykcjach i kwestia długu publicznego Rosji o tym świadczą i widzimy wyraźnie, że polityka Bidena jest o wiele bardziej koncyliacyjna wobec Moskwy, niż polityka Trumpa, a bezpośrednią przyczyną tego jest m.in. rosnąca rola Chin.

W obu sojuszach – AUKUS oraz QUAD – brakuje ważnych graczy z Europy: Niemiec oraz Rosji. Jak każde z tych państw orientuje się w kwestii chińsko-amerykańskiej rywalizacji?

Niemcy przez 16 lat rządów Angeli Merkel starały się balansować geostrategicznie w taki sposób, aby zabezpieczyć swoje interesy ekonomiczne. Merkel kontynuowała testament polityczny Gerharda Schrödera, który przed oddaniem władzy w 2005 roku podpisał umowę o powołaniu konsorcjum mającym wybudować gazociągi na dnie Bałtyku, i  w pełni wypełniła ten testament. Nord Stream 1 oraz Nord Stream 2 nie są projektami gospodarczymi, ale geopolitycznymi – o wiele taniej i łatwiej było wybudować gazociąg lądowy. Z jednej strony Merkel starała się zabezpieczać interesy ekonomiczne Niemiec, a z drugiej strony stawiała na strategiczne partnerstwo z Rosją, która równoważy wpływy USA.

W swoich ostatnich wizytach zagranicznych Merkel starała się zacieśnić stosunki z USA, tak, aby ugrać jak najwięcej dla interesów gospodarczych Berlina i to w dużej mierze się udało. Stany Zjednoczone dały zielone światło Niemcom do przeprowadzenia transformacji energetycznej Energiewende (przejście na niskoemisyjne dostawy energii – red.) w Europie Środkowo-Wschodniej. Z kolei koncerny niemieckie mają ogromne interesy w Azji Południowo-Wschodniej, stąd ostrożne podejście Berlina do koalicji antychińskiej, ale widać już pewne zmiany w tej polityce i przykładem tego jest orędzie o stanie UE (zaprezentowane przez Ursulę von der Leyen 15 września tego roku), w którym wyraźnie jest mowa o jeszcze większym akcentowaniu kwestii wartości. Oczywiście nie chodzi o żadne wartości, ale o interesy.

Angela Merkel w swoim testamencie geopolitycznym wyraźnie wskazała na biegun euroatlantycki, który gwarantuje Niemcom uprzywilejowaną pozycję w Europie, oraz rolę "senior partnera", USA, na Starym Kontynencie, a to daje dużą swobodę. Z drugiej strony ws. relacji z Pekinem Niemcy mają więcej kwestii uzgadniać z Waszyngtonem, wywierając na ChRL nacisk poprzez unijne instrumenty, posługując się właśnie retoryką praw człowieka i przywołując kwestie Hongkongu, Sinciangu i Ujgurów.

Jaka jest z kolei rosyjska perspektywa w kwestii rywalizacji Waszyngtonu z Pekinem?

Nic nie wskazuje na to, aby Rosja odeszła od taktycznego sojuszu z Chinami. Jeżeli spojrzymy na okres od objęcia władzy prezydenckiej przez Władimira Putina (31 grudnia 1999 roku), to sojusz z Chinami jest racjonalny, taktyczny i obliczony na wspieranie policentryzacji świata. ChRL i Federacja Rosyjska mają wiele rozbieżnych interesów w Azji Środkowej i na Oceanie Arktycznym. Do tego należy doliczyć drażliwą kwestię Syberii. Natomiast z punktu widzenia średniookresowych interesów związanych z odejściem od świata jednobiegunowego na rzecz świata wielobiegunowego i na nowo rozdzielania stref wpływów, a także tworzenia nowej architektury bezpieczeństwa międzynarodowego na świecie, to niewątpliwie Rosja i Chiny mają wspólne interesy, co widać po zacieśnianiu relacji wojskowych.

Jakie zatem są kluczowe punkty rywalizacji o światową hegemonię?

Dla obu państw kluczowe będą problemy wewnętrzne. W samych Stanach Zjednoczonych są to problemy społeczne i napięcia wewnętrzne. Widać to po przyjęciu strategii zwalczania terroryzmu krajowego, w której mówi się o walce z białym supremacjonizmem czy ekstremizmem amerykańskiej policji w poszczególnych stanach. Napięcia rasowe, problemy ochrony zdrowia oraz kłopoty gospodarcze są coraz wyraźniejsze w USA. Amerykańska gospodarka jest w dużym stopniu uzależniona od importu i w dłuższej perspektywie offshoring nie wpłynął na nią pozytywnie.

