30 lat od największej katastrofy lotniczej w Polsce. "Dobranoc, do widzenia. Cześć, giniemy"

2017-05-09, 19:53

30 lat od największej katastrofy lotniczej w Polsce. "Dobranoc, do widzenia. Cześć, giniemy"
Pracująca ekipa na miejscu katastrofy samolotu "Tadeusz Kościuszko". Foto: PAP/CAF/Janusz Mazur

30 lat temu, 9 maja 1987 roku w Lesie Kabackim rozbił się samolot IŁ-62 M "Tadeusz Kościuszko" Polskich Linii Lotniczych LOT. Na pokładzie maszyny lecącej do Nowego Jorku znajdowały się 183 osoby. Wszyscy zginęli - 172 pasażerów i 11 członków załogi. Pod względem liczby ofiar była to największa katastrofa w w historii polskiego lotnictwa.

Posłuchaj

Ostatnie słowa kapitana Pawlaczyka, które słyszeli kontrolerzy lotów na Okęciu o godzinie 11.12 brzmiały: "Dobranoc, do widzenia. Cześć, giniemy". Nagranie zarejestrowały "czarne skrzynki" (IAR)
+
Dodaj do playlisty

Do awarii silników doszło w 23. minucie lotu. Kapitan podjął decyzję o powrocie na Okęcie i awaryjnym lądowaniu. Maszyna utraciła jednak możliwość efektywnego sterowania i roztrzaskała się o ziemię 5 kilometrów od lotniska po ponad godzinie od startu.

Dowodzący załogą kapitan Zygmunt Pawlaczyk i drugi pilot, major Leopold Karcher, do końca wykazali się opanowaniem i najwyższym profesjonalizmem.

Źr. Youtube

"Wstrząsający widok"

Półgodzinna walka załogi o uratowanie samolotu zakończyła się porażką. Ostatnie słowa kapitana Pawlaczyka, które słyszeli kontrolerzy lotów na Okęciu o godzinie 11.12 brzmiały: "Dobranoc, do widzenia. Cześć, giniemy". Nagranie zarejestrowały "czarne skrzynki".

Samolot rozbił się na skraju Lasu Kabackiego. Wpadając między drzewa z prędkością 470 kilometrów na godzinę rozpadł się na kawałki na przestrzeni około 370 metrów.

Na miejsce katastrofy natychmiast przyjechali dziennikarze Polskiego Radia. - Widok jest wstrząsający. Nikt nie miał szans uratować się z tej katastrofy - mówili.

Jeden z najbardziej doświadczonych pilotów

Kierujący maszyną kapitan Pawlaczyk był jednym z najbardziej doświadczonych pilotów Polskich Linii Lotniczych. Mieszkańcy Ursynowa, którzy widzieli spadający samolot byli przekonani, że kapitan maszyny w ostatniej chwili skierował maszynę w stronę lasu, chroniąc w ten sposób osiedle.

Do awarii samolotu doszło w 23. minucie lotu, na wysokości 8200. metrów. Wybuch jednego z silników wywołał zniszczenie sąsiedniego i pożar na pokładzie. Kapitan Pawlaczyk postanowił zawrócić na lotnisko Okęcie. Świadkowie zdarzenia mówili, że już w trakcie manewru samolot zaczął spadać w dół.

Żałoba

Po katastrofie ogłoszono dwudniową żałobę w stolicy i województwie warszawskim. Wyrazy współczucia i kondolencje przysłali prezydenci i przywódcy wielu państw, a także papież Jan Paweł II.

W pobliżu miejsca katastrofy ustawiono krzyż upamiętniający tragedię oraz kamienny pomnik z wyrytymi nazwiskami ofiar lotu numer 5055. Mieszkańcy Ursynowa w szczególny sposób uhonorowali załogę samolotu i kapitana Zygmunta Pawlaczyka, nadając jego imię jednej z ursynowskich ulic, a drugą, przecinającą Las Kabacki nazwali - Aleją Załogi Samolotu Kościuszko.

Do zbadania przyczyn katastrofy powołano specjalną komisję rządową, która w raporcie opublikowanym w lipcu 1987 roku stwierdziła, że powodem awarii samolotu było "zmęczeniowe zniszczenie" materiałów. Dopiero po latach do opinii publicznej dotarły szczegóły ekspertyzy, z których wynikało, że do katastrofy doszło z winy radzieckiego producenta - łożysko jednego z silników miało poważne błędy konstrukcyjne.

Eksperci ze Związku Radzieckiego dowodzili natomiast, że polscy piloci popełnili błędy, a uszkodzenia silników powstały w wyniku zderzenia maszyny z ziemią. Wspólny dokument częściowo uwzględniający polskie wnioski został podpisany dopiero po rozmowach na Kremlu, w listopadzie 1987 roku.

kh

Polecane

Wróć do strony głównej