Skreślanie

Ostatnia aktualizacja: 11.10.2019 19:31
Tężyzna tego słonia przypomina tężyznę skór cielęcych, co ongiś zdobiły podłogi wytwornych domków jednorodzinnych i były już tak skatowane podeszwami, że po włosiu ani śladu, zaś przez łysą resztkę skóry dało się makaron odcedzać.
Janusz Gajos
Janusz GajosFoto: Grzegorz Śledź/PR2

Nie żyją. Nie żyją, ale mówią. Mówią, więc są. Istnieją.

Dariusz Czaja "Gramatyka bieli"

Mogłoby mnie nie być blisko. Mógłbym pójść na kawę i nie słyszeć, jak stary mężczyzna w okularach, z wełnianym szalem wokół szyi i w postrzępionych mitenkach na zmęczonych dłoniach mówi rdzawym głosem o blasku śladów czasu przeszłego w ludzkiej głowie, ludzkiej bądź innej, niepojętej. „Nie wiem, czy pan się ze mną zgodzi, ale według mnie pamięć jest lecącym do nas światłem dawno zgasłej gwiazdy... Może wszystko jest pamięcią, cały ten nasz świat, odkąd jest... My tu obaj, te psy... Czyją?... Tego nie wiem...” Tak, mógłbym być daleko, a pióro, słysząc rdzawy głos, i tak obudziłoby się samo z siebie, samo by się ze skuwki wysunęło, samo, przyjąwszy klasyczną, lekko pochyłą pozycję, oparłoby stalówkę na czystej kartce i samo, bezwiednie, w odruchu godnym psa Pawłowa, napisałoby słowa nieuchronne, wygodne, prawdziwe. „Genialny aktor!” Po powrocie tylko jedno do zrobienia by mi pozostało. Zmiąć kartkę, wrzucić ją do kosza i słuchać dalszej spowiedzi starego aktora w roli starego mężczyzny, na świeżej kartce wpierw notując, potem skreślając inne słoniowe przymiotniki, zarazem prawdziwe i zupełnie błędne.

Z okazji osiemdziesiątych urodzin Janusza Gajosa zrobiłem sobie wyjątkowy prezent. Niespotykanie czysty drobiazg – „Saksofon”, opowieść, którą na kanwie „Traktatu o łuskaniu fasoli” Wiesława Myśliwskiego Izabella Cywińska lat temu kilka dla telewizji wyreżyserowała... No i proszę - kolejne słoniowe przymiotniki: „wyjątkowy”, „niespotykany”. Słoniowe i kłopotliwe, bo prawdziwe, a niby czemu nie używać prawdy? Ale skreślam. Gajos jest w seansie Cywińskiej rzeczonym starcem w okularach, szalu i mitenkach. Jest samotnością bezbłędną, której zostało mało. Trochę czasu i słowa – to wszystko. W swojej norze ledwo żywej, gdzieś na zapleczu świata, na ziemi, co jest rodzinną jego ziemią, przy stole zasypanym suchymi strąkami fasoli, obok szklanki z dawno temu wystygłą herbatą, zerkając na zgasłą świeczkę, zmęczonymi palcami muskając leżące na blacie tabliczki nagrobne, których literom raz w roku przywraca tanimi farbkami życie, i uśmiechając się czasem cienko do dwóch kundli, błąkających się pod jego nogami – starzec niespiesznie snuje rdzawą spowiedź, słowami łuskając pamięć. Jak by lepił ze słów widmo, bo nie chce spowiadać się nikomu, pragnie obecności cudzych uszu, nawet jakby miały być tylko niewidzialne. I ulepiony ze słów gość – właśnie tak dyskretny jest najpierw. Później zyska twarz Jerzego Radziwiłowicza - i wtedy nagle przestanie być jasne, właściwie kto kogo ulepił z kawałków swojej pamięci, kto jest widmem w czyjej głowie. A może, wedle słów starca w mitenkach, obaj, jak wszystko, także dwa kundle - obaj są śladami pamięci kogoś trzeciego, niepojętego? Lecz zostawiam to. Zostawiam też „Saksofon” jako taki, jego myśli, jego delikatność, jego ciszę, jego czystość. Zostawiam, gdyż obok „Saksofonu” snuje się równolegle drugi spektakl - seans skreślania przymiotników słoniowych.

Gajos jest genialny!... Jak wiele razy, na kartkach i w gadaniu powszednim, użyłem tego słonia? Genialny Messi! Genialny Mozart! Genialny Picasso! Genialny Rodin! Genialny Gould! Genialny Beckett! Genialny Fellini!... Tak, ale przecież także: Genialne spodnie, Genialny rosół, Genialna wódka, Genialna pogoda i Genialne trampki!... Genialne wszystko, co genialne, a takim jest dokładnie to, co okrasisz słowem „Genialne”. Tężyzna tego słonia przypomina tężyznę skór cielęcych, co ongiś zdobiły podłogi wytwornych domków jednorodzinnych i były już tak skatowane podeszwami, że po włosiu ani śladu, zaś przez łysą resztkę skóry dało się makaron odcedzać. I nie inaczej z pozostałymi słoniami, do zapisania których wytresowane pióro nie potrzebuje żadnej dłoni. „Niepowtarzalny!”, „Wyjątkowy!”, „Fantastyczny!”, „Niezapomniany!”, „Wspaniały!”, „Ukochany!”, „Legendarny!”, „Historyczny!”... Jaki jeszcze? „Wiekopomny!”? A niby czemuż by nie! Skoro Gajos jest genialny, to jest, a nawet musi być też wiekopomny!... Ale skreślam. Tak słonia „Wiekopomny!” jak i resztę słoni.

