Kreml uderza w Polskę propagandą

Polacy, obok Amerykańow należą do najbardziej nielubianych w Rosji narodów. Trudno się dziwić, skoro rządowa propaganda przedstawia nas w niezwykle negatywnym świetle.

2015-03-18, 10:00

Kreml uderza w Polskę propagandą

W filmie "Krym. Droga do ojczyzny" prezydent Rosji Władimir Putin oskarża Warszawę o szkolenie ukraińskich nacjonalistów. Według niego, to Amerykanie i ich przyjaciele doprowadzili do przewrotu na Ukrainie, w wyniku którego władzę straciła ekipa Wiktora Janukowycza. Moskwa twierdzi, że gdyby nie rewolucja, która miała miejsce rok temu, na wschodzie Ukrainy nie doszłoby to rozlewu krwi. Propaganda zwala na Zachód odpowiedzialność za tę tragedię.

Już wcześniej padały podobne oskarżenia pod adresem Polski. Odpowiedź za każdym razem była identyczna: Polska nie angażuje się i nie angażowała w szkolenie jakichkolwiek bojowników.

Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego generał Stanisław Koziej o słowach prezydenta Rosji mówi krótko: - Wypowiedź Władimira Putina jest elementem najzwyklejszej wojny informacyjnej, którą Rosja prowadzi bardzo intensywnie, w szczególności od momentu interwencji na Ukrainie.

I co ważne podkreślanie – ta retoryka wpisuje się w większą całość. - Rosyjska doktryna wojenna traktuje Sojusz Północnoatlantycki jako źródło zagrożeń dla Rosji, w związku z tym prezydent Putin nic innego nie robi, tylko realizuje to, co w doktrynie ma zapisane. Prezydent Rosji chce pokazać członków NATO jako te groźne podmioty dla swojego społeczeństwa. W ten sposób - jak widzimy - zyskuje bardzo mocne wsparcie wśród Rosjan – tłumaczył w radiowej Trójce.

REKLAMA

Także szef MON Tomasz Siemoniak jest przekonany, że kolejne antypolskie wypowiedzi niewiele mają wspólnego z prawdą. - To nieprawda, że w Polsce byli szkoleni ukraińscy bojownicy. Putin postanowił zagrać propagandowo - powiedział.

W podobnym tonie wypowiedział się szef polskiej dyplomacji Grzegorz Schetyna. - Absurdalna informacja, wpisana w konwencję ostatnich produkcji filmowych rosyjskiej telewizji państwowej. To dziwne i absurdalne, pokazuje język propagandy z lat 50 i 60 - ocenił.

Sam Schetyna był "bohaterem" jednej z takich produkcji. Na potrzeby telewizyjnego "reportażu" stworzono karykaturę polskiego ministra. Grzegorz Schetyna został ubrany w krótkie spodenki, w jednej ręce trzymał widły, w drugiej - piłkę do koszykówki. Szefa MSZ nazwano "rusofobem". Próbowano prześledzić jego działalność zanim stanął na czele MSZ. Była to odpowiedź na wypowiedzi ministra dotyczące tego, kto wyzwolił obóz nazistowski w Auschwitz. W wywiadzie w radiowej Jedynce stwierdził bowiem, że dokonał tego Front Ukraiński.  - Bo tam żołnierze ukraińscy byli wtedy w ten dzień styczniowy i oni otwierali bramy obozu i oni wyzwalali obóz. Tak jak powiedziałem... – powiedział minister.

Słowa te wywołały falę oburzenia w rosyjskich państwowych mediach, MSZ Rosji napisało w komunikacie na swojej stronie internetowej, że nie podejrzewa ministra o brak wiedzy, a "powszechnie wiadomo, że Oświęcim wyzwalała Armia Czerwona".  – Chodzi zapewne o coś innego. Trzeba przestać szydzić z historii i w antyrosyjskiej histerii dochodzić aż do braku szacunku wobec tych, którzy oddali życie, by wyzwolić Europę - napisał departament informacji i prasy w rosyjskim MSZ.

