Łukasz Fabiański w kadrze - często drugi, zawsze pewny, na koniec wybitny

2021-10-08, 12:30

Łukasz Fabiański w kadrze - często drugi, zawsze pewny, na koniec wybitny
Łukasz Fabiański. Foto: Shutterstock.com/Mikolaj Barbanell

Sobotnim meczem z San Marino Łukasz Fabiański zakończy piętnastoletnią karierę w reprezentacji Polski. W jej trakcie najpierw sprawił, że "Dudka na mundial nie wzięli”, potem uratował nas przed kompromitacją w San Marino, by wreszcie otrzeć się o medal mistrzostw Europy.

Zaczynał z Dudkiem, kończy ze Skorupskim

Powiązany Artykuł

Shutterstock Fabiański 1200F.jpg
El. MŚ 2022. Polska - San Marino. Pożegnalny mecz Fabiańskiego. Sousa: zasłużył na to

Najbliższy mecz reprezentacji Polski nie budzi większych emocji ze względów sportowych. Choć ciągle powtarzane piłkarskie przysłowie mówi, że „w Europie nie ma już słabych drużyn”, to nasz przeciwnik - San Marino - stanowi zaprzeczenie tej tezy. W przeszło trzydziestoletniej historii oficjalnych spotkań piłkarze z tego kraju rozegrali 177 spotkań. Wygrali… jedno.

Sobotni wieczór na Stadionie Narodowym ma być wyjątkowy z innego powodu. Z reprezentacją oficjalnie pożegna się Łukasz Fabiański, czyli człowiek, który przez ostatnich piętnaście lat był jej integralną częścią. Takie wydarzenia to zawsze „znak czasu”. Fabiański rywalizację o miejsce między słupkami kadry zaczynał z Jerzym Dudkiem, kończy z Łukaszem Skorupskim i Bartłomiejem Drągowskim. Nazwisko skromnego chłopaka ze Słubic łączy dwa pokolenia polskich bramkarzy, ale też kibiców.

Arabski debiut

Był marzec 2006 r. gdy reprezentacja Polski rozgrywała kolejny z serii „dziwnych” meczów kontrolnych. Znajdowaliśmy się świeżo po porażce ze Stanami Zjednoczonymi i tuż przed kompromitacją z Litwą. Za kilka miesięcy w Niemczech rozpoczynały się mistrzostwa świata, w których w fazie grupowej wylosowaliśmy Ekwador, Kostarykę i ekipę gospodarzy. Konia z rzędem temu, kto odgadłby wówczas styl którego z tych rywali miała imitować Arabia Saudyjska, z którą zmierzyliśmy się w Rijadzie.

Wypad na Półwysep Arabski, poza niewątpliwymi atrakcjami turystycznymi, miał też, jak się wkrótce okazało, inny plus w postaci debiutu młodego bramkarza Legii Warszawa – Łukasza Fabiańskiego. W 84 minucie, przy ustalonym już wyniku, który brzmiał 2:1 dla nas, zmienił on Jerzego Dudka. Wkrótce miało się okazać, że to zmiana dużo bardziej symboliczna i znacząca, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.

Janas posłuchał Tomaszewskiego?

- Uwaga – będzie niespodzianka! - Zapowiedział Paweł Janas ogłoszenie bramkarskich nominacji na niemiecki Mundial. Już za chwilę cały kraj zachodził w głowę jak to się stało, że „Dudka na mundial nie wzięli”.

- Boruc, Kuszczak, Fabiański – zakomunikował osłupiałym kibicom i dziennikarzom „Janosik”.

- Paweł jesteś pewien? – zapytał z niedowierzaniem ówczesny rzecznik reprezentacji – Michał Olszański. „Paweł”, chyba jako jedyny w kraju, wyglądał jednak na pewnego.

Już wtedy było wiadomo, że czas Dudka w najważniejszej drużynie nad Wisłą dobiega końca. Kto wie – może on sam planował pożegnać się z nią niemieckim turniejem. Nawet jeśli miał być rezerwowym, bo rola pierwszego golkipera zdawała się zarezerwowana dla Artura Boruca. Zamiast niego miejsce w samolocie do Niemiec zajął 21-letni wtedy bramkarz Legii.