Z kolei jeżeli chodzi o Chiny, to kluczowym problem dotyczy pułapki średniego wzrostu, starzenia się społeczeństwa, do tego dochodzą problemy demograficzne po "polityce jednego dziecka", a także niedobory wody pitnej i brak sieci baz wojskowych na świecie, które zabezpieczałaby chińskie interesy. Obecnie, paraliżując handel morski, można zdusić chińską gospodarkę.

Jak duże jest ryzyko, że próba powstrzymywania Chin przemieni się w starcie kinetyczne? W tej kwestii nie sposób nie wspomnieć o Tajwanie, którego Chiny nie odpuszczą, co widać po wypowiedziach Xi Jinpinga.

Aby doszło do sytuacji, w której Chiny zajmują nie tyle sam Tajwan, ile wyspy wokół Tajwanu, to musiałaby zaistnieć odpowiednia koniunktura międzynarodowa. Nigdy nie było w historii tak, że wojny wybuchały z błahego powodu. Zawsze można znaleźć jakieś wydarzenie, które jest pretekstem do wojny, jak chociażby zamach na ważnego polityka, na przykład zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda i wybuch I wojny światowej, ale faktem jest, że procesy podskórne – gospodarcze, polityczne i społeczne – są długofalowe i jeśli chodzi o przebudowę architektury bezpieczeństwa narodowego, takim casus belli dla Chin byłby większy konflikt w innej części świata, który odciągnąłby strategiczną uwagę USA.

PAP/Adam Ziemienowicz

Ma Pan na myśli konkretny konflikt?

To mógłby być np. wielki konflikt na Bliskim Wschodzie, który zacząłby się od starcia Izraela z Iranem, a jeżeli jest tak, jak zapowiada część izraelskich polityków, i w budżecie na przyszły rok jest już zabezpieczona kwota na uderzenie na Iran, to mamy sytuację, która wpłynęłaby w sposób rewolucyjny na kształt ładu światowego. Wyobraźmy sobie, że cieśnina Ormuz została zablokowana, sparaliżowany został ruch przez Morze Czerwone, zablokowany na dłuższy czas Kanał Sueski – to wszystko nie tylko spowodowałoby ogromne perturbacje w gospodarce światowej, ale także zapoczątkowało kształtowanie się nowych sojuszy i szlaków handlowych.

Innymi słowy, mogłoby to stworzyć sprzyjające warunki do działań zaczepnych wobec Tajwanu, ponieważ USA miałyby ograniczone możliwości oddziaływania na Indo-Pacyfiku właśnie z uwagi na to, że Izrael jest jednym z najważniejszych sojuszników Waszyngtonu. W takiej sytuacji mogłaby również skorzystać Rosja, która chciałaby zmiany porządku geostrategicznego w Europie Środkowo-Wschodniej.

Opcja zajęcia nie tylko wysp wokół Tajwanu, ale także sprowokowania napięć wewnątrz Tajwanu i interwencji chińskiej jest bardzo możliwa. Chińczycy kontynentalni ewidentnie się do tego przygotowują, co widać po tworzeniu sztucznych wysp, ale byłoby to możliwe tylko w sytuacji dużego konfliktu w innej części świata. Dziś Pekin stara się przede wszystkim izolować Tajwan na arenie międzynarodowej, co mu się skutecznie udaje.

Jestem bardzo ciekawy kolejnych lat oczami dr. Sykulskiego – czyli tego, jak rozwinie się ta rywalizacja, kto wróci z niej z tarczą. A może po prostu wejdziemy w okres koncertu mocarstw?

Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem nie jest III wojna światowa, tylko właśnie nowy koncert mocarstw. Państwa, które rywalizują o palmę pierwszeństwa, podział stref wpływów, mają zbyt wiele do stracenia. Wysokie technologie są czynnikiem, który mocno kształtuje nową architekturę bezpieczeństwa, a półprzewodniki produkowane w Azji są jednym z kluczowych systemów nerwowych współczesnych gospodarek. Jakakolwiek większa wojna w tamtym regionie sparaliżowałaby gospodarki większości rozwiniętych państw na świecie.

Nikomu nie jest na rękę gorący konflikt, a zanim powstaną nowoczesne fabryki półprzewodników w UE czy w USA, upłynie wiele czasu. Obecnie nikt nie ma interesu, aby taką wielką wojnę wywoływać, bo wszyscy by na niej przegrali, a to, co nam grozi, to lokalne konflikty, coraz większa ich hybrydyzacja i przenoszenie rywalizacji do świata cyfrowego. W najbliższych 10-15 latach wykrystalizuje nam się nowy ład międzynarodowy, który będzie swego rodzaju nowym koncertem mocarstw i nowym podziałem stref wpływów.

Z Leszkiem Sykulskim rozmawiał Damian Nejman, PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej