Popielniczka Antoniego Czechowa

Ostatnia aktualizacja: 09.12.2015 15:29
Był ukochanej „Ważności” wierny tak, że kiedy umarł, ale armia jednak powołała go ponownie – stawił się! Tak! Stawił się i został! Używano go w roli niesłychanie Ważnej ośki w taborach. I było to sedno szczęścia Hipolita w życiu jego wiecznym, amen.
Popielniczka Antoniego Czechowa
Foto: Michael Dorausch/flickr/CC BY 2.0

Wracam do „Ostatniego husarza”, starej przestrogi Sławomira Mrożka. Który to raz? Nic a nic nie starzeje się ta opowiastka? Już w pierwszym zdaniu mgła tajemnicy i ważności spowija bohatera. Wracam, gdyż po premierze „Wroga ludu” w Narodowym Starym Teatrze – mnie podobnie spowija. Różnica taka, że moja mgła jest mgłą jedynie ważności. I jeszcze ta, iż mgła Lucusia wysnuwa się, by tak rzec, z Lucusia, z czynów i ostrożności Lucusia, moja zaś dryfuje ku mnie spoza mnie – z licznych recenzji z „Wroga ludu”, które spokoju nie dają, których szlachetność napiera, oblepia głowę, brzuch, nogi, wszystko. Otóż, w każdej recenzji sednem, wokół którego wiruje reszta słów, jest szlachetne, ocalające słówko „Ważność”. Czy wprost zapisane, czy jedynie zasugerowane, to mało ważne, gdyż tak, czy siak, realnie, czy widmowo, na początku, w środku, czy w epilogu – tkwi ono w recenzji prawie każdej. Jest i działa, bo ocala. I każda recenzja zbudowana jest w sumie wedle tego samego wzoru.

Oto z jednej strony pokorne, uczciwe wyliczenie inscenizacyjnych potknięć, być może drobnych, lecz potknięć jednak, składających się na niedoskonałość całości, z drugiej zaś odbierająca niedoskonałości wagę - „Ważność”. „Wróg ludu” ma uchybienia, lecz jest „Ważny”, gdyż „Ważny” problem porusza. Reżyser być może odrobinę przynudza, lecz cóż stąd, skoro w gigantycznie „Ważnej” sprawie prawi? Owszem, jest szczypta bałaganu scenograficznego, aktorzy w nerwowości lekkiej, kostiumy cokolwiek zdumiewające, słowem - są cudactwa i mętność da się dostrzec. Owszem. Lecz nie bądź, teatromanie, aptekarzem, nie czepiaj się chwiejnej formy, nie znęcaj się nad chromą estetyką i odpuść potknięciom, za to doceń przesłanie, gdyż ono „Ważne” jest tak bardzo, że cała reszta przestaje ważyć, nieważka się staje, znika. Pamiętaj o starej mądrości: Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy... I tak dalej. Więc? Sztuka jest już w sztuce - nieważna? Teatr ma w teatrze znaczenie trzecio, czwarto, pięciorzędne? Może teatr być pół-teatrem, ćwierć-teatrem, albo nawet brakiem teatru, byle tylko był dobrze słyszalną odezwą w kwestii nie teatralnej, jakiejkolwiek, ale warunek – musi być ona kwestią palącą społecznie, bądź społecznie niewygodną, wstydliwą, skrywaną?

W młodości, w ciemnej epoce stanu wojennego, widziałem na Plantach krakowskich rower, biało-czerwoną wstążką przywiązany do ławki. Nie dało się na nim jeździć. Był bezużyteczny. „Trupem” był, gdyż nie posiadał przedniego koła i nie miał pedałów. Ale był „Ważny”, bardzo „Ważny”. Był „Ważny” dla walki o wolność, albowiem miał do rury, w której kiedyś tkwiło siodełko, przytwierdzoną chorągiewkę z legendarną bitewną frazą naszą: „A na wiosnę zamiast liści wisieć będą komuniści!” Tak, nie dało się na nim jeździć, lecz, jak się okazało, był dla walki o wolność nie tylko szalenie „Ważny”, ale i skutecznie „Ważny”. Dowód? Proszę bardzo: komunizm upadł. Koniec dowodu.

