Legia – Lech: odebrane mistrzostwo, pechowy bramkarz i fiński (anty)bohater

2021-10-17, 07:00

Legia – Lech: odebrane mistrzostwo, pechowy bramkarz i fiński (anty)bohater
Kasper Hamalainen podczas oficjalnego pożegnania w Lechu Poznań. Foto: Facebook/Kasper Hamalainen

Mecze Legii z Lechem od lat skupiają uwagę kibiców bez względu na pozycję w tabeli, czy formę w jakiej aktualnie znajdują się obie drużyny. Już w niedzielę balansujący nad krawędzią strefy spadkowej mistrz podejmie grającego najładniejszy futbol w lidze lidera z Poznania. Czy w Warszawie zobaczymy kolejne niezapomniane widowisko?

Przepaść czy różnica do odrobienia?

Można powiedzieć, że jeszcze nigdy dystans między Legią a Lechem przed ich bezpośrednim starciem nie był tak duży na korzyść gości z Wielkopolski. Mowa tu jednak tylko o różnicy dotyczącej miejsca w tabeli, w której poznańska „Lokomotywa” lideruje, a „Wojskowi” zajmują 15. miejsce – ostatnie nad strefą spadkową. Punktowo bywało nawet gorzej.

Powiązany Artykuł

Emreli 1200 f.jpg
Ekstraklasa: Emreli woli Legię od reprezentacji? Selekcjoner Azerbejdżanu rozczarowany piłkarzem

W sezonie 1991/92 pewnie zmierzający po mistrzowski tytuł „Kolejorz” przyjeżdżał na Łazienkowską jako faworyt, bo gospodarze, zresztą już drugi rok z rzędu, walczyli o utrzymanie. Przed spotkaniem dystans między oboma klubami wynosił 14 punktów, czyli o dwa więcej niż obecnie. Dodajmy jednak, że wówczas za zwycięstwo przyznawano jeszcze 2, a nie, jak to jest obecnie – 3 punkty.

Legia na ligowy klasyk zmobilizowała się i pokonała gości z Wielkopolski. Tym drugim nie przeszkodziło to w zdobyciu tytułu z 5 punktami przewagi nad drugim GKS Katowice i aż 16 nad dziesiątą ostatecznie Legią. Nawet w tamtych rozgrywkach obu rywali dzieliło jednak maksymalnie 12 pozycji, czyli o dwie mniej niż obecnie.

Na pierwszy rzut oka jest to przepaść. Warszawianie mają jednak, wynikające z pucharowych obowiązków, dwa zaległe mecze do rozegrania. Czysto teoretycznie zakładając w nich dwie wygrane oraz pokonanie Lecha u siebie w najbliższej kolejce, dawałoby to już tylko trzy oczka różnicy. Zatem zdecydowanie jest o co grać, a mistrzowi Polski, mimo niebezpiecznego balansowania nad krawędzią, czołówka nie odjechała jeszcze aż tak daleko.

Niezależnie od tego pojedynki tych akurat dwóch drużyn od samego początku są gwarancją emocji.

Grad goli w starciu beniaminków

Już bowiem pierwsze ich spotkanie zakończyło się, nie widzianym później w tych rozmiarach, festiwalem strzeleckim.

W 1948 r. polska liga, a także wiele klubów z przedwojenną tradycją, wstawały z kolan. Najlepszym dowodem tego jest fakt, że zarówno Legia i Lech do swojej premierowej konfrontacji przystępowały jako ligowi…beniaminkowie. Występujący wówczas jeszcze pod nazwą ZZK (Związek Zawodowy Kolejarzy) Poznań pokonał gości ze stolicy 5:4. Do dziś, w liczącej grubo ponad 100 spotkań historii nigdy za jednym razem nie padło aż tyle goli.

Obu zespołom w kolejnych latach wiodło się różnie, ale zdecydowanie lepiej Warszawianom, którzy w powojennych dziejach nigdy nie spadli z najwyższej klasy rozgrywkowej. Jedyny taki przypadek przytrafił się im w 1936 r. W uniknięciu degradacji nie pomogło nawet objęcie funkcji kierownika sekcji piłkarskiej przez pułkownika, później generała, Leopolda Okulickiego – ostatniego dowódcy Armii Krajowej w czasie II Wojny Światowej.