Skreślam, gdyż słowa słoniowe - martwe są. Niczym tamte ekskluzywne skóry cielęce na podłogach - nic już nie znaczą. Nic, bo kiedy powiada się: „genialny rosół!”, a za chwilę dorzuca się: „genialny hydraulik!” – to właściwie co znaczy rewelacja: „Gajos – genialny aktor!”? Czyli - jaki? Smaczny? Sprawny? Smakowicie sprawny? Sprawnie smakowity? I - kto on? Gajos - rosół? Czy raczej: Gajos - hydraulik? A może najprościej jest oznajmić: Gajos - hydraulik, który je rosół? Ale skreślam słonie także dlatego, że nawet kiedy by się im na chwilę przywróciło życie i znaczenie – i tak byłyby jakoś dziwnie obok Gajosa, i nie tylko Gajosa. Jak każda sztanca krytyczna, każda sztywna, szalenie poręczna w użyciu foremka recenzencka, każdy koturnowy komunał profesjonalnych komentatorów – te na chwilę zmartwychwstałe słonie byłyby nieuchronnie obok dowolnej sztuki rzeczywiście istotnej. Paradoksalnie niewspółmierne, nie na miejscu, jak trafianie kulą w płot, jak błąd estetyczny, jak towarzyska niezręczność. Zamiast: „paradoksalnie niewspółmierne”, można rzec: „paradoksalnie bezsilne”. Czy dla uszu nawykłych do recenzenckich sztanc fraza: „Gajos to aktor genialny!” - nie jest frazą prawdziwą? Owszem. I nikt nie śmie zaprzeczyć, że taka ona jest. Kłopot tylko ten, że przy sztuce rzeczywiście istotnej - obiegowe, słoniowe prawdy, te jakże przyjemnie uspokajające przymiotniki dyżurne, po prostu wiotczeją. Zatem głosząc: „Gajos jest genialny!”, wiele rzeczy dajesz do zrozumienia, mówisz dużo, niech będzie, że mówisz wszystko – lecz nie mówisz prawdy. Dlatego skreślam słonie. Słoń po słoniu skreślam wszystkie. Tak. Lecz nie skreślam pytania: „Co tedy robić?”

Jak pisać o Gajosie i Radziwiłowiczu w „Saksofonie”? Jak pisać o „Saksofonie” samym i kilku jeszcze, ale tylko kilku porównywalnie czystych seansach-spowiedziach? Zostawmy na boku doskonałość. Jak w ogóle pisać o teatrze, filmie – niechby nawet kiepskim teatrze, kiepskim filmie – nie wymachując nędzą słoniowych przymiotników i bliźniaczą nędzą innych wygodnych w użyciu wytrychów semantycznych, choćby nędzą „Teatru społecznie zaangażowanego”, nędzą „Filmu ważnego dla nas dzisiaj”, nędzą „Roli, która powinna przeorać myślenie Polaków o ich historii”, albo też malowniczą nędzą „Reżysera trzymającego dłoń na galopującym pulsie dnia, gołą stopę zaś - nad buchającą płomieniami żagwią problemów nadwiślańskich”?

Wiem tylko, że stary człowiek w marnych mitenkach nie żyje, ale może mówić. Widziałem, słyszałem. Zostały mu słowa. I ma przed sobą przezroczystego ducha, którego stworzył ze słów i ustawił w uchylonych drzwiach, by słuchał, milcząc. To niewiele. To dużo. To wszystko. Stary łuska więc pamięć, choć nie wie, czyja to pamięć. Aby się pocieszyć, rdzawym głosem sylabizuje ostrożnie: „Pamięć jest lecącym do nas światłem dawno zgasłej gwiazdy”. Żeby się nie łudzić, każe rdzy powiedzieć: „Z latami stajemy się sami do siebie mało podobni... Nawet nasza własna pamięć nie zawsze chce nas pamiętać, jacy kiedyś byliśmy...” Słowa te Gajos mówi tak, jak by wcześniej nigdy nie brzęczały one na świecie, jak by oto dopiero tu i teraz lepił je na głos po raz pierwszy w historii języka. Te słowa o pamięci jasnej i ciemnej, i pozostałe. Dlatego nie słyszałem ich wcześniej. Nigdy, nigdzie. Czy nie powinienem więc nic nie rozumieć? Zrozumiałem wszystko. Do dna. Głębiej zejść się nie da.

Paweł Głowacki