Jak wiele ma Stary Teatr w obrocie przedstawień, których naczelnym powodem zaistnienia była jakaś wyłuskana z realności za oknem „Ważność” dla rodaków fundamentalna, „Ważność” spoza teatru, a nie intymna opowieść wewnątrz teatru? W finale filmu „Amadeusz” nieszczęsny, skazany na przeciętność kompozytor Salieri, którego w cieniu geniuszu Mozarta życie całe zżerała zazdrość potworna – już jako rezydent domostwa obłąkanych sunie na inwalidzkim wózku korytarzem, rechocze zwierzęco, dłonią czyni nad głowami swoich braci w marności znaki krzyża i recytuje tę czystą gorycz: „Miernoty wszystkich czasów – rozgrzeszam was!” Ile dzieł scenicznych – tych faktów udających sztukę, a w istocie będących teatralną kalką stentorowych wieców lub bombastyczności publicystyki społeczno-politycznej – ile taki dziwadeł poszczególnych jest w Starym Teatrze rozgrzeszonych „Ważnością” ich Idei, „Ważnością” Przesłania, „Ważnością” Pouczenia oraz gromadą innych „Ważności”?

W „Królu Ubu” aktorzy smyrają wypchanego trocinami jelenia po jelenim, by tak rzec, Wacku, lecz nie jest to aktywność głupawa, ani też wic godny uczniaków. Nie. Ten gest jest gestem „Ważnym”, gdyż, jak wiadomo, akcja „Króla Ubu” dzieje się w Polsce, więc smyranie jest smyraniem dla dobra Polski, w szczególności zaś dla, powiedzmy tak, zaocznego ukojenia nerwów polskiego jelenia w trudnych dniach zalotów na polanie. W „Do Damaszku” na scenie – magazyn kalafiorów, jak ktoś to nazwał. Nie kłóćmy się o wrażenia, wybierzmy kompromis, zgódźmy się, że chodzi o magazyn kalafiorów, udających czaszki ludzkie, albo czaszek ludzkich, grających kalafiory. Jedno pewne – setki kalafioroczaszek to kalafioroczaszki niechybnie polskie, więc pełne „Ważności”, w cieniu której nie uchodzi zajmować się ich męczącą dla oka formą. A ten aktor, co zupełnie goły siedział na widowni? Widziałem go wyraźnie, z detalami, gdyż musiałem się przed nim przecisnąć w drodze do mego fotela. W jakim dziele spotkała mnie ta przygoda? W „Towiańczykach”? W „Poczcie Królów Polskich”? Obojętne. Grunt, że tragik ten goły - który, kiedy seans się zaczął, wstał i ruszył na scenę, ku uciesze licealistek odrobinę dyndając na schodach – tak naprawdę nie był goły, gdyż otulała go godnie „Ważność” Przesłania seansu całego, „Ważność” Tezy, że czas najwyższy, by Polacy zrewidowali swój stosunek do romantyzmu lub grobów wawelskich, by się z jakościami tymi tryknęli bez oszukańczych fatałaszków tradycji, po prostu i szczerze – gołą dupką cielesną w gołą dupkę marmurową. To nas oczyści, to nam wyklaruje ścieżki mentalności naszej oraz tradycji. A co z „Geniuszem w golfie”? Tego estetycznego cyrku pijanego, tej kakofonii słów, kształtów, nut i kolorów nie sposób skatalogować. Lecz nie biadolmy. W końcu cyrk ten traktuje o sprawie dla Starego Teatru, a i dla teatru polskiego w ogóle, tak gruntownej jak Konrad Swinarski, w Niemczech zwany ongiś geniuszem w golfie. Spokojnie więc. Jesteśmy ocaleni, bo jest „Ważność”.

„Ważność”. Spiżowa „Ważność” na gigantycznym postumencie, dobrze widoczna z każdego punktu ojczyzny, nie do przeoczenia. To jest sedno, alfa i omega, duch i litera teatru podrabiającego teatr, to jest jego rozgrzeszenie. A gdzie małość jakaś, pozornie bez znaczenia? Gdzie nieważność, która dzięki formie porządnej, czyli sztuce, zmienia się w opowieść zachwycającą, umykającą, hipnotyczną, przeznaczoną dla widza każdego, ale z osobna, tylko dla jego samotności? Na przykład – popielniczka. Gdzie ona?

Niejaki Korolenko, dziennikarz i prozaik, wspomina pierwsze swoje spotkanie z Antonim Czechowem. Autor „Trzech sióstr”, u zarania których był obrazek czyjegoś małego, dla ogółu zupełnie nieważnego czekania na szczęście, rzekł: „Czy wie pan, jak piszę swoje opowiadania? O, tak!”. Spojrzał na stół, wziął pierwszy przedmiot, na który padł jego wzrok – a była to akurat popielniczka – i powiedział: „Jeśli pan chce, jutro będzie z tego opowiadanie pod tytułem Popielniczka” Korolenko wyznaje, że dalsze słowa Czechowa – być może pierwsze wersje przyszłych fraz? – magicznie przemieniały popielniczkę, że pewne nieokreślone sytuacje, zdarzenia jeszcze mętne, z wolna krystalizowały się wokół popielniczki we wsysające piękno. Nieważność przeistaczała się w zdania doskonałe, w opowieść, w sztukę krystaliczną, która nie potrzebuje otwartych okien, by ją usprawiedliwiła jakaś „Ważność” uliczna. Gdy w Teatrze Słowackiego grana jest „Maskarada”, „Bracia Dalcz”, „Kochanek” (choć on już chyba zszedł z afisza), „Rytuał”, bądź opowieść o ciemnym końcu Niżyńskiego – wszystkie okna są zawsze zamknięte. Taka ulga.

Wracam do innego drobiazgu Mrożka, do „Sztabskapitana Hipolita”. Hipolit chciał zostać filozofem, lecz wezwała go „Ważność” – Cesarskie Wojsko. Stawił się. I był. Tępiał, lecz był wierny „Ważności”. Okulary mu odebrali, kopnął go koń od lawety, przejechała po nim żandarmeria konna – a on wciąż był wierny. Był ukochanej „Ważności” wierny tak, że kiedy umarł, ale armia jednak powołała go ponownie – stawił się! Tak! Stawił się i został! Używano go w roli niesłychanie Ważnej ośki w taborach. I było to sedno szczęścia Hipolita w życiu jego wiecznym, amen.

***

Paweł Głowacki/mc

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki TEATR KULTURA
Czytaj także

Zielona bibułka hrabiny

Ostatnia aktualizacja: 12.11.2015 14:00
Jan Kanty Pawluśkiewicz, pan Kanty, od lat tyleż pan, co raczej postać literacka, szukająca swojego Pirandella, którego nie znajdzie. Jeśli tak, to jak mają się sprawy z jego prawdą twardą, z najprawdziwszego życia wyłuskaną?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Stara smutna opowieść

Ostatnia aktualizacja: 18.11.2015 15:23
W piątek o 14.00 5 Forum Młodej Reżyserii – w środku którego zostanie wsunięta w świat „Odpowiedź Swinarskiemu”, książka podszyta widokiem pustych w październiku i raczej już na zawsze pustych krzeseł – otwarte zostanie scenicznym portretem pożegnania z pamięcią, to znaczy ze wszystkim.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Człowiek, który patrzył na deszcz

Ostatnia aktualizacja: 25.11.2015 18:34
Przyszedł przemoczony. Jego odzież zawisła na suszarce. On, okutany szlafrokiem gospodarza, stał oparty o piec i patrzył w okno. Za szybami – krople i ciemność aż po koniec ciemności. To logiczne. Ale gdzie jest koniec ciemności?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Bardzo stare pytanie

Ostatnia aktualizacja: 03.12.2015 12:00
Oto na dnie wielkiej, trupiej kostki trzy nie wiadomo o co oskarżone błazenki odgrywają przed Sędzią starożytny rytuał podniesienia, który tysiące lat temu był jedną z nieusuwalnych tajemnic teatru. Powtarzają, co było na początku.
rozwiń zwiń