Do najwyższej wygranej w starciach rywali doszło w 1956 r. kiedy Legia triumfowała w Poznaniu aż 6:0. Był to początek bodaj najcięższego okresu w historii Lecha. Rok później po raz pierwszy spadł on z ligi. Szybko do niej powrócił, ale kolejna degradacja była równie szybka, a do tego bolesna, bo podwójna. Sezon po sezonie, czy może bardziej rok po roku – grano bowiem wówczas systemem wiosna-jesień – „Kolejorz” spadł aż do 3 ligi poznańskiej. Na przełomie lat 60. I 70. Poznaniacy otrząsnęli się z marazmu i również w krótkim czasie powrócili na salony, o ile można tak nazwać ówczesną polską I ligę.

„Kokoszanek łowca bramek”

Ostatni raz Wielkopolski klub opuścił elitę na przełomie wieków, a przyczynił się do tego pewien pechowy bramkarz.

W sezonie 1999/2000, który ostatecznie zakończył się spadkiem Poznaniaków, akurat w Warszawie Lech zanotował cenny remis 1:1 z Legią. Mogło być jeszcze lepiej, ale Michał Kokoszanek wpuścił między nogami strzał Jacka Zielińskiego z ….40 metrów. Po tym golu warszawscy fani nazwali przyjezdnego golkipera „Kokoszanek łowca bramek”.

Ci sami warszawscy fani nieomal zlinczowali swoich piłkarzy nieco ponad rok wcześniej, gdy bez walki odpuścili spotkanie w Poznaniu i przegrali je 0:3. Lech nie był jeszcze wówczas pewny utrzymania, ale i Legia wciąż walczyła o europejskie puchary, których pozbawiła się przegraną przy Bułgarskiej.

Wszystkie bramki dla klubu z Wielkopolski strzelił wtedy Piotr Reiss – postać bardzo szczególna w historii „Kolejorza”, a także jego starć z „Wojskowymi”. Uwielbiany w Poznaniu piłkarz miał zwyczaj mówić, że każde trzy gole zamieniłby na jednego wbitego Legii, a niechęć stołecznych sympatyków napędza go jak nic innego.

Nikt nikogo nie złapał za rękę, ale oliwy do ognia dodał przeprowadzony po sezonie transfer z Poznania do Warszawy ówczesnego reprezentanta – Macieja Murawskiego. Według zwolenników teorii spiskowej miała to być zapłata za gładkie 3:0.

Cała Polska nie widziała dowodów

Mówiąc delikatnie – nie tylko fani z Poznania nie pałają sympatią do tych z Warszawy i na odwrót. W tym jednym przypadku ma to jednak szczególne podłoże, w dużej mierze związane z losami mistrzostwa Polski sezonu 1992/93.

Film „Piłkarski Poker” to nic przy tym, co wydarzyło się w końcówce tamtych rozgrywek. Wprawdzie powiedzenie „niedziela cudów” funkcjonowało już wcześniej, ale ta najsłynniejsza miała miejsce 20 czerwca 1993 r.

Przed ostatnią kolejką w ligowej tabeli prowadziła Legia, wyprzedzając ŁKS Łódź tylko lepszą różnicą bramek. To mogło okazać się kluczowe w ostatecznym rozrachunku, zatem grająca w Krakowie z Wisłą Legia i podejmujący Olimpię Poznań ŁKS nie oszczędzały się wygrywając odpowiednio 6:0 i 7:1. To pozwoliło zachować status quo. Chwilowo.

Mimo braku wyraźnych dowodów delegaci PZPN na specjalnie zwołanym zjeździe postanowili anulować wyniki obu spotkań z powodu „braku ducha sportowej walki”. Wiceprezes związku Ryszard Kulesza grzmiał, że „cała Polska widziała”.  

Trener Legii – Janusz Wójcik – odpowiadał, że Legia w tamtych czasach mogła wygrać z każdym ile chciała, ale nic to już nie zmieniło. Legii i ŁKS-owi odebrano zdobyte punkty, a mistrzem w tej sytuacji został Lech Poznań.

To rozpoczęło falę niechęci, czy wręcz nienawiści stołecznych i wielkopolskich fanów wyrażaną przy każdej okazji w wulgarnych przyśpiewkach. Swoje pięć minut na Łazienkowskiej miała nawet świnia pomalowana w biało-niebieskie barwy „Kolejorza”.

(Anty)bohater z Finlandii

Po wspomnianym spadku z przełomu wieków Lech po dwóch sezonach wrócił do I ligi, przemianowanej wkrótce na Ekstraklasę. Szybko dołączył do czołówki stając się, w miejsce Wisły Kraków, zazwyczaj najgroźniejszym rywalem Legii w walce o mistrzostwo.

