Śpiochy

Ostatnia aktualizacja: 10.01.2020 20:54
By nie wdawać się w szczegóły, przenośnie powiem, iż w każdej minucie dwóch godzin trzy razy dowiadujemy się, że dwa plus dwa jest cztery, czyli że Pantofelek to Pantofelek, a nie, powiedzmy, reżyser Pakuła.
Pantofelek (Paramecium caudatum)
Pantofelek (Paramecium caudatum)Foto: shutterstock.com/Pan Xunbin

Oto, jak się go chwyta. Przed nim sadza się dziewicę, on wskakuje na jej łono, dziewica tuli go miłośnie i prowadzi do pałacu króla.
„Physiologus Graecus”


Osiołek, sam tylko osiołek – nie wystarczał. Grecka wyspa o zmierzchu letniego dnia, cykady trzeszczą, na zboczu łagodnie schodzącym do morza gładkiego jak stół - żywego ducha. Tylko osiołek o oczach pięcioletniej dziewczynki, nieruchomo zapatrzony w zachód słońca. Portret spokoju? Obraz bezpiecznego krajobrazu? Podobizna stworzenia czystego, osiołka jako figury niewinności, cierpliwie czekającego na noc? Owszem, da się tak powiedzieć. Lecz sam tylko osiołek, przez nikogo i przez nic nie skalany, sam tylko ten wzorzec krystaliczności, bezgrzeszności – nie wystarczał. Ta prawda - wprost z życia wyjęty osiołek – ta najprawdziwsza prawda, sama jedna – to było jednak za mało, żeby udźwignąć tajemnicę niewinności. Należało osiołkowi dodać, to znaczy - dośnić jeden jedyny róg i przytwierdzić go osiołkowi do czoła. Dalej trzeba było głowę upodobnić mu do głowy jelenia, dać stopy słonia, białą sierść, niebieskie oczy i lwi ogon. A kiedy zrozumiano, że konieczna jest jeszcze bajka o dziewicy, jedynej istocie mającej władzę nad osiołkiem przemienionym w senną zjawę – ułożono bajkę, w której przemieniony osiołek był powolny dziewicy, grzecznie szedł za nią do pałacu króla. Tak, aby mieć symbol niewinności zbliżony do tajemnicy niewinności – trzeba było wyśnić Jednorożca i fikcję o nim, pokorniejącym przy czystych niewiastach. Aby zbliżyć się do tajemnic niewinności – trzeba było zacząć pięknie kłamać. Sama tylko prawda - prawdziwy osiołek prawdziwie zapatrzony w zmierzch prawdziwy – to było jednak za mało. Kiedy tak było? Gdzie tak było?

Można spierać się o chwilę pierwszego wejścia Jednorożca w ludzkie sny, a raczej o chwilę jego pierwszego wyjściu ze snów ludzkich na świat rzeczywisty, można dyskutować o miejscu (Indie? Grecja? Persja?), w którym to się stało, jedno wszakże pewne jest. Tysiące lat później, na Scenie Kameralnej Narodowego Starego Teatru w Krakowie, Mateusza Pakułę, scenarzystę i reżysera zarazem, całkowicie zadowala sama lita prawda. Dlatego w spektaklu „Chaos pierwszego poziomu” klepie prawdę przez dwie godziny bez przerwy, klepie i nie patrzy, czy równo puchnie. A puchnie równo i nie tylko prawda. I nie jedynie na poziomie pierwszym, lecz i na drugim. Tak, głównie na drugim, dolnym poziomie - puchnie wszystko, to znaczy sam ten poziom, by tak rzec, balonieje. Po godzinie spektaklu Pakuły widz czuje, iż cudem jakimś niepojętym tuż pod drugim przybył mu naraz poziom trzeci, oraz czuje, że to wcale nie koniec. Dlatego w finale jest na widowni tak, jak by nikt nie siedział, gdyż wszyscy jak by stoją, choć przecież nie wstali.

Spektakl? Przedstawienie? Seans teatralny? Wyobraźcie sobie prelegenta odczytującego na sesji naukowej referat „Początki i rozwój życia na Ziemi”, a teraz wyobraźcie sobie, że prelegenta nie widać, za to widać grupę kolegów i koleżanek prelegenta, którzy i które pantomimicznie, ale też i dźwięki z siebie wydając przeróżne – ilustrują dobiegający z głośników referat kolegi, przez tegoż kolegę odczytywany z ukrycia, dajmy na to – z kabiny w męskiej toalecie. Albo wyobraźcie sobie jeden z urokliwych odcinków francuskiego rysunkowego serialu popularnonaukowego dla dzieci „Był sobie człowiek”, tylko że odcinek nie oryginalny, 25-minutowy, a odcinek przerysowany przez Polaka, który nie dość, że nie umie rysować, to na domiar nieszczęścia dzieci – nie potrafi ani skończyć rysować, ani skończyć z gadaniem swym, więc odcinek trwa dwie długie niczym boa dusiciel godziny. Najlepiej zaś sklejcie sobie w wyobraźni dwa te wyobrażenia – a będziecie wtedy blisko dzieła Pakuły.

