Ukraina: Prawy Sektor próbuje przestraszyć władzę

2015-07-22, 10:40

Ukraina: Prawy Sektor próbuje przestraszyć władzę
Dmytro Jarosz z aktywistami Prawego Sektora. Foto: Paweł Pieniążek

„Precz z władzą zdrajców!” – pod takim hasłem nacjonaliści z Prawego Sektora przeprowadzili akcję protestu na kijowskim Majdanie. Wzięło w niej udział do pięciu tysięcy osób.

Posłuchaj

Dmytro Jarosz: "Wiemy, że spodziewano się po nas podpaleń Rady Najwyższej, szturmów budynków rządowych, ale my nie damy się złapać na ten putinowski haczyk i jesteśmy przeciwko destabilizacji" (IAR)
+
Dodaj do playlisty

KRYZYS UKRAIŃSKI: SERWIS SPECJALNY >>>

Największe emocje budził Dmytro Jarosz, lider Prawego Sektora. Gdy wyszedł na scenę, tłum zaczął skandować jego nazwisko. – Proszę, tylko nie krzyczcie Jarosz. Nie jestem żadnym Juszczenką – powiedział ze sceny, nawiązując do czasów pomarańczowej rewolucji z 2004 roku, gdy tłumy krzyczały nazwisko przedstawiciela opozycji. Był nim wówczas Wiktor Juszczenko, który szybko rozczarował Ukraińców. – Ludzie lubią tworzyć mity, a przecież ja jestem takim samym prostym i grzesznym człowiekiem jak większość z was – mówił do zebranych.

Prawicowa organizacja postanowiła wyrazić swoje niezadowolenie z polityki władzy, a w szczególności prezydenta Petra Poroszenki. Póki co to jednak protest ostrzegawczy. Od samego początku Prawy Sektor deklarował, że nie będą używać siły ani zajmować budynków administracyjnych. Słowa dotrzymali. – Wyszliśmy po to, aby powiedzieć ludziom o naszych planach, zobaczyć ich reakcję i sprawdzić na ile są gotowi wyjść na ulice – mówi była prawicowa dziennikarka, teraz działaczka Prawego Sektora Ołena Biłozerska. – Dzisiaj zaczynamy polityczną walkę – dodaje.

Wybory niczego nie zmienią?

Walka ma toczyć się tylko z wykorzystaniem legalnych środków. Jarosz określił Prawy Sektor mianem „zdyscyplinowanej siły rewolucyjnej”.

Przed wiecem na Majdanie odbył się zjazd Prawego Sektora. Postanowiono na nim, że – po pierwsze – organizacja będzie domagała się ogólnonarodowego referendum. Mają być podniesione kwestie wotum nieufności dla prezydenta, rządu i parlamentu. Nacjonaliści chcą, aby konflikt w Donbasie był określany nie mianem Operacji Antyterrorystycznej, tylko wojny. Wraz z tym ma w referendum ma pojawiać się kwestia blokady terytoriów kontrolowanych przez separatystów. Nacjonaliści domagają się, aby była ona całkowita. Wreszcie Prawy Sektor chce, aby Ukraińcy wypowiedzieli się, czy organizacje ochotnicze powinny być zalegalizowane czy nie. Obecnie jest to oddział niepodlegający żadnym strukturom państwowym, działa poza prawem.

Sama idea referendum wydaje się być z góry przegrana. Ukraińskie prawo zakłada, że do jego przeprowadzenia potrzebne są trzy miliony podpisów mieszkańców z dwóch trzecich obwodów (z każdego z nich przynajmniej po sto tysięcy). Spełnienie tych wymogów graniczy z cudem. Szczególnie, że zdolności mobilizacyjne Prawego Sektora raczej nie wskazują, żeby mogło im się to udać.

Po drugie, postanowiono, że Prawy Sektor nie będzie brał udziału w wyborach lokalnych zaplanowanych na 25 października bieżącego roku. – To, że będziemy mieli kilku deputowanych w radach obwodowych, niczego nie zmieni – mówi rzecznik prasowy Prawego Sektora Artem Skoropadski. – Zawsze możemy zablokować działania rady – wtrąca ktoś z boku.

Po trzecie, Jarosz ma nie zrzekać się mandatu parlamentarnego, który zdobył w wyborach z październiku ubiegłego roku. Nie zabrano jednak głosu w sprawie posady doradcy dowódcy Sztabu Generalnego, którą także zajmuje lider Prawego Sektora.

Organizacja dla „normalsów”

Wielu uczestników wiecu nie była związana z Prawym Sektorem, co dosyć łatwo poznać, bo nacjonaliści w przytłaczającej większości przyszli ubrani w mundury. Zazwyczaj odpowiadali, że są na Majdanie, aby wesprzeć żołnierzy walczących na wschodzie Ukrainy i/albo okazać swoje niezadowolenie z władzy prezydenta i rządu.

Tetiana, jest po czterdziestce, nie należy do Prawego Sektora, ale uważa, że to jedyna siła, której nie należy się wstydzić – patrioci, ludzie, którzy przejmują się tym, co dzieje się na Ukrainie. – Ja chcę, żeby Ukraińcy byli dumni ze swojego kraju, podobnie jak Polacy – mówi.

Twierdzi, że ten wiec to dzwonek ostrzegawczy dla władz. – Powinni zrozumieć, że oni nie działają dla samych siebie, tylko dla całego narodu. Jeśli prezydent Poroszenko nie jest politycznym samobójcą, jak jego poprzednik, to nas posłucha – stwierdza Tetiana. – „Wynajęliśmy” tych ludzi, płacimy im określone pieniądze, aby wykonywali swoje obowiązki, przeprowadzali reformy. Tak się jednak nie dzieje – dodaje.

Jak w latach dziewięćdziesiątych

Od wielu miesięcy ukraińska władza stara się dojść do konsensusu z Prawym Sektorem, chociaż ich oddziały szturmowe walczące w Donbasie to nie więcej niż sto pięćdziesiąt osób. Były prowadzone rozmowy o włączenie ich w oficjalne struktury Zbrojnych Sił Ukrainy. Nacjonaliści jednak oczekiwali więcej niż proponowała im armia. Chcieli być w oficjalnych strukturach, ale zachować pełną autonomię. Propozycja, aby rozdzielono ich i umieszczono w różnych oddziałach, nie została przez nich zaakceptowana.

Napięcie między Prawym Sektorem a władzą wzrosło 11 lipca. W Mukaczewie na Zakarapaciu doszło do strzelaniny z użyciem karabinów maszynowych i granatników. Poza Prawym Sektorem w wydarzenie była zamieszana milicja i grupa uzbrojonych ludzi, najprawdopodobniej związana z jednym z miejscowych polityków. Powodem strzelaniny była zapewne próba kontroli przemytu, który w tym regionie cieszy się dużą popularnością.

W rezultacie starć zginęły trzy osoby, a ponad dziesięć raniono. Wydarzenia z 11 lipca porównywano do bandyckich konfliktów z lat dziewięćdziesiątych. W Prawym Sektorze przekonują jednak, że ich bojownicy próbowali powstrzymać przemyt, a do strzelaniny doszło, bo zostali sprowokowani. Ta wersja jest jednak mało wiarygodna.

Paweł Pieniążek, IAR,kh

 

Polecane

Wróć do strony głównej