Kto rozbił jedność Polaków po katastrofie smoleńskiej? Jarosław Flis: wina spoczywa po obu stronach politycznej barykady
Poszczególne osoby szybko doszły do wniosku, że sprawa ta może być wykorzystana jako kolejny argument we wzajemnej rozgrywce. I tak od słowa do słowa, z mniejszą lub większą świadomością, rozmieniono to wydarzenie na drobne - tłumaczy w rozmowie z portalem PolskieRadio.pl Jarosław Flis, politolog i socjolog Uniwersytetu Jagiellońskiego.
2017-04-07, 18:41
Wkrótce będziemy obchodzić siódmą rocznicę katastrofy smoleńskiej. Czy sprawa ta wciąż budzi emocje wśród Polaków?
W przypadku części osób na pewno tak i to bardzo duże. Myślę jednak, że grupa ta z każdym rokiem się zmniejsza.
Dlaczego?
Demografia rządzi się nieubłaganymi prawami. W dorosłe życie wkracza coraz więcej Polaków, dla których katastrofa smoleńska jest opowieścią z dalekiej przeszłości. W związku z tym inny jest poziom ich zaangażowania emocjonalnego. Pamiętajmy też o tym, że w ciągu ostatnich siedmiu lat wydarzyło się wiele spraw, które odciągnęły uwagę Polaków od katastrofy smoleńskiej. Pojawiła się kwestia uchodźców, Brexit czy aneksja Krymu przez Rosjan.
To ostatnie wydarzenie powinno chyba poszerzyć grono zwolenników tezy mówiącej o tym, że Rosjanie są odpowiedzialni za tę katastrofę.
To prawda. Wojna na Ukrainie, czy zestrzelenie malezyjskiego samolotu mogły poszerzyć tę grupę. W tej sytuacji Polakom łatwiej było uwierzyć w tezy o sąsiedzie, który zachowuje się agresywnie wobec sąsiadów. Ale reakcje nie są tu oczywiste - po wybuchu wojny na Ukrainie, wzrosło poparcie dla PO, a nie PiS-u. Najwyraźniej ludzie skupili się wokół władzy i nie przyznali racji tym, którzy już wcześniej domagali się zaostrzenia kursu wobec Rosji. Należy pamiętać, że na postrzeganie katastrofy smoleńskiej wpływ mają również sympatie polityczne, a one jak wiadomo ulegają zmianie.
Półtora roku temu władzę w Polsce wygrała partia, która w dyskursie publicznym podnosi temat katastrofy smoleńskiej. Na tej podstawie można wnioskować, że dla dużej części Polaków jest to ważna sprawa.
PiS wygrał nie dzięki Smoleńskowi, lecz mimo Smoleńska. Temat nie był szczególnie eksponowany w kampanii adresowanej do nowych wyborców. Inna rzecz, że gdy jest się w opozycji, to dużo łatwiej mobilizuje się elektorat i przekonuje do swoich racji. Szybciej pozyskuje się poparcie dla swoich argumentów od tych, którzy z jakiegoś powodu są niezadowoleni z działalności rządu. Jeśli dany wyborca krytykuje władzę w jednej sprawie, to jest też prawdopodobne, że da się przekonać również w innych kwestiach. Oskarżenia o „brak woli wyjaśnienia smoleńskiej tragedii” były łatwiejsze, gdy było się w opozycji. Teraz rząd się zmienił, mijają kolejne miesiące i już w tym momencie niezadowolenie społeczne kierowanie jest w stronę nowego obozu politycznego. I to znajduje również odzwierciedlenie w postrzeganiu kwestii katastrofy smoleńskiej.
REKLAMA
Z najnowszego sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” wynika, że zmniejsza się liczba osób, które uważają, że przyczyną katastrofy smoleńskiej był zamach, przybywa natomiast zwolenników teorii o nieszczęśliwym wypadku. Dlaczego tak się dzieje?
W dużym stopniu wynika to z działań partii sprawującej władzę. Prawo i Sprawiedliwość rządzi Polską od półtora roku i przez ten czas nie przedstawiło tak naprawdę żadnych nowych dowodów na temat zamachu. To pokazuje, że łatwo ogłasza się radykalne tezy, gdy się jest w opozycji, a bardzo trudno je udowodnić czy rozstrzygnąć jakąś sprawę po dojściu do władzy. I tak właśnie dzieję się w tym przypadku. Skoro PiS-owi nie udaje się potwierdzić teorii o zamachu, to coraz więcej osób przekonuje się, że katastrofa smoleńska była narzędziem opozycji do walki z rządem. Wyborcy zniechęceni polityką ówczesnego rządu, do serii zarzutów pod jego adresem, z łatwością dorzucili jeszcze jeden, w postaci tragedii z 10 kwietnia 2010 roku. Teraz jednak mogą uznawać, że zostali wprowadzeni w błąd.
Spadek poparcia dla komisji ekspertów Antoniego Macierewicza należy tłumaczyć w podobny sposób? Z sondażu IBRiS wynika, że jej pracę „zdecydowanie źle” ocenia 55 proc. respondentów.
