El. MŚ 2022: Sousa w potrzasku, czyli co wiemy po trzech meczach biało- czerwonych

2021-04-01, 13:11

El. MŚ 2022: Sousa w potrzasku, czyli co wiemy po trzech meczach biało- czerwonych
Paulo Sousa i Kamil Piątkowski na zgrupowaniu reprezentacji Polski. Foto: PAP/Leszek Szymański

Wywalczony remis z Węgrami, pewne zwycięstwo z Andorą, którego styl nie rzucił jednak na kolana, porażka na Wembley, która wywołała niedosyt - to bilans dotychczasowej pracy selekcjonera Paulo Sousy. Jakie wnioski można wyciągnąć z tego, co Polacy pokazali w pierwszych spotkaniach nowego trenera kadry?

Decyzja o tym, by zmienić szkoleniowca na niecałe pół roku przed początkiem Euro 2020, wywołała wiele kontrowersji i, czego można było się spodziewać, skutecznie podzieliła kibiców.

Co do tego, że reprezentacja pod wodzą Jerzego Brzęczka nie grała zgodnie z oczekiwaniami, większych kontrowersji jednak nie było. Mimo tego, że udało się awansować na wielki turniej, styl awansu pozostawał wiele do życzenia - wielokrotnie powtarzano zdania o niewykorzystanym potencjale tej drużyny, o braku pomysłu na to, jak grać, o całkowitym oddawaniu inicjatywy w starciach z silniejszymi rywalami i o niezbyt dobrych relacjach najważniejszych piłkarzy z selekcjonerem. 

Sousa pojawił się nagle, dla wielu jego zatrudnienie było zaskoczeniem. To nie szkoleniowiec ze ścisłego światowego topu, wciąż jednak może pochwalić się ciekawym CV, zarówno tym piłkarskim, jak i tym, które zdobywał na trenerskiej ławce. Ale ktokolwiek przejąłby zespół po Jerzym Brzęczku i jakąkolwiek wizję zmiany drużyny miałby, nie zmienia się jedno - czas na to, by wprowadzić zmiany w grze biało-czerwonych.

Margines błędu jest minimalny, już pierwsze spotkania były o stawkę. Cztery punkty w trzech meczach to wynik, który w walce o wyjazd na mundial nie jest świetny, ale nie jest też dramatyczny. Można też pokusić się o to, by wyciągnąć pierwsze wnioski.

Nieunikniona krytyka

Na początku kadencji Sousy jasne było jedno - że nie uda mu się wszystkim dogodzić, a blisko czterdzieści milionów selekcjonerów będzie oceniać jego pracę tak, jak miało to miejsce w przypadku poprzedników. Można odnieść wrażenie, że bez względu na to, kto objąłby kadrę, miałby równie wielu zwolenników, co krytyków.

Gdyby selekcjonerem został Juergen Klopp, pojawiłyby się dyskusje na temat tego, że gegenpressing to melodia przeszłości, a Niemiec nie idzie z duchem czasu. Gdyby był nim Guardiola, kibice i eksperci rozmawialiby o tym, że może miażdżąca przewaga w posiadaniu piłki nie przekłada się na konkrety. Krótko mówiąc, bez względu na to, co zrobi Sousa, spotka się z krytyką. Jeśli będzie chciał wprowadzić zmiany, to nie przekonają one wszystkich. Jeśli pozostanie przy tym, co zastał, podważany będzie sens zmiany selekcjonera, skoro wszystko wyglądało podobnie u Brzęczka.

Przedsmak tego przyniosły już pierwsze powołania, które przyniosły kilka zaskoczeń. Następnie ruszyła lawina komentarzy dotyczących zmian w taktyce na mecz z Węgrami, sensu wystawiania Roberta Lewandowskiego w wyjściowym składzie na mecz z Andorą, poszukiwania rozwiązań, które mogą coś zmienić w naszej grze. 

Jerzy Brzęczek był wielokrotnie krytykowany za przywiązanie do nazwisk, schematyczną grę, brak nowych pomysłów na to, jak sprawić, by potencjał poszczególnych piłkarzy przełożył się na poziom gry zespołu. I, nie ma co ukrywać, momentami wyglądało to tak, jakby były selekcjoner był skazany na pożarcie bez względu na to, co by zrobił.

