Czasy mięśnia

Ostatnia aktualizacja: 04.03.2014 16:00
Czyż nie jest trochę tak, że mamy oto czasy mięśnia - czasy teatru doskonałego uda i boskiego bicepsa, scenicznej sztuki krzepkiej, postawnej, świetnie widocznej z bardzo daleka?
Ćwiczenia na siłowni
Ćwiczenia na siłowniFoto: Glow Images/East News

Owszem, widać koszulę, koszulinę raczej. Z czegoś zgrzebnego szyta ręką niewprawną, o postnym kroju i z guzikami byle jakimi, na które nie warto marnować słów. Szara niczym wyziewy dwusuwowej Syrenki, szara i za duża. Da się wyczuć zagubione w rękawach rączki kruche, pajęcze, a pod guzikiem byle jakim - chochlę wklęsłej piersi o małych rozmiarach, piersi bladawej, całkiem możliwe, że pełnej kaszlu lepkiego. Słowem - koszulina tamtych czasów. Są też spodnie. Tak, portki jak koszulina – zupełnie bez właściwości. Obszerne, ciemne, proste portki z długiego szeregu tych, o których, aby ukryć beznadzieję, z paranoiczną dumą mówiło się wtedy: „Portki na każdą okazję!”, bądź jeszcze żałośniej: „Porządne portki! Praktyczne!”. Lecz lepsze takie niż żadne – żadne, bo niby skąd brać inne? Co w ogóle było wtedy?

Był koniec roku 1967. Niepowtarzalną ciamkającą intonację publicznych swoich wystąpień towarzysz Wiesław opanował już do perfekcji, z lubością raczył nią naród. Kazimierz Dejmek próbował i 25 listopada wystawił w Teatrze Narodowym legendarne „Dziady” z Gustawem Holoubkiem w roli Gustawa-Konrada. Było to, więc i było wypalanie przez Dejmka wagonów tytoniu. A cóż innego miał robić? Miał może z Holoubkiem na rowerowe przejażdżki się udawać dla zdrowotności? Jakie, Boże mój, rowery?! Jakie wtedy ścieżki bicyklowe?! W kraju, co był niczym rzeczona koszulina i rzeczone portki – niby jaka zdrowotność?! Jakie dania w gospodach?! Jakie regenerujące napoje?! Jakie salony odnowy biologicznej?! Jakie baseny, kryte lub na świeżym powietrzu?! Jakie SPA?! Jakie kursy jogi?! Jakie „dżogingi”?! Jaki pilates?! Jacy dietetycy?! Jakie pasty do zębów i jacy dentyści?! Jaka cała reszta atrakcji dla ciał?! Jakie wszystko inne?!... Nie zabiorę  w tej materii głosu, bo ileż ja wtedy, gdy Holoubek Wielką Improwizację mówił, liczyłem sobie wzrostu? Metr? Nie więcej. Jedno wszakże pewne jest.

Na zdjęciu, o którym mówię – jednym z trzech fotograficznych portretów, które zdobią potężny, na łamach „Wyborczej” drukowany wywiad z Michałem Zadarą, reżyserem świeżo wystawionych w Teatrze Polskim we Wrocławiu „Dziadów” (część I, II i IV) – pierwsze, co się mocno w oko wbija, co widać wyraźnie, bardzo wyraźnie, nie jest wcale koszulina ani portki, lecz - głowa. Dokładnie mówiąc - jasna, uniesiona twarz Gustawa-Konrada z roku 1967. Wargi, policzek, oko i wysokie czoło Holoubka. Takie właśnie – wysokie, widoczne, do dziś widoczne doskonale.

Cóż począć – z grubsza wychodzi na banał, że w czasach jak zgrzebna koszulina i ciemne portki na każdą okazję, sednem sztuki teatru były wysokie czoła, nie co innego. Po czym mijają lata... I oto drugi fotograficzny portret.

Obok Gustawa-Konrada w wydaniu Holoubka - zdjęcie z roku 1973. Jerzy Trela jako Gustaw-Konrad w „Dziadach”, które na dużej scenie Starego Teatru, na podeście, co wzdłuż dzielił widownię na równe połowy, na schodach przy szatni i w foyer pierwszego piętra Konrad Swinarski stworzył. Czy coś się zmieniło od roku 1967? Takie same portki Gustawa-Konrada, podobna jak w 1967 roku koszulina, tylko że jaśniejsza, prawie biała. To się zmieniło. Prawie nic.

Dziś na mojej ulicy są trzy kluby fitnes, cztery siłownie, zespół tańca nowoczesnego, szkoła jogi, salon masażu wszelakiego, gabinet dietetyka, dwie restauracje wegetariańskie i jedna wegańska, mały ale za to kryty basen, pięć sklepików z odżywkami dla kulturystów, kioski z mazidłami skórę nawadniającymi oraz oczyszczającymi, sklep z żywnością wyłącznie zdrową i z mineralną jedynie niegazowaną, a także specjalizujące się w kąpielach błotnych SPA na poddaszu kamienicy obok. Dziś po mojej ulicy chodzę tylko ja, gdyż reszta – biega. Zaś jutro, najdalej pojutrze, ma wejść przepis o tym mówiący, że kiedy sobie na własnym balkonie zapalę – to zostanę pociągnięty do odpowiedzialności karnej za zatruwanie powietrza sąsiadce z góry, która dzień w dzień godzinami siedzi na swoim balkonie w szalenie zdrowej pozycji wschodniej, zwanej Kwiatem Lotosu. To dziś mamy – zdrowotność powszechną. Czy trzeba powtarzać banał i pytać, co miał Swinarski w 1973, co miał wtedy Trela? Trzeba na to odpowiadać z detalami?