- Fabiański to wspaniały bramkarz. Mam wielką satysfakcję, bo w 2005 roku zaapelowałem do ówczesnego selekcjonera Pawła Janasa, by wziął do kadry pewnego młokosa z Legii o nazwisku Fabiański. Nie po to, żeby od razu był pierwszym bramkarzem, ale żeby uczył się od Boruca i "powąchał zapachu murawy" na poziomie dorosłej reprezentacji – wspomina inny legendarny bramkarz, słynny bohater z Wembley – Jan Tomaszewski w rozmowie z polskieradio24.pl

Nawet „Janek” nie spodziewał się jednak zapewne, że realizacja jego sugestii odbędzie się kosztem dużo bardziej znanego piłkarza Liverpoolu.

W ten sposób Fabiański, który do rozpoczęcia mistrzostw świata zdążył rozegrać jeszcze jedno spotkanie w kadrze, został rzucony na głęboką wodę, bo tak z pewnością można nazwać rywalizację o miejsce między słupkami Biało-Czerwonych. Tę z Dudkiem wygrał, ale w kolejnych latach natrafił na równie mocnych konkurentów.

Wiecznie drugi?

Powiązany Artykuł

Fabiański 1200.jpg
Łukasz Fabiański był w centrum polskiej wojenki. "Mógł być numerem jeden" [TYLKO U NAS]

Od debiutanckiego dla „Fabiana” starcia w Arabii Saudyjskiej minęło ponad 15 lat. W tym czasie w reprezentacji zagrał dokładnie 56 razy. Na pierwszy rzut oka dużo, ale gdy weźmiemy pod uwagę, że kadra zaliczyła w tym czasie niemal 200 oficjalnych spotkań, okaże się, że Fabiański wystąpił w mniej niż co trzecim z nich.

Najpierw przegrywał rywalizację z – jak sam mówi – idolem z dzieciństwa – Arturem Borucem. Gdy ten podpadł trenerowi Smudzie pierwszym golkiperem został Wojciech Szczęsny. Leo Beenhakker z kolei wyżej cenił umiejętności innego byłego gracza Legii – Wojciecha Kowalewskiego.

Fabiański bronił najczęściej w spotkaniach towarzyskich, a nawet gdy wspomniany Holender po raz pierwszy wystawił go w grze o punkty, było to w meczu „o pietruszkę” – kończącym bardzo udane eliminacje mistrzostw Europy 2008, zremisowanym 2:2, starciu z Serbią. Do naszego bohatera przylgnęło więc, mocno niesprawiedliwie, określenie – „wiecznie drugi”.

A jednak pierwszy

Osobną historią w jego życiu są wielkie turnieje. Na ten pierwszy – wspomniany niemiecki mundial w 2006 r. - pojechał po naukę. Numer „1” – Artur Boruc – była tam, podobnie jak na Euro dwa lata później, jedynym jasnym punktem naszej drużyny. O hierarchii między jej słupkami nie było wtedy sensu nawet dyskutować.

Z mistrzostw świata 2010 wykluczyliśmy się sami w żenujących okolicznościach przepadając w eliminacjach. Z kolei tuż przed „imprezą tysiąclecia” w Polsce – EURO 2012 – Łukasz doznał kontuzji barku i w kadrze na organizowany wspólnie z Ukrainą turniej zastąpił go Grzegorz Sandomierski.

W kwalifikacjach do kolejnego europejskiego czempionatu „Fabian” miał już na ogół pewną pozycję. Bronił m.in. w przegranym 1:3 starciu z Niemcami, czy kończących udane rozgrywki meczach z Irlandią i Szkocją. W ostatnich spotkaniach kontrolnych przed wylotem do Francji pierwsze połowy grał Fabiański, drugie – Szczęsny.

