UFC 267: Nokauty, rewanże i nietypowy prezent - sześć przełomów w karierze Jana Błachowicza

2021-10-30, 12:20

UFC 267: Nokauty, rewanże i nietypowy prezent - sześć przełomów w karierze Jana Błachowicza
Jan Błachowicz. Foto: Printscreen z Twitter

Przyglądając się karierze Jana Błachowicza nietrudno zauważyć, że jest w niej kilka momentów przełomowych. Nie tylko – jak przystało na mistrza – wzlotów, ale też upadków, po których prawdziwym mistrzostwem było się podnieść. Efektowne nokauty, rewanże, czy kontry medialne, a z drugiej strony kilka porażek, z których jedna niemal zakończyła się końcem przygody z UFC obecnego mistrza.

Kręta droga do tytułu

„Cieszyński Książę” nie jest modelowym przykładem czempiona skrojonym na miarę największej amerykańskiej organizacji MMA. Jego bilansowi daleko do niepokonanego Khabiba Nurmagomedova czy Jona Jonesa, który przegrał tylko raz, w dodatku przez dyskwalifikację. Zresztą Błachowicz nigdy nie był niepokonany – pierwszej porażki doznał już w zawodowym debiucie.

Powiązany Artykuł

UFC 267 plakat 1200.jpg
UFC 267: "Polska" gala w Abu Zabi. O której walczą Błachowicz, Tybura i Oleksiejczuk?

Droga do mistrzowskiego pasa kategorii półciężkiej wiodła z Cieszyna przez ciężkie boje w KSW, karty wstępne mniejszych gal UFC i aż piętnaście walk dla amerykańskiego giganta. W międzyczasie były medialne drwiny Daniela Cormiera, cztery porażki w dwa lata i ciągła konieczność udowadniania – najpierw, że zasługuje na pozostanie w UFC, a potem na mistrzowską szansę w niej.

Mistrz rewanżów

19 marca 2011 r. był sądnym dniem dla kilku polskich czołowych zawodników MMA. Podczas gali KSW 15 porażki ponieśli m.in. Karol Bedorf, Antoni Chmielewski, czy Łukasz Jurkowski, który ogłosił wówczas nawet zakończenie kariery.

Wyjątkowo bolesnej przegranej doznał też Jan Błachowicz. Po dwóch rundach starcia z Rameau Thierry Sokoudjou opuścił ring na noszach po serii niskich kopnięć kameruńskiego weterana PRIDE.

Posłuchaj

Jan Błachowicz: jestem przygotowany na każdy wariant walki (IAR) 0:36
+
Dodaj do playlisty

Wyglądało to co najmniej groźnie, zatem powrót „Cieszyńskiego Księcia” już po dwóch miesiącach mógł dziwić. Najważniejszy był jednak rewanż z Sokoudjou, do którego doszło już jesienią tego samego roku. Na KSW 17 z sugestywnym podtytułem „Zemsta” Błachowicz pokonał swojego niedawnego oprawcę, jednocześnie zdobywając pas w kategorii półciężkiej.

To doświadczenie przyda mu się w przyszłości już w UFC, gdzie stanie się prawdziwym specjalistą od rewanżów. W drugim podejściu wygrywał z Jimim Manuwą i Coreyem Andersonem. Tego drugiego kosztowało to zmianę organizacji na Bellatora i długą przerwę w startach.

Udany powrót w Gdańsku

Po trzech udanych obronach pasa w KSW Błachowicz postanowił poszukać większych wyzwać za oceanem. Jego debiut w największej organizacji świata był tyleż niespodziewany, co spektakularny. 4 października 2014 biorąc jako zastępstwo walkę z Ilirem Latifim spektakularnie znokautował wyraźnie faworyzowanego Szweda przed jego własną publicznością.

To był prawdziwy „wjazd z buta” do UFC i to nie tylko dlatego, że o wygranej przesądziło kopnięcie na korpus.