To żaden spektakl jest, żadne przedstawienie, żaden seans. To jest hipnotyczna nuda ilustrowanego referatu o życiu na Ziemi, referatu utkanego z setki prawd najprawdziwszych - godnych prawdy tego osiołka melancholijnie zapatrzonego w letni zmierzch – prawd, co je Pakuła wydłubał z naukowych podręczników i poddał swojej, ujmę rzecz brawurowo, żartobliwej obróbce stylistycznej. Prelegentem sprytnie ukrytym w kabinie męskiej toalety, czyli samym głosem, jest Jan Peszek, niespotykanie żartobliwą intonacją przekazujący nam niezwykle żartobliwie zapisane rewelacje, choćby tę o Pantofelku, czyli stworzeniu należącym do Gromady Oligohymenophorea. By nie wdawać się w szczegóły, przenośnie powiem, iż w każdej minucie dwóch godzin trzy razy dowiadujemy się, że dwa plus dwa jest cztery, czyli że Pantofelek to Pantofelek, a nie, powiedzmy, reżyser Pakuła. Co Peszek przez głośnik z toalety nadaje niespotykanie żartobliwie - to aktorki i aktorzy niebywale żartobliwie pokazują na scenie, używając w tym celu opętańczo wręcz żartobliwych gestów oraz wiekopomnie żartobliwych odgłosów wydawanych, całkiem jak w „Rejsie” Marka Piwowskiego, paszczą, tylko że nie paszczą konia, a paszczą na przykład dinozaura, albo też dziobem gołębia, pyskiem szczura tudzież facjatą szympansa.

W tym pochodzie stworzeń, pochodzie nieprzeliczonym, od zarania życia na Ziemi, po dzień dzisiejszy, kto, no, zgaduj-zgadula: kto z racji swej moralno-etycznej potworności jest najniżej przez Pakułę oceniony? Homo sapiens! Tak właśnie! Nie Pantofelek, jeno My! My: mięsożerni palacze i cudzołożni pijacy! Czy widział ktoś kiedyś Pantofelka zamawiającego w restauracji stek krwią ociekający? Albo Pantofelka, który zapomniał o swej czekającej w domy żonie i w nocnym lokalu, przy kielichu czystej i z petem wiszącym na wardze, bezpardonowo namawia jakąś Żółtą Ciżemkę na bunga-bunga w przytulnym saloniku na zapleczu? Nikt, nigdy.

Ja jednak stanę w obronie homo sapiens i powiem, iż w referacie Pakuły dwóch reprezentantów homo sapiens – mianowicie tragicy Juliusz Chrząstowski oraz Michał Majnicz w rolach dwóch Białek Motorycznych, oraz w wielu innych rolach biologiczno-zoologiczno-antropologicznych – wyróżniają się jednak bardzo, ale to bardzo pozytywnie i zostają w pamięci na zawsze. Otóż w błyszczących, obcisłych śpiochach koloru majtkowego i z serpentynami papuzich piłeczek wokół łydek – ci dzielni homo sapiens wyglądają oszałamiająco żartobliwie. Przy czym bardziej oszałamiająco żartobliwy niż Chrząstowski w roli genu żeńskiego jest Majnicz w roli goryla, drapiącego się pod pachami, natomiast bardziej oszałamiająco żartobliwy niż Majnicz jako komórka przed podziałem jest Chrząstowski w trudnej, gdyż niepokojąco dwuznacznej roli jądra. Słowem – mamy remis, symetrię, artystyczną równowagę. Mamy spokój.

Wszystkie bestiariusze świata, księgi istnień rzeczywistych, przeistoczonych przez sny niespokojnych ludzi w istnienia nierzeczywiste, księgi te pełne są zachwycająco kształtnych, nieziemsko kształtnych dowodów na stareńką prawdę, że same jedynie prawdy najprawdziwsze - nie wystarczają. Wszystkie bestiariusze świata albo wszystkie teatry świata. Z miliona par wyłuskuję ledwie jedną. Oto rysownicy i malarze do dziś stroją czoła osiołków jednym rogiem, bo tak chciał niespokojny Grek, Hindus lub Pers, który wyśnił Jednorożca, aby świat spróbował pojąć niewinność. I podobnie reżyserzy teatralni, gdy po „Sen nocy letniej” sięgają - oni do dziś każą jednemu aktorowi grać w sztucznej głowie osła, gdyż właśnie to, właśnie takie przeistoczenie wyśnił William Szekspir, aby świat spróbował zrozumieć Tytanię, jej ciemną odwrotność niewinności. Reżyserzy teatralni – tak. Dlaczego zatem nie Pakuła? Retoryczna zagwozdka, dobra na finał.

Paweł Głowacki

Czytaj także

Powrót dziecięcej łódki

Ostatnia aktualizacja: 20.12.2019 15:25
Tak w płaskiej misce, jak i na całym stole reżysera panuje porządek ten sam, co zwykle, i ten sam umiar. Kurtyna. Jutro puszę sobie opowieść o budowaniu pralki na ubranka lalek.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Niebezpieczna okolica

Ostatnia aktualizacja: 27.12.2019 16:40
Nie pada odpowiedź. Musi starczyć słówko „coś”. Zostaje niepewność. Trochę tak, jak w opowieści Czerskiej, opowieści dobrej do niespiesznego błąkania się, lecz nie do uspokojenia się twardym, jednoznacznym przesłaniem.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Odwołana śmierć Madame Tussaud

Ostatnia aktualizacja: 03.01.2020 17:55
Nie wiem, czy wcześniej, lecz we Florencji Rychlicki pewnie wiedział o mocnym uczuciu jakim Kantor darzył tajemnicę figur woskowych. Nieusuwalna była to miłość!
rozwiń zwiń