Wkrótce przyszło kolejne rozczarowanie – Adam Nawałka, aby uciąć wszelkie spekulacje jasno zadeklarował – pierwszym bramkarzem na EURO 2016 będzie Wojciech Szczęsny. Futbol jest jednak przewrotną grą i wkrótce los zmienił decyzję selekcjonera.

Dziesięć karnych w tydzień

Już w pierwszym meczu francuskiego czempionatu ówczesny golkiper Romy doznał kontuzji zderzając się z Kylem Laffertym z Irlandii Północnej. Mimo tego Wojtek dokończył zawody nie wpuszczając gola. Uraz wyeliminował go jednak z dalszej części turnieju.

W takich okolicznościach Łukasz Fabiański, ponad 10 lat od debiutu w kadrze, doczekał się wreszcie występu na wielkiej imprezie. W kolejnych spotkaniach grupowych – z Niemcami i Ukrainą – również zachował czyste konto. Tę fazę kończyliśmy z bilansem bramkowym 2:0 i z niespodziewanym bohaterem między słupkami.

W 1/8 finału Szwajcarzy zawiesili poprzeczkę znacznie wyżej. Wysoko latał też Fabiański broniąc wszystko, co mieściło się w granicach ludzkiej wyobraźni. Absolutnie poza nimi było uderzenie Xerdana Shakiriego z drugiej połowy – bezapelacyjnie gol turnieju. Takiego strzału nie obroniłby nikt.

Po rzutach karnych wyeliminowaliśmy „Helwetów”, a w ćwierćfinale to samo czekało nas z Portugalią. To były całkowicie nowe doświadczenia nie tylko dla Fabiańskiego, ale też dla polskich kibiców- nigdy wcześniej nie graliśmy serii „jedenastek” na mistrzostwach świata lub Europy. Teraz dwukrotnie w ciągu tygodnia.

Co było dalej, większość kibiców Biało-Czerwonych pamięta. Portugalczycy strzelali bezbłędnie, u nas pomylił się Jakub Błaszczykowski. Stojący w bramce Fabiański nie obronił żadnego z pięciu karnych.

- Mam do siebie ogromny żal, że nie pomogłem drużynie – mówił wówczas ze łzami w oczach.

Jan Tomaszewski, przez lata jedyny golkiper, który obronił dwa rzuty karne podczas jednych mistrzostw świata uważa, że to mógł być moment zwrotny w karierze Łukasza:

- Miał ogromną szansę podczas mistrzostw Europy w 2016, kiedy graliśmy z Portugalią. Życzyłem mu z całego serca, żeby wygrał dla nas ten konkurs jedenastek. Gdyby tak się stało, po raz pierwszy bylibyśmy w strefie medalowej Euro. Poza tym, Fabiański stałby się wtedy niekwestionowanym numerem jeden w polskiej bramce i jestem przekonany, że tę szansę by wykorzystał – wspomina jeden z fundamentów „Orłów Górskiego”.

PolskieRadio24.pl

Statystyka nie kłamie?

Rzeczywiście – gdyby „Fabian” wygrał nam medal EURO nikt – ani Nawałka, ani Brzęczek, ani pewnie nawet Paulo Sousa nie odważyłby się sadzać go na ławce. Być może dzięki temu pożegnanie z kadrą nastąpiłoby później. Gdybanie to jednak polska specjalność, a co do samych „jedenastek” to warto zajrzeć w statystyki.

W dorosłej karierze – tak klubowej jak reprezentacyjnej – Fabiański obronił 14 karnych z łącznej liczby 57. Zestawienie to uwzględnia tylko strzały z „wapna” w regulaminowym czasie gry lub dogrywce, bez konkursów rzutów karnych. Nie można go zatem nazwać specjalistą od tego rodzaju „roboty”, ale też nie są to liczby słabe, wskazujące na braki w tym elemencie bramkarskiego rzemiosła.

Dla porównania – uważany za mistrza refleksu Artur Boruc ma je na podobnym poziomie – 15 obronionych przy 54 wpuszczonych strzałach z jedenastego metra. Jedynie Wojciech Szczęsny wypada w tym gronie nieco lepiej – 21 do 56.