Niech wystarczy, że Swinarski miał swoje potworne ciemności, z których próbował głowę oczyścić przy pomocy słów Mickiewicza. Trela miał swoją w Starym Teatrze aktorską, by tak rzec, drugoplanowość, z której nagle mógł wyjść, obracając w dźwięk zdania Mickiewicza. I tyle. Więc na próbach – wiadro na pety, po próbach – wiadomo co w aktorskiej knajpie pod teatrem. Jeszcze rączki kruche, pajęcze, i chochle wklęsłych piersi o marnych rozmiarach, piersi bladawych, zapewne pełnych kaszlu. I nic na to nie poradzę – jak na fotograficznym portrecie Holoubka z roku 1967, tak i na portrecie Treli w roli Gustawa-Konrada, tym, co się gwałtownie w oko wbija i w pamięci zostaje jest uniesiona jasna twarz Treli. Jego wargi, oczy szeroko otwarte i pod długimi, ciemnymi włosami - czoło wysokie, bardzo wysokie.

Nie, ja tutaj nie przemycam kretyńskiej, młodopolskiej jakiejś tezy, że aby coś znaczącego stworzyć – artysta winien źle jeść, ciało niszczyć truciznami, ducha delirkami szarpać, flegmą nikotynową na lewo i prawo miotać, a najlepiej, żeby na domiar nieszczęścia spał pod mostem, bo go żona z chałupy wyrzuciła - za kurestwo, rzecz jasna. Ja tutaj w ogóle nie szkicuję profilu żadnej prawidłowości. Już choćby dlatego nie, że przecież to nie ja okrasiłem wywiad z Zadarą akurat takimi trzema portretami aktorów, grających mickiewiczowskiego bohatera. I nie ja ustawiłem obok portretów Holoubka i Treli kolorową fotkę Bartosza Porczyka, który w seansie Zadary jest Gustawem. Ja właściwie jedynie stwierdzam fakty. Patrzę na portret Porczyka i mówię, jak jest. A jest tak, i inaczej być nie chce, że tym, co się gwałtownie w oko wbija i w pamięci na długo zostaje, jest gigantyczne jasne mięso, gigantyczne i wręcz upokarzająco fantastycznie wyrzeźbione!

Mięśnie Porczyka! Jego bicepsy gladiatora – gdy się na nie patrzy, strach myśleć o udach i łydach Porczyka! Jego ramiona jak stepy Akermanu, chyba przez samego Fidiasza dłutem z marmuru łuskane! Dzwon Zygmunta jego klatki piersiowej! Wreszcie dłonie jego – wiosła Wikingów! A do tego skóra bezbłędna, gładziusieńka, zdrowa niby rydz lub pupa niemowlęcia!... Jak to Hamlet mawiał o powinnościach teatru? „Służyć niejako za zwierciadło naturze, pokazywać cnocie własne jej rysy, złości żywy jej obraz, a światu i duchowi wieku postać ich i piętno.” Dokładnie tak. Nigdy inaczej. Gustawa u Zadary musiał zagrać Porczyk. A co z twarzą tego Gustawa? Na fotografii, którą kontempluję, Gustaw nie ma twarzy. Gustaw pochylił głowę i w cieniu czarnym przepadły wargi i oczy. Czoło znikło zupełnie.

Takie więc zdjęcie Holoubka z roku 1967, takie zdjęcie Treli z roku 1973, wreszcie takie zdjęcie Porczyka z roku 2014. Ot, zwyczajny zbieg okoliczności, przypadek, bo przecież nie czyjś szyderczy zamysł. Przypadek najczystszy, tyle tylko, że przypadki czasem dotykają istoty rzeczy, zmieniają się w soczewkę skupiającą dookolny bałagan. Czyż nie jest trochę tak, że mamy oto czasy mięśnia - czasy teatru doskonałego uda i boskiego bicepsa, scenicznej sztuki krzepkiej, postawnej, świetnie widocznej z bardzo daleka?

Paweł Głowacki

Czytaj także

Wielki papier

Ostatnia aktualizacja: 11.02.2014 18:00
To, co w nadmiarze podane, dewaluuje się nieuchronnie i bardzo prędko. Od której minuty pusta tajemniczość "Woyzecka” Grzegorzka ani ziębi, ani grzeje? Od siódmej. A dalej już tylko wielki papier.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Twarze

Ostatnia aktualizacja: 18.02.2014 18:04
Nie byłoby źle, gdyby telewizja częściej pokazywała stare seanse polskich Marsjan. Po prostu - przyjemnie jest od czasu do czasu zobaczyć w teatrze zwykłą twarz.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Wszechmogący paralityk

Ostatnia aktualizacja: 25.02.2014 16:17
Więc jednak nic się nie zmieniło – prawdziwemu teatrowi niezbędna jest literatura. Im większa, czyli bardziej w swych mądrościach nieuchwytna, tym lepsza.
rozwiń zwiń