Powiązany Artykuł

Michniewicz 1200 PAP
Ekstraklasa: "Rzucimy wszystkie siły na Lecha". Czesław Michniewicz przed hitem kolejki

I tak, jak negatywnym bohaterem w Warszawie, a pozytywnym w Poznaniu został Piotr Reiss, tak wkrótce fanatyków obu zespołów podzielił ponownie pewien reprezentant Finlandii.

Kasper Hamalainen przez trzy lata był czołowym napastnikiem poznańskiej „Lokomotywy”. Po tym czasie nagle zatęsknił za rodzina i ojczyzną. Tak przynajmniej argumentował brak chęci przedłużenia kontraktu. Łatwo sobie zatem wyobrazić oburzenie, jakie wywołała wiadomość o tym, że Fin podpisał umowę z Legią. Wprawdzie z Warszawy do Helsinek jest o 300 km. bliżej niż z Poznania, ale raczej nie o to chodziło piłkarzowi.

Futbol pisze różne historie – dla jednych smutne, dla innych wesołe, ale bez wątpienia najlepsze. Tak było i tym razem. Już w pierwszym roku gry przy Łazienkowskiej Hamalainen pogrążył bowiem byłego pracodawcę, a dodajmy, że zrobił to nie po raz ostatni.

22 października 2016 r. Legia remisowała z Lechem, gdy w doliczonym czasie Fin pojawił się na boisku. Jego pierwszy kontakt z piłką zakończył się zwycięskim golem dla „Wojskowych”. Radości jednych, a wściekłości drugich – już nie tylko oszukanych ale i pokonanych przez dawnego kolegę – nie było końca. Z tamtego meczu zapamiętana też została przepychanka między bramkarzami – Arkadiuszem Malarzem i Jasminem Buriciem.

To właśnie charakterystyczne dla polskiego „klasyka” – niezależnie od tego czy jesteś Finem, Bośniakiem, czy przez większość kariery grałeś w Grecji – atmosfera tego starcia pochłania każdego.

Zwłaszcza, że nie minął rok, a Hamalainen znów to zrobił. W rundzie rewanżowej po szalonej akcji Adama Hlouska w doliczonym czasie były piłkarz Lecha ponownie zapewnił Legii wygraną 2:1.

Prawdziwym skandalem zakończyło się jednak dopiero spotkanie rozegrane rok później. W Poznaniu gospodarze chcieli przeszkodzić warszawskim piłkarzom, którzy pewnie zmierzali po tytuł . A przynajmniej uniknąć ich świętowania na ich stadionie.

W sportowej rywalizacji się to nie udało, więc gdy w 81. minucie „Wojskowi” prowadzili 2:0 na boisku najpierw pojawiły się race, a potem po zniszczeniu części ogrodzenia, także poznańscy pseudokibice. Sędzia zakończył spotkanie, którego wynik zweryfikowano jako walkower 3:0 dla Legii.

Legia zacznie pogoń, czy może to Lech odskoczy?

W niedzielnym hicie Ekstraklasy możemy być pewni nie tylko emocji, ale też bramek. Ostatni raz przy Łazienkowskiej w starciu obu zespołów wynik 0:0 padł w 1997 r. Takim rezultatem zakończyło się też wiosenne spotkanie sezonu 2020/21 w Poznaniu. Przerwało ono passę 22 meczów (wliczając ligę, puchar i superpuchar Polski) bez remisu.

W Warszawie Lech triumfował poprzednio dokładnie 25 października 2015 r., a więc niemal dokładnie sześć lat temu. Od tamtej pory Legia wygrała siedem kolejnych gier z „Kolejorzem” w roli gospodarza, ale – co warte podkreślenia – za każdym razem tylko jedną bramką.

Na koniec największe kłamstwo, jak niektórzy nazywają statystykę. W dotychczas rozegranych 123 spotkaniach ligowych Legia wygrała 55, przy 31 remisach i 37 zwycięstwach Lecha. Uwzględniając starcia pucharowe, bilans również jest korzystny dla „Wojskowych” – 61-34-42.

W niedzielę w stawce znajdzie się jednak coś więcej – dla gospodarzy szansa powrotu do gry o czołowe lokaty, dla przyjezdnych zachowanie bezpiecznej przewagi w tabeli, a dla jednych i drugich - miejsce w historii polskiego „klasyka”.

Starcie Legia Warszawa vs Lech Poznań w niedzielę 17 października o godzinie 17.30.

Czytaj także:

MK

Polecane

Wróć do strony głównej