Wybory w Belgii w cieniu kłótni Walonów i Flamandów
W Belgii otwarto lokale wyborcze. W przyspieszonym głosowaniu swoich przedstawicieli do parlamentu wybierają Walonowie, zamieszkujący francuskojęzyczną część Belgii, oraz Flamandowie z północnej części kraju, gdzie mówi się po niderlandzku.
2010-06-13, 10:46
Przyspieszone wybory były konieczne, bo pogłębiająca się przepaść między dwoma regionami - francuskojęzyczną Walonią i Flandrią, gdzie mówi się po niderlandzku doprowadziła do upadku koalicji rządowej.
Bogatsza Flandria domaga się większej autonomii i nie chce już dopłacać z budżetu centralnego na biedniejszą Walonię. Kłótnie między społecznościami z obu stron granicy językowej, oraz przyszła reforma państwa zdominowały kampanię wyborczą.
Zamiast do urn "na basen"
Tymczasem Belgowie są już zmęczeni ciągłymi sporami i organizowanymi co jakiś czas przyspieszonymi wyborami. Na forach internetowych utworzyły się grupy, które zamierzają zignorować głosowanie. Jedno z wezwań brzmi: "13 czerwca zamiast na wybory, idę na basen".
Do tej pory frekwencja wyborcza była wysoka, bo ponad 90-procentowa, teraz sondaże mówią, że głosować zamierza 79 procent. "W Belgii musimy głosować", "To obowiązek obywatelski. Ci którzy nie pójdą do urn płacą kary"" - mówili ci, którzy rano zjawili się w lokalach wyborczych.
REKLAMA
55 euro za nieobecność
Za brak udziału w wyborach grożą kary finansowe do 55 euro. Ale Belgowie coraz głośniej mówią o zmianie konstytucji i zniesieniu 19-wiecznych przepisów nakazujących obowiązek udziału w wyborach. W niedawnym sondażu opowiedziała się za tym połowa mieszkańców. W Unii Europejskiej, oprócz Belgii, głosowanie jest obowiązkowe jeszcze tylko w Grecji i Luksemburgu.
ag
REKLAMA