Antonii Macierewicz bardzo dużo naobiecywał w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, ale póki co nie widać efektu jego prac. W wyborcach rośnie przekonania, że powołany przez niego zespół nie potrafi dojść do prawdy, albo nie chce jej ujawnić, bo nie pasuje do tezy o zamachu, którą gra od dłuższego czasu. Nawet wierny elektorat PiS-u posiada granice cierpliwości i kto wie, czy Antoni Macierewicz właśnie ich nie przekroczył. Część wyborców mogła też dojść do wniosku, że działania wspomnianego zespołu ekspertów służyły jedynie politycznym korzyściom.
Z sondażu IBRiS wynika też, że blisko 30 proc. Polaków nie potrafi powiedzieć, która wersja (zamach czy nieszczęśliwy wypadek) jest prawdziwa. O czym to świadczy?
Nie doszukiwałbym się tutaj żadnego ukrytego znaczenia. To nie jest tak, że ci ludzie mają jakieś wątpliwości, czy za mało dowodów. Od katastrofy smoleńskiej minęło siedem lat, nie każdy żyje tym tematem i musi mieć wyrobione zdanie o tym, co dokładnie się wydarzyło. Ludzie nie potrafią zająć stanowiska w wielu prostych, bieżących sprawach, a co dopiero w tak skomplikowanej.
Jak przez te siedem lat zmienili się Polacy?
Wiele niegdysiejszych nadziei i obaw się rozwiało, natomiast pojawiły się nowe. Wszyscy ci, którzy świadomie przeżyli tamte dni, są już bogatsi o wiele nowych doświadczeń. To musi zmieniać ogląd i ocenę rzeczywistości.
REKLAMA
Po 10 kwietnia 2010 roku byliśmy jednością. Na pewien czas zasypane zostały wszelkie podziały. Dlaczego nie udało nam się utrzymać tego stanu na dłużej?
Uważam, że wina spoczywa po obu stronach politycznej barykady. Poszczególne osoby szybko doszły do wniosku, że sprawa ta może być wykorzystana jako kolejny argument we wzajemnej rozgrywce. I tak od słowa do słowa, z mniejszą lub większą świadomością, rozmieniono to wydarzenie na drobne. Oczywiście każda ze stron uważa, że zaczęła druga, a ona jest niewinna i tylko mówi jak było. Patrząc jednak z boku można dojść do wniosku, że politycy obu głównych formacji powinni raczej szukać belki w swoim oku niż cudzym. Można tylko nad tym ubolewać, że tak szybko zaprzepaszczono tamten czas.
Czyli wszystkiemu winni są politycy?
W dużej mierze. Od początku podejmowali decyzje, które zmierzały w kierunku podziału społeczeństwa. Obóz Prawa i Sprawiedliwości zraził wiele osób próbą uświęcenia Lecha Kaczyńskiego i pochowania go na Wawelu. Z kolei ci, którzy chcieli zrzucić na niego winę za katastrofę, wywołali żal i złość u drugiej strony. Obie nie wykazały się należytą ostrożnością, żeby uniknąć zarzutów o polityczne wykorzystanie sprawy. Żadna ze stron nie uważa dziś, że zrobiła coś złego i obawiam się, że nigdy jednoznacznie nie rozstrzygniemy, który obóz polityczny jest odpowiedzialny za ten stan rzeczy. Uważam, że emocje związane katastrofą nie będą Bitwą Warszawską, która jednoczy wszystkich. Będą za to dzielić jeszcze bardziej niż Powstanie Warszawskie czy stan wojenny.
Katastrofa smoleńska podzieliła nasze społeczeństwo czy pogłębiła podziału, które już w nim istniały?
Zdecydowanie to drugie. Podział jaki obserwujemy dziś w naszym społeczeństwie ma znacznie głębsze korzenie. Można powiedzieć, że katastrofa smoleńska była tylko kroplą, która przelała czarę goryczy - tym elementem, który uwypuklił już występujące różnice. Do podziału polskiego społeczeństwa w znacznie większym stopniu przyczyniła się transformacja ustrojowa. W przypadku katastrofy smoleńskiej obie strony politycznego sporu doszły jedynie do wniosku, że należy obrać strategię mającą na celu jeszcze większe pogłębienie istniejącego rowu, bo dzięki temu będzie można sobie pozwolić na jeszcze więcej, a wyborcy i tak nie uciekną do przeciwnika.
Sondaże pokazują, że to się udało. Na polskiej scenie politycznej wciąż dominują dwa wrogo nastawione do siebie obozy.
To prawda, że część wyborców została tak bardzo rozemocjonowana i tak bardzo zraziła się do drugiej strony, że nie ma szans, aby mogła zmienić swoje preferencje polityczne. Po obu stronach barykady są jednak i tacy, którzy pomimo tych wszystkich emocji są zdolni zmienić zdanie. To pokazuje, że mimo różnych histerii, mówiących o zamachy na demokrację czy zdradzie narodowej, po jednej i drugiej stronie polityka funkcjonuje całkiem normalnie. Mamy wciąż dużą grupę osób, które oceniają bieżące działania i pospolite grzechy polityków, i to na tej podstawie podejmują decyzje wyborcze.
REKLAMA
Rozmawiał Michał Fabisiak, PolskieRadio.pl
REKLAMA