Wkrótce jednak dla Polaka zaczęły się gorsze dni w organizacji Dany White’a. W ciągu dwóch kolejnych lat przegrał cztery z pięciu walk i wreszcie znalazł się na krawędzi zwolnienia. Nikt nie mówił tego oficjalnie, ale kolejna porażka z dużym prawdopodobieństwem mogła kosztować Błachowicza zwolnienie z UFC. Jak bardzo było to prawdopodobne świadczy choćby wypowiedź Macieja Kawulskiego – jednego z właścicieli KSW – który zapowiedział, że aby wrócić do jego federacji „Cieszyński Książę” będzie musiał najpierw wygrać kilka walk.

Na szczęście wystarczyła jedna, by pozostać w UFC. Jesienią 2017 r. amerykański gigant organizował druga w historii galę w Polsce. Błachowicz efektownie poddał w Gdańsku Devina Clarka, otrzymał bonus za poddanie wieczoru i rozpoczął zwycięski marsz w górę rankingu.

„Legendarna polska siła” nadchodzi

Od tamtej pory Polak zapisał na koncie 8 zwycięstwo i tylko jedną porażkę. Niestety kosztowała go ona mistrzowską szansę z Jonem Jonesem, którą ostatecznie dostał Thiago Santos. Wydawało się, że tytuł może oddalić się jeszcze bardziej, bowiem kolejnym rywalem Jana ogłoszono przechodzącego kategorię wyżej byłego mistrza wagi średniej – Luke’a Rockholda.

Powiązany Artykuł

Błachowicz Teixeira ważenie UFC 267.jpg
UFC 267: rosną emocje po ważeniu - Błachowicz i Oleksiejczuk w limicie, Tybura "pod kreską"

Rockhold to nie tylko znakomity zawodnik, ale też w USA celebryta – model – twarz Ralpha Laurena, a do tego były partner piosenkarki Demi Lovato. Pojedynek z Błachowiczem traktował jako przystanek w drodze po kolejny pas. Nie okazywał Cieszynianinowi odrobiny szacunku, drwiąc z jego stylu walki i postawy medialnej.

Szczęśliwie – MMA to sport, w którym ostatecznie wszystko weryfikuje bezpośrednie starcie. W nim Amerykanin został spektakularnie znokautowany, stając się też bohaterem memów. Rockhold przegrał nie tylko sportowo, ale też wizerunkowo, a o Błachowiczu nareszcie zrobiło się głośno. Ten nie omieszkał tego wykorzystać ogłaszając światu nadejście „Legendarnej polskiej siły”.

Mistrzostwo w piętnastej walce

Wkrótce mieli się o niej przekonać kolejni rywale „Cieszyńskiego Księcia”. Efektowny nokaut na Coreyu Andersonie otworzył Polakowi drogę do upragnionego mistrzowskiego boju. Po sześciu latach, dziewięciu wygranych i pięciu porażkach, co stanowi wyjątkowo wyboista drogę, nawet jak na standardy UFC.

Nieco ponad rok temu – 26 września 2020 r. – w Abu Zabi rywalem Błachowicza był Dominick Reyes. Tradycyjnie to przeciwnikowi dawano dużo większe szanse na ostateczny triumf. W dotychczasowej karierze poniósł tylko jedną porażkę, w dodatku mocno kontrowersyjną, bo zdaniem wielu ekspertów decyzja w starciu z Jonem Jonesem powinna pójść w drugą stronę.

Systematyczna praca kopnięciami na korpus i lewym prostym już w pierwszej rundzie dała jednak wyraźną przewagę Janowi. W drugiej nastąpił efektowny koniec, a oglądając całą walkę trudno było oprzeć się wrażeniu o – dla wielu niespodziewanej – różnicy klas, oczywiście na korzyść Cieszynianina.

Mistrzowski pas UFC po raz drugi – wcześniej zdobyła go Joanna Jędrzejczyk – trafił do Polski. Nowym czempionem został człowiek przez długi czas gremialnie skreślany z grona poważnych graczy w swojej kategorii wagowej. Sportowo sięgnął szczytów, ale wciąż potrzebował wielkiej walki, która podniosłaby jego pozycję medialną.

Adesanya docenił Błachowicza

Taką okazało się starcie z legitymującym się bilansem 20-0 Israelem Adesanyą. Pochodzacy z Nigerii mistrz kategorii średniej, podobnie jak wcześniej Rockhold sposobił się do zdobycia drugiego pasa. Oznaczało to brak taryfy ulgowej dla „Cieszyńskiego Księcia” – już w pierwszej obronie dostał bodaj najtrudniejszego z możliwych rywali.

