Czarodziej

Ostatnia aktualizacja: 14.10.2015 16:26
Był Rolls Royce - jest Trabant. Jest Trabant P50. Jutro też będzie, ale z czegoś innego zrobiony, choćby z Saaba, bądź Chevroleta. Nieważne. Grunt, że trabantowa estetyka jest nieśmiertelna.
Trabant
Trabant Foto: storem/flickr/cc

„Wrogowi ludu” Henryka Ibsena w Narodowym Starym Teatrze, czyli norweskiej elegancji, przez Jana Klatę przerobionej na „Wroga nieświeżego powietrza w Krakowie”, a także Ezopowi oraz ludowej mądrości: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”, opowieść tę poświęcam.

Miś był bury, elastyczny, wielkości cumla i miał w pupkę wmontowaną tycią fujarkę, która, gdy się misia naciskało, grała monotonną melodię w rytmie marsza, melodię siekaną, przypominającą nieco te towarzysko niezręczne serie brzmień, znienacka wstrzeliwanych przez dorosłych w siedziska krzeseł. Ot, zabawka, zrobiona z czegoś, co w smaku przypominało łopatkę i wiadereczko do igraszek w piaskownicy. I stało się, za dnia lub pod wieczór...

Kiedy we wczesnym dzieciństwie, za dnia lub pod wieczór, Henio Pierś niechcący połknął ukochanego misia – niejasno poczuł, że stał się dozgonnym czcicielem plastiku i pyrczenia. Tak było na początku. Od tego zaczęło się przeznaczenie. Od profetycznego połknięcia misia, co miał w pupce fujarkę tycią, musiało się zacząć, gdyż inaczej nie sposób wyjaśnić dojrzałej aktywności Henia. Miętę, głównie intelektualną miętę do plastiku oraz pyrczenia tylko poczuł niejasno, gdyż na pełne, dogłębne zrozumienie tajemnic mięty było jeszcze za wcześnie. Lecz ono przyszło, i przyszło zaskakująco prędko. Oto już w pierwszej, bądź, jak twierdzą niektórzy kronikarze, w drugiej klasie Henio wiedział już niezbicie, że jak tylko dorośnie, zostanie dozgonnym czarodziejskim mechanikiem samochodowym, który nigdy nie popuści i wszystko, co tylko się da, zwłaszcza arcydzieła sztuki motoryzacyjnej ze wszystkich stron świata, najchętniej arcydzieła z dawnych lat, przerabiał będzie na - Trabanty. Ta niewzruszona Henia pewność co do jego powołania była mocno osadzona w realności, ojciec Henia posiadał bowiem Trabanta, i to nie byle jakiego.

Był to Trabant z pierwszej wersji, praszczur wszystkich późniejszych Trabantów. Był to legendarny wehikuł P50, z dwusuwowym silnikiem o pojemności 500 cm sześciennych i mocy 18KM, o karoserii z duroplastu - nietopliwego, niepalnego, wytrzymałego na zgniatanie  tworzywa sztucznego o smaku łopatki i wiaderka do zabaw w piachu. Był bury niczym połknięty miś, stał na parkingu pod blokiem i Henio ranek w ranek patrzył przez kuchenne okno, jak ojciec go uruchamia. Cóż to był za seans! Niezapomniany! Ta seria siedemnastu nieudanych prób! To piękno próby osiemnastej, w której dwusuw w końcu wstawał z martwych! Ten cudowny dygot ledwo w kupie się trzymających plastikowych powłok, trzaskający dygot rumowiska, co tylko panicznie udawało krzepką formę! I wreszcie pierwsze akordy wzruszającej sonaty pyrczącej – znak, że można ruszać! To znaczy – że można jechać i dojechać, czyli dopiąć celu, mimo markotności obserwatorów małej wiary, utrzymujących, że cała ta afera, polegająca na maniakalnie podejmowanych próbach poruszania się gruzem, sensu nie ma żadnego! Otóż – miała! I nie tylko o piękno seansów zapalania szło. Szło o ich społeczną ważkość. Czym bowiem był Trabant?