Wystarczyło 45 minut spotkania z Węgrami, by ze strony niektórych ekspertów można było przeczytać lub usłyszeć o "paździerzowej grze", inni odsyłali nowego selekcjonera z powrotem do Portugalii, kolejni porównywali go do człowieka zagubionego na dworcu w Budapeszcie. W międzyczasie narzekali na to, że Kamil Jóźwiak ma słabe liczby w Championship, a Kamil Grosicki, który od stycznia jest poza kadrą WBA, dostał w kadrze za mało minut.

Sousa jest człowiekiem z zewnątrz, który od początku pokazał, że się nie boi, potrafi tłumaczyć swoje decyzje, otwarcie mówi o błędach, i to także swoich. Jeśli chodzi o piłkarzy, to nie miał oporów przed tym, by mówić jasno o tych, którzy nie wywiązywali się ze swoich zadań. W normalnej atmosferze, bez złośliwości czy krytyki, która mogła podcinać skrzydła. Komunikacja w wykonaniu Portugalczyka była z pewnością powiewem świeżości.

Sousa potrafi reagować

Pierwsze spotkania, w których Paulo Sousa poprowadził biało-czerwonych, pokazały, że Portugalczyk ma trenerskiego nosa - zmiany wprowadzone w meczu z Węgrami, kiedy przegrywaliśmy 0:2, odmieniły naszą grę i sprawiły, że zdołaliśmy zremisować, mimo że dwa razy musieliśmy gonić wynik. Polacy pokazali charakter, podnieśli się w trudnym momencie. Gdyby udało się wygrać to spotkanie, zastrzyk pewności siebie byłby nieoceniony. Jeden punkt przy takim obrocie sprawy trzeba jednak docenić.

Także druga połowa w meczu z Anglią wyglądała lepiej, jednak razem z roszadami pojawia się myśl, że wybór wyjściowej jedenastki i taktyki był najwyraźniej nietrafiony. 


Posłuchaj

Były bramkarz naszej kadry Adam Matysek jest zdania, że selekcjoner Polaków Paulo Sousa nie trafił z wyborem odpowiedniej "jedenastki" na to spotkanie (IAR) 0:44
+
Dodaj do playlisty

 

Gra trójką środkowych obrońców, dwa razy z Michałem Helikiem w składzie, okazała się pomysłem chybionym, a środkowy obrońca Barnsley w swoich dwóch pierwszych meczach w kadrze popełniał błędy, które miały wpływ na wyniki i przebieg spotkań z Węgrami i Anglią. W pierwszym z nich egzaminu jako wahadłowi nie zdali Arkadiusz Reca i Sebastian Szymański. Okazało się, że odstawianie Kamila Glika od wyjściowego składu w tym momencie nie jest dobrą opcją. 

Z drugiej strony udało się jednak przywrócić do kadry Grzegorza Krychowiaka we właściwej dyspozycji, kapitalnie pokazał się Kamil Jóźwiak, bardzo dobrze z Anglią zagrał Jan Bednarek. Musimy poczekać na to, jaką rolę odebra Mateusz Klich.

Pomysły, które w dużej mierze miały być sygnałem, że Sousa chce odmienić grę reprezentacji i sprawić, by ta zaczęła budować swój styl i nową tożsamość, spaliły na panewce. Przez lata narzekaliśmy, że Polacy grają futbol reaktywny, nastawiony na to, by odpowiadać na poczynania rywali, przeszkadzać i próbować szybkich ataków. Na to, że atak pozycyjny właściwie nie istnieje, w spotkaniach z mocniejszymi rywalami biało-czerwoni oddają inicjatywę, a ze słabszymi mają problemy z tym, jak wykorzystać przewagę piłkarskich umiejętności.

Wybór wykonawców i pomysły na pierwsze mecze pokazały dobitnie, że Sousa nie chciał grać asekuracyjnie, powielając wybory Brzęczka i licząc na to, że drobne korekty poskutkują lepszą grą i przyniosą ważne punkty - przy okazji odbierając krytykom przynajmniej część argumentów. Sousa chciał wywrzeć swój wpływ, zaznaczyć swoje wejście do drużyny.