Adesanya to wybitny kick-bokser odznaczający się też dużą inteligencją w walce. Jest bardzo trudny do trafienia, zatem obóz Błachowicza przygotował inny plan, który Jan świetnie wcielił w życie. Przez pierwsze dwie rundy straszył rywala w stójce, by od trzeciej sprowadzać walkę do parteru i kontrolować ją. To nie była najefektowniejsza wygrana Polaka, ale pokonania akurat tego rywala nikt już nie mógł lekceważyć.

Z szacunkiem o umiejętnościach i postawie fair play Jana wypowiadał się sam przeciwnik, co tylko potwierdzało wysoką klasę, z jaką „Cieszyński Książę” traktował kolejnych rywali. Oczywiście z wyjątkiem tych, którzy jak Rockhold i Anderson sami wybrali inny sposób medialnej narracji.

Własna droga do szacunku

Dla zawodnika MMA przełomowymi momentami są zazwyczaj walki. Te wspomniane powyżej to z pewnością jedne z najważniejszych w karierze polskiego mistrza. Nie jedyne, bo można by tu dodać jeszcze chociażby wartościowe wygrane z Jacare Souzą, Nikita Krylovem czy kilka innych.

Powiązany Artykuł

jędrzejczyk 1200 f.jpg
UFC: Joanna Jędrzejczyk zapowiada wielki powrót. "Oni mnie potrzebują"

Jan Błachowicz zrobił jednak ogromny postęp nie tylko jako zawodnik, ale też w aspekcie kreowania swojej postaci w mediach i zyskiwaniu nowych fanów. Od lat udowadnia, że nie każdy musi iść krzykliwą drogą np. Connora Mc Gregora. Przez długi czas wydawało się, że taka postawa sprawi, że zawsze będzie pozostawać w cieniu często gorszych sportowo, ale bieglejszych w „trash-talku” zawodników.

Ostatnio daje się jednak zauważyć coraz większy szacunek do Jana i jego sposobu bycia. Przykładem tego może być były podwójny mistrz UFC, pracujący obecnie w roli komentatora i eksperta – Daniel Cormier. Kiedyś drwił z Alexandra Gustafssona, że ten musiał sprowadzać do parteru tak słabego – w swoim mniemaniu – zawodnika jak Błachowicz. Później również nie szczędził Polakowi medialnych przytyków. Na szczęście ciężka praca zbiera owoce i na tym polu. Amerykanin po efektownych wygranych nad Rockholdem, Reyesem czy Andersonem nabrał szacunku do umiejętności „Cieszyńskiego Księcia”. Mówił, że swoim „gadaniem” chciał tylko zwiększyć medialny szum wokół niego, a ostatnio w Abu Zabi obaj panowie zrobili sobie przyjacielską fotkę.

Dobry przykład w każdym miejscu

Najbardziej znany dziennikarz MMA na świecie – Ariel Helwani, którego krótką wzmianką o KSW szczycił się niedawno Maciej Kawulski, o Błachowiczu rozmawia ze swoimi gośćmi regularnie. Znakiem rozpoznawczym Polaka jest wysoka kultura, ale tez wykreowane przez niego hasło – Legendary Polish Power – które zna już każdy, kto interesuje się mieszanymi sztukami walki.

To również przełom w karierze polskiego mistrza, w obecnych czasach niemal tak samo ważny, jak postawa w oktagonie.

W dzisiejszym pojedynku z Gloverem Teixeirą to wreszcie nasz rodak jest faworytem. Także medialnym, na co zapracował swoją postawą już po przylocie do Abu Zabi. Branżowe media pokazują m.in. przypadkowe spotkanie rywali w...toalecie, czy nietypowy prezent – polskie piwo – który Błachowicz dał Brazylijczykowi. To świetny przykład dla tych, którzy uważają, że na nagłówki można trafić tylko dzięki modnemu ostatnio „trash-talkowi”. Jeśli robota w klatce zostanie wykonana z równą starannością mamy gwarancję, że Polak zyska kolejnych fanów na całym świecie.

 

MK

Polecane

Wróć do strony głównej