Piętnaście lat bez wpadek

Powiązany Artykuł

fabiański 1200f.jpg
El. MŚ 2022: Arsene Wenger komplementuje Fabiańskiego. "Przed nim kilka lat gry"

Tak naprawdę to właśnie rywalizacja z obecnym graczem Juventusu Turyn sprawiła, że w najbliższa sobotę licznik Fabiańskiego w kadrze zatrzyma się na liczbie 57, nie gdzieś w okolicach „setki”. Obaj przez ostatnie lata często grali na zmianę, niezależnie od tego stanowiąc kolejny element układanki dumnie zwany „polską szkołą bramkarzy”. Od legendarnych Edwarda Szymkowiaka, Mariana Szeji, Huberta Kostki, przez Jana Tomaszewskiego, czy drugiego polskiego zdobywcę Pucharu Mistrzów – Józefa Młynarczyka. Potem wspominani już tutaj Dudek, Boruc i wreszcie Szczęsny i Fabiański – bramkarze zawsze byli jednym z naszych najlepszych towarów eksportowych.

Fabiańskiego i Szczęsnego łączy zresztą więcej – obaj urodzili się 18 kwietnia – pierwszy w 1985 r., drugi pięć lat później. Takie połączenia często przynoszą szczęście, o czym coś wiedzą choćby Holendrzy – ich znakomity duet napastników z przełomu wieków – Patrick Kluivert i Ruud Van Nistelrooy – ma w metryce dokładnie tę samą datę narodzin – 1 lipca 1976 r.

Inną „sztafetą” z udziałem Fabiańskiego jest ta złożona z bramkarzy w Legii. Akurat Wojciech Szczęsny zaliczył na Łazienkowskiej jedynie epizod, ale w latach 90-tych Polskę reprezentował również związany z „Wojskowymi” jego ojciec – Maciej, potem zaś Grzegorz Szamotulski i po kolei wspomniani – Kowalewski, Boruc, Fabiański.

Jeżeli więc Łukasza możemy nazwać „produktem” polskiej szkoły bramkarzy, to bez wątpienia takim o długim terminie przydatności i takim, na który zawsze mogliśmy liczyć. Nikt nie umniejsza zasług Boruca czy Szczęsnego dla kadry, ale niechętni temu pierwszemu z radością wypomną rok 2009 i wpuszczone do bramki podanie Michała Żewłakowa w Belfaście. Szczęsny również między polskimi słupkami miewał momenty lepsze i gorsze – choćby ostatnie EURO rozpoczęliśmy od jego gola samobójczego.

Na tym tle Fabiański wypada bardzo korzystnie – czy ktoś potrafi wskazać jeden wielki błąd, lub jeden mecz w kadrze, który Polska przegrała przez jego słabszy dzień? Zapewne nie, a mimo to przez lata musiał godzić się z rolą rezerwowego, zwłaszcza w tych najważniejszych momentach.

Buty, nożyczki i Michael Jackson

Prywatnie Fabiański sprawia wrażenie ustatkowanego człowieka, z właściwie ułożoną hierarchią wartości. Stroni od pokazywania zdjęć członków rodziny, ceni ich i swoją prywatność.

Mimo to kilka szczegółów z jego życia jest jednak znanych. Ma masę butów, zwłaszcza tych do koszykówki, którą uwielbia. W kadrze przez lata przyjaźnił się Łukaszem Piszczkiem i Jakubem Błaszczykowskim. Po ich odejściu przystał do nieco młodszej ekipy z Bartoszem Bereszyńskim i Mateuszem Klichem na czele.

Zapewne przez wieloletni pobyt w Anglii ceni tamtejsze poczucie humoru. Wyraz tego dał na jednej z konferencji kadry, gdy pytany o okoliczności przecięcia wstęgi w Opalenicy odpowiedział:

- Dostałem nożyczki i przeciąłem

W West Hamie, gdzie obecnie gra jest uważany za jeden z najlepszych transferów w historii klubu.

- Kupiliśmy go za grosze, a to specjalista wielkiej klasy – takie opinie przeważają wśród fanów „Młotów”.