Styl, w jakim się to odbyło, oczywiście spotkał się z jednej strony z krytyką, z drugiej zaś z nadzieją, że efekty przyjdą z czasem. 

To ryzyko sprawiło, że Portugalczyk zderzył się ze ścianą, a efekty dawał powrót do "sprawdzonych" rozwiązań. Tyle tylko, że te sprawdzone rozwiązania nie pozwoliły Polakom zrobić kroku do przodu, a wszystko wygląda tak, jakby od czasu Adama Nawałki biało-czerwoni dreptali w miejscu. Być może jeśli chcemy zmian w naszej grze, jeśli chcemy stylu, musimy cierpieć. A na pewno musimy poczekać.

Można napisać dużo o nowych pomysłach szkoleniowca, o nowych rolach piłkarzy - grającym w trójce obrońców Bartoszu Bereszyńskim, mającym więcej defensywnych zadań Szymańskim, grającym wyżej i mającym częściej uczestniczyć w rozegraniu Szczęsnym. O koncepcjach dotyczących rozgrywania, pressingu, przechodzenia z fazy obrony do ataku. Tyle tylko, że w praktyce okazało się, że w tak krótkim czasie taktyczna rewolucja jest po prostu niemożliwa. I że, koniec końców, najwięcej zależy od wykonawców.


Posłuchaj

Filip Jastrzębski i Andrzej Janisz podsumowują mecz Anglia - Polska (IAR) 1:22
+
Dodaj do playlisty

 

Eksperymenty na żywym organizmie

To, że wina za wszystkie niepowodzenia spadała na barki selekcjonera, stało się już normą. Coraz głośniej dało się słyszeć głosy, że piłkarze muszą udźwignąć ciężar gry w reprezentacji.

Sousa podjął sie misji samobójczej i musiał mieć tego świadomość. Przejęcie reprezentacji w takim momencie było ogromnym wyzwaniem. Portugalczyk nie miał poligonu doświadczalnego w postaci Ligi Narodów, nie mówiąc już o spotkaniach towarzyskich.

Eksperymenty były przeprowadzane na żywym organizmie, już w meczach o punkty. Można zastanawiać się, co byłoby, gdyby selekcja następowała jesienią, gdyby Zbigniew Boniek wcześniej zdecydował się na zmianę na stanowisku selekcjonera.

To, że Paulo Sousa ma ograniczony czas, także wymusiło odważne decyzje. Inna sprawa to okoliczności, które nie są sprzyjające - pandemia koronawirusa, niepewność tego, czy któryś z graczy nie wypadnie tuż przed meczem, pechowa kontuzja Roberta Lewandowskiego tuż przed wielkim meczem z Anglią...

W rozmowach na temat piłki zawsze jest wiele gdybania. Czy można było wygrać z Węgrami? Przy odrobinie szczęścia ten mecz mógł potoczyć się tak, że pogoń za wynikiem skończyłaby się zwycięstwem. Gdyby nie lekkomyślny faul Helika i strata Zielińskiego na Wembley lub fakt, że sędzia przeoczył zagranie ręką w polu karnym Anglików, biało-czerwoni wracaliby do kraju ze świetnym wynikiem. To właśnie gdybanie, ale wystarczy, by pokazać, jak szczegóły mogą zmieniać perspektywę.

Sousa nie ma łatwego początku pracy. Dostarczył argumentów zarówno krytykom, jak i entuzjastom jego zatrudnienia. Moment na ocenę pracy selekcjonera przyjdzie po Euro 2020, gdzie celem będzie wyjście z grupy. Cała reprezentacja jedzie w tym momencie na jednym wózku - nie będzie oceniania samych piłkarzy lub samego trenera. Ta grupa ludzi ma być zespołem pod każdym względem.

Na razie Portugalczyk na swoim biurku dużo materiału do analizy, musi wyciągnąć wnioski i wdrożyć poprawki do swojego planu. Zobaczymy, jak wypadnie on w kolejnych spotkaniach. A na razie warto po prostu czekać i pozwolić Sousie pracować. Zresztą w tym momencie, kiedy wielkimi krokami zbliża się Euro, każde wsparcie będzie potrzebne.

Czytaj także:

ps

Polecane

Wróć do strony głównej