Trabant - mało dowcipnie zwany sputnikiem na kółkach, zemstą Honeckera, mydelniczką, trampkiem lub skrzydlakiem - był enerdowską, motoryzacyjną, pełną skromnej godności odpowiedzią na babiloński kapitalizm. Był ustrojstwem jezdnym dla ludu pracującego miast i wsi, ustrojstwem może tandetnym, przaśnym, pensjonarsko dobrodusznym, ale za to za pięć groszy, no i w daleko, bardzo daleko idącym, braterskim związku zgody ze smakiem oraz myślami ludu szarego. Był plastikową figurą troski o palące sprawy społeczne, rycerzem, co pyrczeniem walczy o poprawę warunków. Na przykład - bywał Trabant rycerzem walczącym ze smogiem miejskim. Owszem, bywał – kiedy nie udawało się go uruchomić. Bo jak nie jechał, to nie spalał, a jak nie spalał, to nie zatruwał – a wszystko to czynił celowo i dzielnie. Słowem, czy jechał, czy nie jechał – Trabant w każdym przypadku był ręką na pulsie palących problemów społecznych, plastikowym wojem w bitwie o poprawę, a nawet naprawę świata dalszego lub tego w zasięgu wzroku. Nie ma co kryć, moc mięty, jaką Henio czuł do Trabanta, zasadzała się nie tylko na pięknie codziennych seansów uruchamiania Trabanta, ale też na lewicującej naturze Trabanta, naturze bardzo bliskiej naturze Henia.

Wspominać początki twórczości Henia, jego chłopięce próby przerabiania czegokolwiek na jedno i to samo? Nie ma sensu. Ot, pierwsze koty za płoty. Zupełnie nie udał się Trabant z jajecznicy – za miękki był. Fiaskiem kończyły się wielogodzinne utrabantowiania parówek, masła, chleba, telewizora, pralki, fajki ojca, biustonoszy matki, wanny, kotki Jadzi, psa Burka i całej, nie małej reszty wszystkiego. Zostawmy to, przejdźmy do sedna. Oto Henio Pierś kończy studia na wydziale mechanicznym i jakiś czas potem zostaje mianowany dyrektorem naczelnym wielkiego warsztatu samochodowego. Wreszcie ma wszystko! W końcu może zacząć tworzyć poważnie! Może zacząć zawodowo przerabiać stare dzieła motoryzacji!

Tak, ma wszystko: kilofy, śrubokręty, łomy, pilniki, młoty, spawalnicze machiny, podnośniki, smary, farby, pędzle i co tam jeszcze. Wie, że ma wszystko, ale wie także, iż to za mało. Problem w tym, że kilof jest realny, że normalny jest łom, że młot jest jak każdy inny młot. Właściwie - cóż istotnego można nimi uczynić? W co można nimi przerobić fantastyczne, stare, znieruchomiałe opowieści włoskie, francuskie, niemieckie, szwedzkie lub angielskie, zatytułowane Ford, Mercedes, Maserati, Bentley, Volvo, Ferrari, Alfa Romeo, Citroen lub Lamborghini? Na przykład – co można nimi zrobić z metalową karoserią Rolls Royce’a, z tym kształtem doskonałym, tajemniczym i wiecznym jak opowieści Szekspira? Owszem, można nimi totalnie pogruchotać karoserię, lecz przecież pozostanie ona metalem. Czyż nie? Jakaż więc to będzie przeróbka? Marna, niegodna wizji Henia. Więc – co dalej? Tu dochodzimy do rzeczonego wyżej sedna. Otóż, dzieło Henia Piersi zaczyna się w jego głowie, jego wrażliwości, jego żyłach, gdzieś w nim. Tam rodzi się kilof, łom i młot, nie na zewnątrz. I nic już z tym nie da się zrobić. I nic nam więcej już nie pozostaje, jak patrzeć na jego trud.