REKLAMA

Zaś wiceminister spraw zagranicznych Grigorij Karasin uznał, że Schetyna okrył hańbą nie tylko siebie, ale także całą służbę dyplomatyczną swojego kraju i kulturę polityczną Polski. W związku z tą wypowiedzią ministerstwo spraw zagranicznych Polski wręczyło rosyjskiemu ambasadorowi notę protestacyjną.

O wrogim nastawieniu rosyjskiej propagandy do Warszawy doskonale świadczy również materiał wyemitowany w połowie lutego. - Do polskiej stolicy jest tylko 1300 km. Czołg dotrze tam w 24 godziny. W międzyczasie dotrą tam spadochroniarze, którzy zdążą zrobić próbę, będą mieli czas na zrobienie obiadu i wyprasowanie mundurów - kpił dziennikarz rosyjskiego kanału 5.

Niewątpliwie przedstawianie Polski w negatywnym świetle może mieć na celu wzmacnianie wizerunku naszego państwa jako rusofobicznego, z którego zdaniem nie należy się liczyć gdyż Warszawą kierują uprzedzenia, emocje a nie zdrowy rozsądek. To kluczowe stanowisko jeśli brać pod uwagę debatę, jaka się toczy w Unii Europejskiej w sprawie polityki wobec Rosji. Polska należy do tych państw, które opowiadają się za zaostrzeniem sankcji, jeśli Moskwa i wspierani przez nią separatyści nie będzie przestrzegać porozumień z Mińska. Jeśli brać pod uwagę publiczne deklaracje wygłaszane przez przedstawicieli różnych państw, to bliżej jest Polsce do USA niż na przykład do Czech, Węgier czy Włoch, które nie chcą dalszego zaostrzenia stosunków z Rosją. Zwolennikiem zdecydowanych kroków jest także były szef polskiego rządu a dziś przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" i pięciu innych europejskich dzienników oświadczył, że o zniesieniu sankcji będzie można mówić jedynie wtedy, gdy porozumienie zawarte w stolicy Białorusi zostanie wypełnione. - Kiedy słyszę, że musimy wierzyć w dobrą wolę prezydenta Putina lub separatystów, to wiem, że mam do czynienia z naiwnością, albo z hipokryzją. Polityka Putina jest znacznie prostsza niż nasze wyrafinowane debaty. On jest całkiem dobrym uczniem Carla Schmitta i kieruje się jego logiką: po pierwsze mieć wrogów, po drugie, być od nich silniejszym, po trzecie, być z nimi w stanie konfliktu i ich zniszczyć - oświadczył.

Jeszcze zanim wywiad ten został opublikowany szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow oskarżył polskiego polityka o "podsycanie napięć".  - W procesie budowania konsensusu członkowie UE sami muszą zdefiniować granice postępowania dla osobistości oficjalnych, które przebywają w Brukseli i wygłaszają oświadczenia za wszystkie 28 państw członkowskich. Obecnie dzieje się tak, że biurokracja Unii Europejskiej w Brukseli umyślnie wznieca konfrontację między Rosją a Unią Europejską - podkreślił.

REKLAMA

Kreml raz na jakiś czas postanawia też wzmocnić swoją propagandę kolejnymi działaniami. Nie bez przypadku właśnie teraz zarządzono wojskowe ćwiczenia tuż po przy polskiej granicy. W manewrach mają być użyte rakiety balistyczne Iskander-M (w kodzie NATO - SS-26 Stone). Co więcej, planuje się także przebazowanie do Kaliningradu lotnictwa myśliwskiego oraz bombowego.

- Jestem przekonana, że to, co w tej chwili się dzieje, jest bacznie obserwowane przez siły zbrojne na odpowiednich szczeblach, jest to oczywiście monitorowane - tak tę decyzję skomentowała premier Ewa Kopacz. - Nie jest to jeszcze powód tego, żeby w tej chwili już podnosić larum - dodała.

Kolejne decyzje, jak i słowa dobiegające z Kremla potwierdzają tezę stawianą od dłuższego czasu przez ekspertów: Rosja wróciła do czasów z zimnej wojny.

Agnieszka Sopińska-Jaremczak

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej