Nieruchomy rejs

Ostatnia aktualizacja: 18.02.2016 15:00
Oczywistości, zwłaszcza oczywistości estetyczne, zawsze stają się w ostateczności tworem płaskim i monotonnym, mimo swej poczciwej pastelowości. Ot, wydmuszką, o ile się zgodzimy, że wydmuszka może posiadać tylko dwa wymiary.
Co dalej? Kłopot w tym, że w Opętanych Bradeckiego  dalej już nic. Nic tylko farsa i galop. Jedynie zdyszany teatrzyk oczywistych marionetek.
Co dalej? Kłopot w tym, że w „Opętanych” Bradeckiego – dalej już nic. Nic tylko farsa i galop. Jedynie zdyszany teatrzyk oczywistych marionetek.Foto: pixabay (domena publiczna)

Bujanie zrodziło opowieść. Na oceanie - nie zawsze jest to nieuchronne następstwo zdarzeń. Tutaj nieuchronny, powiadają, bywa jedynie dziwny lęk, puchnący z każdym dniem żeglugi, lęk do głowy sunący z nóg, bo nogi pierwsze wiedzą, jak w istocie niepewna jest pewność pokładu. Cóż z tego, że twardy, skoro twardość się kolebie? Huśtawka od rufy po dziób sztywna, owszem, lecz w ruchu jest dzień po dniu i noc po nocy. Cóż więc to za oparcie, niby jaka ostoja, jaka deska ocalenia? Tak, idzie w górę od nóg niepewność falująca. Zjawiają się wahania. Poranek to wczesny, czy późne popołudnie? Czerń tuż przed świtem, czy ta po zachodzie słońca? Która jest godzina, o ile jeszcze istnieją godziny? Jaka to pora roku i którego roku? A strony świata? Gdzie Rzym? Gdzie Krym? Która ręka jest lewa? Który ja to naprawdę ja? Ten jasny z jawy na lądzie, czy ten ciemny tutaj, ten ze snów płytkich, męczących, który tam, na lądzie skrywany jest przez jasnego, bądź sam się skrywa? Niepewność, która w nogach jest niepewnością fizyki świata, idąc w górę niespiesznie - staje się niepewnością „ja”, zupełnie samotnego na miękkiej, mokrej, falującej drodze skądś dokądś. Kim jestem?

Na dużej scenie Teatru Słowackiego jeden z pasażerów statku płynącego do bardzo dalekiego punktu świata pewnego dnia właśnie tak zapytał siebie o siebie i zaczął na głos snuć powieść. Żeby się dowiedzieć. Żeby się łudzić, że będzie wiedział, kiedy skończy. Bujanie zrodziło niepewność. To naturalne. Niepewność zrodziła opowieść. To równie naturalne. Bajki snuje się bowiem z niepewności i lęku, z braku, a nie, gdy ma się wszystko. Z głodu, nie z sytości.

Tak zaczynają się w Teatrze Słowackiego wyreżyserowani przez Tadeusza Bradeckiego „Opętani” Witolda Gombrowicza. Na monstrualnym pokładzie zgubiony wśród innych samotnych, mężczyzna w średnim wieku, zwany w programie Narratorem (sam Gombrowicz?), zaczyna układać na głos właśnie tę zapomnianą, przed wojną przez Gombrowicza kleconą w odcinkach do gazety powieść zamierzenie złą, tandetną, trzeciorzędną, dla kucharek oraz innych orłów lektury. To zgrywające się, ale w pełnej powadze się zgrywające na gotycką powieść romansidło z pretensjami do bycia głosem w dyspucie o niemożliwej do przejrzenia dwoistej naturze człowieka każdego – Narrator zaczyna sobie na kolebiącym się pokładzie inscenizować, w imaginacji przepoczwarzając towarzyszy i towarzyszki podróży w widma gotyckiej fikcji. Dobry to jest prolog. Godna Vladimira Nabokova sztuczka: postacie literackie spotykają oto swego stwórcę!!! Co dalej? Kłopot w tym, że w „Opętanych” Bradeckiego – dalej już nic. Nic tylko farsa i galop. Jedynie zdyszany teatrzyk oczywistych marionetek.

Powtórzę słowo fundamentalne. Powaga. „Opętani” są, czym są - przede wszystkim na poważnie, na śmiertelnie poważnie. To znaczy – nie ma w nich szans na ironiczny dystans, na robienie sobie jaj z czytelniczych namiętności kucharek, na poetykę brania w nawias, na parodię, zabawę z przymrużeniem oka i na całą gamę podobnych gierek dystansujących. Jak w słynnym kiedyś u nas, kiczowatym meksykańskim serialu o sercowych przygodach pięknej niewolnicy – przygody bohaterów „Opętanych” są ich losem, a nie ledwie chwilę trwającą sekwencją karnawałowych przebieranek. Kicz bywa dojmujący, ale gdy nie śmieje się sam z siebie, gdy sam siebie nie reżyseruje, słowem – gdy nie wie, że wielki kicz z niego. Dokładnie odwrotnie jest w „Opętanych” Bradeckiego.

Każda z figurek, co je sobie na blacie wyobraźni Narrator rozstawia, to jest karnawałowych gierek – wyga, mistrz, wirtuoz. To aktor wielbiący granie z dystansem, z oczka przymrużeniem, pod skrzydłami nawiasów. To sztukmistrz żonglujący przeróżnymi foremkami, człekokształtnymi futerałami, wyjętymi z podręcznika „Najprostsza instrukcja scenicznej obsługi kilkunastu odwiecznych typów ludzkich”. Tak grają u Bradeckiego, a raczej tak się u Bradeckiego bawią na scenie wszyscy. Jedni, co oczywiste, bardziej lotnie to czynią, inni, tych większość, raczej w kurzym stylu, a całość zlepia się w trzygodzinny farsowy papier. W pastelowy, pełen poczciwej, niewinnej zabawy szelest prędki, choć przecież mniej więcej aż trzy godziny pobrzmiewający raczej w żadnej sprawie.

Jakieś zamczysko ogromne, ponure, jakaś młoda parka i tenis młodej parki, jakieś skarby w zamczysku, jakiś historyk z lornetką, jakiś książę stetryczały, jakieś nocne eskapady, jakiś na wieszaku samodzielnie dygocący nocami ręcznik-demon, jakaś kuchnia, co w niej straszy, znów tenis, jakieś czerniejące wargi, jakieś szemrane dansingi, jakieś karciane partyjki, znów czerniejące wargi, znów zamczysko, jakieś sekrety, jakieś korytarze, jakieś mroki, jeszcze inne jakieś cosik razy sto lub sto dwadzieścia – a wszystko szurające po scenie prędziutko i łatwiutko, czyli bez bólu. I nieuchronnie płaskie i monotonne. Oczywistości, zwłaszcza oczywistości estetyczne, zawsze stają się w ostateczności tworem płaskim i monotonnym, mimo swej poczciwej pastelowości. Ot, wydmuszką, o ile się zgodzimy, że wydmuszka może posiadać tylko dwa wymiary. A co z Narratorem, od którego niepewności wszystko się zaczęło i którego zrównałem w pytaniu z samym Gombrowiczem?

Nie, nie jest Witoldem Gombrowiczem. Cóż począć? Trudno. Nie on jeden. I w istocie nie było w nim żadnej niepewności. Bo absolutna cisza morska wokół - ocean, po horyzont, jak dębowy blat. Gdy twory Narratora pierwszy raz spojrzały na niego – w sumie nic nie zobaczyły. Cóż było robić? Zaczęły grać z sobą w malownicze wymachiwanie ręką i zdaniami. A gdy im się znudziło - poszły spać.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki TEATR
Czytaj także

Najszybszy sedes świata

Ostatnia aktualizacja: 13.01.2016 16:33
W 2004 roku Ilker Yilmaz, nadzwyczajnie twórczy Turek, wlał sobie do nosa mleko, a następnie przez oko trysnął nim na odległość 279,5 metra. Do dziś nikt go nie pokonał.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Człowiek z kartką w dłoni

Ostatnia aktualizacja: 21.01.2016 14:06
Prostokąt jasnego piasku – prostokąt białej kartki. „Przesłanie...” – trzydzieści sześć wersów w czternastu grupach: dwa, dwa, dwa, dwa, dwa, cztery, dwa, trzy, pięć, dwa, cztery, dwa, trzy, jeden. Nic więcej. Po co więcej?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Lekko uchylone drzwi

Ostatnia aktualizacja: 10.02.2016 18:47
Przygody jego Szekspira, jego Kantora lub Greków jego – one są do czytania, do zaglądania przez szpary, do smakowania. Nie do przyjmowania na wiarę.
rozwiń zwiń