Również na arenie klubowej zdarzyło mu się jednak przez lata „grzać ławę”. Głównie w Arsenalu Londyn, gdzie ustępował miejsca Jensowi Lehmannowi, Manuleowi Almunii, czy… Wojciechowi Szczęsnemu. Wieloletni menadżer „Kanonierów” Arsene Wenger tak wspomina swojego podopiecznego:

- Fabiański to bramkarz kompletny. Niczego mu nie brakuje. Myślę, że do Arsenalu trafił za wcześnie. Gdyby zjawił się tu mając np. 27 lat mógłby na lata zająć miejsce w bramce.

Nieco inaczej słynnego Francuza wspomina sam zainteresowany:

- Gdy zapytałem o swoje dalsze losy w Arsenalu Wenger powiedział: „Lukas I want You to stay, but You can go (Łukasz chciałbym żebyś został, ale możesz odejść)”.

Nie jest tajemnicą upodobanie „Fabiana” do niemal wszystkiego co święciło triumfy w latach 90-tych. Od polskiego hip-hopu z tamtego okresu, przez amerykańską ligę NBA po Michaela Jacksona. Jak niemal każdy wychowany w tamtym okresie zauważa ogromną różnicę w mentalności i podejściu do piłkarskich obowiązków obecnych młodych piłkarzy, z tymi wywodzącymi się z jego pokolenia. Oczywiście na korzyść tych drugich.

Bez wątpienia Wybitny

Sobotni rywal – San Marino – będzie ostatnim na reprezentacyjnej drodze naszego bohatera. Zmierzy się z nimi ponownie po 12 latach przerwy.

W 2008 r. w Serravalle byliśmy o krok od przegrywania z ostatnią wówczas drużyną światowego rankingu. To właśnie wtedy uratował nas obroniony przez „Fabiana” rzut karny – jedyny w reprezentacyjnej karierze.

Rok później miał dużo mniej pracy gdy Polacy rozbili słabeusza 10:0 notując najwyższa wygraną w historii.

W Warszawie, w spotkaniu numer 57 w Biało-Czerwonych barwach, ma wyjść w pierwszym składzie. Przed meczem otrzyma koszulkę z wyhaftowanymi wszystkimi grami w kadrze. Potem zmiana w drugiej połowie i zejście z boiska przy owacji na stojąco i szpalerze utworzonym przez kolegów.

- Współczuję mu - gdybym to ja był w sobotę na jego miejscu podczas spotkania na Stadionie Narodowym, to płakałbym jak bóbr – powiedział polskieradio24.pl przed pożegnalnym meczem Jan Tomaszewski.

Co dalej? Na to też pan Jan ma swoją teorię:

- To nie budzi moich wątpliwości, bo i tak wiadomo, że drugim golkiperem będzie Skorupski, a trzeci jedzie na kadrę jedynie potrenować. Równie dobrze Sousa mógłby powołać mnie - mówi z przymrużeniem oka medalista MŚ 1974.

Warto byłoby też pomyśleć o wprowadzeniu Fabiańskiego do zaszczytnego grona Wybitnego Reprezentanta Polski. Wprawdzie od 2014 r. granicę wejścia do niego stanowi 80 występów z orzełkiem na piersi, ale wyjątków przecież nie brakuje – od również nie kwalifikujących się liczbą meczów byłych selekcjonerów – Adama Majewskiego i Pawła Janasa po choćby wspomnianego Józefa Młynarczyka, który takich gier zaliczył „zaledwie” 42.

Sam Fabiański po ostatnim w jego karierze zgrupowaniu kadry wróci zaś do Londynu, gdzie jego pozycja w bramce West Hamu jest niezagrożona i taka powinna pozostać jeszcze przez kilka kolejnych sezonów.

MK

Mecz z San Marino odbędzie się 9 października o godzinie 20.45 na PGE Narodowym. Trzy dni później reprezentacja Polski zagra w Tiranie z Albanią. 

Eliminacje do MŚ 2022 w Katarze rozpoczęły się w marcu.

Czytaj także:

Polecane

Wróć do strony głównej