Oto wjeżdża do warsztatu Henia lśniący Rolls Royce koloru kości słoniowej. O co prosi szofer? O wypastowanie błotników. To wszystko, czego chce. Odchodzi spokojny, gdyż nie śni mu się, że może człowiekowi jako tako zrównoważonemu wpaść do głowy rewolucyjny pomysł poprawienia doskonałości. Kiedy Henio zostaje sam, zaczyna pracować duch jego. I to jest czarodziejstwo, magia czysta. Napina się Henio wewnętrznie, skupia się, nabzdycza – i naraz zawisają przed nim widmowe narzędzia tworzenia, które wyczarował w sobie! Kilof czarodziejski! Magiczny łom! Alchemiczny młot. I chwyta za to Henio. I grzmoci tym w doskonałość, i wali w metal, i dźga słoniową kość. I staje się cud! Oto kurdupleje Rolls Royce, kurdupleje horyzontalnie i wertykalnie! Kurczy się i topornieje! Trywialnieje! Odpadają i w pył się obracają złote felgi! Skórzana tapicerka przeobraża się w chamski skaj! Maleje kierownica! Znika srebrna gałka i subtelny lewar zmiany biegów, za to pod zmalałą kierownicą wyrasta przaśna wajcha! Silnik, co sam w sobie jest dziełem sztuki, przeistacza się w prostacki dwusuw! Łyse oponki w rozmiarach średniej pizzy bez wstydu zastępują cztery majestatyczne Dunlopy! Jedno Henia czarodziejskie dupnięcie widmowym kilofem wystarcza, by subtelnie skomponowany metal karoserii stał się rozklekotaną ruiną fatalnych w smaku płyt z duroplastu! Po jednym grzmotnięciu widmowym łomem - lśniąca kość słoniowa jest na amen zmatowiałą burą nędzą! Jedno walnięcie widmowego młoda nadaje niklowanym zderzakom ton pisuarów w miejskich szaletach epoki wczesnego Gierka! Coś jeszcze? Nic, dzieło już skończone! I oto jest!

Był Rolls Royce - jest Trabant. Jest Trabant P50. Jutro też będzie, ale z czegoś innego zrobiony, choćby z Saaba, bądź Chevroleta. Nieważne. Grunt, że trabantowa estetyka jest nieśmiertelna.

Po ostatnim Henia Piersi Trabancie P50 trabantowi recenzenci oznajmili, że być może niezbyt estetyczny jest Trabant ten, może zanadto rozklekotany, niespójny i w ogóle jako dzieło sztuki ułomny – lecz za to jakże ważny społecznie! Nie dziwota – wszystkie Henia plastikowe skrzydlaki są takie właśnie. Zawsze pyrczą jedną, płaską, towarzysko niezręczną melodię, zagrzewającą do rewolucyjnego czynu, jedną i tę samą, monotonnie posiekaną pieśń o konieczności zreperowania czegoś. Kranu też?

Tak, nada się i kran.

***

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: TEATR Paweł Głowacki
Czytaj także

Proboszcz Rozum i pan Wiesio

Ostatnia aktualizacja: 16.09.2015 14:39
Błyskając rumianą dzielnością twarzy reżyserskiej wyznał: „Parafianie lubią taką kolorystykę”. Czyli – co? Ślepawe owieczki beczą o barwach – ty, duchowy ich przewodniku, arcydzieło poprawiaj wedle wytycznych beczenia? Amen. Zaś ty, młodzieńcze, bierz przykład z ks. Rozuma.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Kiedyś w Barcelonie

Ostatnia aktualizacja: 23.09.2015 20:00
Czytałby dopiski, uczynione przez Kantora na krawędziach niektórych portretów: „Wszystko minie”, „W deszczu”, „Ostatnia”. A na końcu, w ciszy po słowach, rzekłby tylko jedno. „Jakże się cieszę, drogi panie, że jest pan doskonałym przeciwieństwem nieszczęsnego Harolda Nicolsona!”.
rozwiń zwiń
Czytaj także

To nie tutaj

Ostatnia aktualizacja: 30.09.2015 16:00
Trela wciąż idzie ciemnymi korytarzami. Taki jest istotny koniec XIX Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku. I taki jest prawdziwy początek nowego nadwiślańskiego sezonu Melpomeny. Trela błąka się dalej.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Z boku słów

Ostatnia aktualizacja: 07.10.2015 16:00
Niestety, słowa są jedyną materią świata „Romea i Julii”. W każdym razie materią taką, od której trzeba zacząć i na której należy kończyć. Inaczej bowiem radość i ból dzieci z Werony obraca się w coś na podobieństwo widokówki, którą Hela z klasy Vc wysłała z wakacji do Krzysia z klasy IVd, gdyż kocha go na zabój i chce z nim chodzić.
rozwiń zwiń