Badania potwierdziły: to zwłoki studentki

2011-01-11, 19:20

Badania potwierdziły: to zwłoki studentki
. Foto: fot. policja.pl

Zwłoki odnalezione w zagajniku niedaleko dworca kolejowego w Goczałkowicach to szczątki Joanny Surowieckiej. Mężczyzna, który zamordował 20-latkę, przyznał się do zbrodni.

Joanna Surowiecka, mieszkanka Czechowic-Dziecic, studentka Górnośląskiej Wyższej Szkoły Handlowej, zaginęła 7 czerwca 2006 roku. Wyszła rano z domu na dworzec w Goczałkowicach, gdzie czekał na nią kolega, z którym miała jechać na swój pierwszy egzamin. Była ubrana w elegancką białą bluzkę i czarną spódnicę.

Na dworzec jednak nigdy nie dotarła. Zaniepokojeni rodzice powiadomili policję o zaginięciu córki. 

Zaalarmowani policjanci, a także strażacy i GOPR-owcy, przeszukali okolicę. Dziewczyny szukała również jej rodzina i przyjaciele. W poszukiwania zaangażowali się prywatni detektywi. Komendant wojewódzki Policji w Katowicach powołał specjalną grupę złożoną z najlepszych i najbardziej doświadczonych policjantów.

Poszukiwania nic nie dały. Nie natrafiono nawet na najmniejszy ślad dziewczyny.

Wydał go telefon

Przełom w śledztwie nastąpił po przeszło czterech latach, na początku listopada 2010 roku, kiedy odezwał się sygnał z telefonu zaginionej, cały czas monitorowanego przez bielską policję.

Policjanci dotarli do osób powiązanych z mieszkającym w Goczałkowicach 36-latkiem. Mężczyzna nie był notowany, wcześniej nie łączono go ze sprawą zaginięcia Joasi. Kryminalni zatrzymali go pod Legnicą, gdzie pracował przy wyrębie lasu.

Na początku nie przyznawał się do winy. Twierdził, że w ogóle nie wie, o co chodzi, a zaginioną dziewczynę kojarzy tylko z plakatów. Przesłuchiwany jednak coraz bardziej plątał się w swoich zeznaniach. W końcu zaczął twierdzić, że pracując wówczas w barze nieopodal stacji kolejowej, widział przechodzącą obok niego dziewczynę. Potem upierał się, że upadła i rozbiła głowę. Wkrótce pękł i przyznał się do zbrodni.
Twierdził, że dziewczyna spodobała mu się, więc za nią poszedł. Potem wszystko rozegrało się w ciągu kilkudziesięciu sekund. Zaatakowana próbowała się bronić, krzyczeć, drapać, więc chwycił kamień i uderzył ją kilka razy w głowę.

Musiał wracać do baru, gdzie czekała już na niego właścicielka. Dlatego przeciągnął ciało dalej w gęste o tej porze roku zarośla, położył w zagłębieniu terenu i przykrył gałęziami. 

Słysząc, że wokół zaginięcia dziewczyny robi się głośno, uznał, że zwłoki musi lepiej ukryć. O północy wrócił na miejsce zbrodni i przewiózł ciało w inne miejsce. Do porośniętego gęstymi chaszczami zagajnika, niedaleko goczałkowickiego dworca.

Decyzją Sądu Rejonowego w Pszczynie został tymczasowo aresztowany. Za zabójstwo grozi mu dożywocie.

kk/policja.pl

Polecane

Wróć do strony głównej