Irena Dziedzic oczyszczona z zarzutów. "Nie współpracowała z SB"
Irena Dziedzic nie jest kłamcą lustracyjnym - orzekł prawomocnie Sąd Apelacyjny w Warszawie. Oddalił on apelację IPN od wyroku sądu I instancji, który uznał, że znana dziennikarka nie była agentką SB.
2013-03-25, 15:12
W poniedziałek SA niejednogłośnie utrzymał wyrok Sądu Okręgowego Warszawa-Praga, który w październiku 2012 r. uznał, że Dziedzic złożyła prawdziwe oświadczenie lustracyjne, zaprzeczające związkom ze służbami PRL. Pion lustracyjny IPN twierdził, że była ona w latach 1958-1966 agentką kontrwywiadu MSW jako TW "Marlena".
- Są jeszcze sędziowie w Warszawie - skomentowała 86-letnia Dziedzic. IPN, który nie zgadza się z wyrokiem, może wystąpić do prokuratora generalnego, by w jej sprawie złożył kasację do Sądu Najwyższego.
W 2006 r. "Newsweek", a potem m.in. "Misja Specjalna" TVP podały nazwisko Dziedzic wśród dziennikarzy PRL, którzy mieli być tajnymi współpracownikami SB. Dziedzic, która zaprzeczała, by była "Marleną", wniosła do sądu o autolustrację.
REKLAMA
Dziedzic mówiła wiele razy o "nachodzeniu" jej przez SB, która "utrudniała jej pracę zawodową" i fabrykowała akta. Uznała się za wieloletnią ofiarę tajnych służb, bo sprawa jej rzekomej współpracy miała być zemstą wysokiego oficera służb za to, że w latach 50. nie chciała z nim zatańczyć, a potem poskarżyła się do KC PZPR, że za odmowę przetrzymano ją przez całą noc na komendzie.
Nie zachowała się ani teczka pracy "Marleny", ani jej zobowiązanie do współpracy. Są zaś zapisy oficera prowadzącego Włodzimierza Lipińskiego (już nie żyje) i sześć dokumentów z lat 60., pod którymi Dziedzic miała się podpisać; w tym pokwitowania wzięcia pieniędzy.
Według IPN miała też ona dostać od SB 9 tys. zł pożyczki, którą oddała dopiero po czterech latach. Zdaniem IPN taka nieoprocentowana pożyczka była rzadkością i świadczyła o znaczeniu agenta. Dziedzic mówiła, że "nie ma w świadomości", by przyjmowała pożyczkę, bo "nie miała wtedy problemów finansowych". Pokwitowania pieniędzy od SB uznała za zmanipulowane - biegły ocenił, że to ona je podpisała.
Zakaz i odwołanie
W 2010 r. SO uznał oświadczenie Dziedzic za nieprawdziwe i zakazał jej pełnienia funkcji publicznych na trzy lata.
REKLAMA
- Lustrowana przekazywała informacje kontrwywiadowi w ograniczonym zakresie, kontakty były sporadyczne, ale jednak była to współpraca - uznał wtedy SO. Podkreślił, że "brak jest związków pokwitowań z udzielaniem informacji".
W 2011 r. SA uchylił tamten wyrok, uznając że SO nie wykazał, by Dziedzic miała świadomość współpracy oraz by doszło do jej "materializacji". SA ocenił, że pokwitowania nie są typowe, bo zazwyczaj agenci nie podpisywali się nazwiskiem, lecz tylko kryptonimem. W ponownym procesie SO uznał, że nie ma "bezspornych dowodów" na podjęcie tajnej współpracy, przekazywanie informacji operacyjnych, świadomości współpracy i jej tajności. SO podkreślił, że informacje uzyskane przez SB od Dziedzic nie były istotne i nie można wykluczyć, że w ogóle nie pochodziły od niej, tylko od otaczającej ją "sieci agentów" lub z podsłuchu.
IPN - który wnosił o uznanie kłamstwa lustracyjnego i o zakazanie jej na trzy lata pełnienia funkcji publicznych - złożył wtedy apelację.
***
REKLAMA
Dziedzic urodziła się w Kołomyi (dziś Ukraina). Pracę dziennikarską zaczęła w 1946 r.; od 1956 r. była w TVP. Stworzyła pierwszy talk-show "Tele-Echo", który prowadziła 25 lat (do kwietnia 1981 r.). Od 1983 do 1991 r. prowadziła "Wywiady Ireny Dziedzic".
mr
REKLAMA