Kolano Ducha Świętego

Ostatnia aktualizacja: 11.09.2020 17:46
Oczywiście - nie wszyscy są zadowoleni. Skwaszony kierownik Kupka syczy swoje oburzenie wprost do ucha księdza proboszcza. Czeka na reakcję, na wsparcie, lecz się nie doczeka.
Jii Menzel (L) i Bohumil Hrabal (P)
Jiři Menzel (L) i Bohumil Hrabal (P)Foto: Oldrich Picha/PAP/CTK

zapłaciłem za zdradę
lecz wtedy nie wiedziałem
że odchodzicie na zawsze

i że będzie
ciemno

Zbigniew Herbert "Elegia na odejście pióra atramentu lampy"


     Kiedy Maria jedzie latem na rowerze uliczkami sennego miasteczka - plewy same oddzielają się od ziaren. Nic nie trzeba robić, wystarczy przystanąć i patrzeć, wpierw na zbliżającą się i rosnącą nad kierownicą jasną twarz Marii, później na jej migający z lewa na prawo profil, w końcu na malejące plecy i gołe stopy, co kurczą się do rozmiarów wirujących kropli mleka w sandałach. Tak właśnie jest z widmami w "Postrzyżynach" Bohumila Hrabala. I kilka lat później, w filmie Jiřiego Menzla "Postrzyżyny" - ludzie tak samo przystają na uliczkach, gdy Maria jedzie na rowerze do fryzjera, aby umyć w rumianku i uczesać swoje włosy nieskończenie długie i delikatniejsze od powietrza. Jedzie, a plewy świata znikają same. Troski życia codziennego? Jakie tam troski! Trzeba iść do lekarza, bo w krzyżu strzyka? Jaki lekarz, jakie strzykanie! Jaka burza! Jaka władza! Jaka stolica! Jaki rząd! Jaka partia! Jaka wina i kara jaka! Ba! Jaka świętość najwyższa i niby gdzie świętość ta tkwi teraz, gdy Maria jedzie na rowerze do zakładu Bodzia Czerwonki!

     Jaki więc rząd? Jaka partia? Jaka wina? Jaka kara? I kiedy? I gdzie? Także - poza opowieścią, poza filmem. Nie w "Postrzyżynach", a wokół "Postrzyżyn", tych Hrabala, później zaś tych Menzla. Ale zostańmy przy Hrabalu. Koniec lat 60. ubiegłego wieku, Czechosłowacja, ciemności gęstnieją. Czołgi roku 1968, zabici, bezsilność, seanse łamania pleców, góry książek na przemiał, dla Hrabala i wielu - zakaz publikacji, jeden z kręconych na kanwie prozy Hrabala filmów Menzla – w niebyt, a na czubku władzy – oślizgły Gustáv Husák, bredzący coś o krzepkich zmianach, o ludzkiej twarzy nowych czasów. Koniec społeczeństwa, finał państwa, ucieczka wszystkich w prywatność, każdego – na dno samotności. Nie ma dokąd iść, nie ma z kim ani gdzie posiedzieć, nie ma godziny bez zajęczego lęku. Gospód, których księciem był Hrabal, już nie ma, choć nie zmieniły się godziny ich otwarcia. Mimo że jest – piwa nie ma. Hrabal wegetuje w Kersku. W domku wśród sosnowo-brzozowych lasów, jak sam powie: pisarz w likwidacji, próbuje się nie trząść. Próbuje dźwigać świeże śmierci najbliższych: Vladimira Boudnika - wielkiego przyjaciela, ojca, ubóstwianego stryjka Pepina, w końcu – matki, która odchodzi 10 lutego roku 1970. I wtedy właśnie, na wiosnę, może już latem, Hrabal pisze "Postrzyżyny". Jasny nostalgiczny monolog Marii, która jest kruchym echem matki. Ani litery o tym, co za oknami. Wspomnienie Nymburka, miasteczka dzieciństwa Hrabala, lecz wspomnienie z epoki, gdy Hrabala jeszcze nigdzie nie było. Słowny portret rzeczy naprawdę ważnych, nie doraźnych. Odzyskanie garści ziaren. Hrabala powrót do źródła. Menzel, który oscarowym filmem "Pociągi pod specjalnym nadzorem" dowiódł, że ma uszy stworzone do słuchania opowieści Hrabala, i który w roku 1980 nakręci "Postrzyżyny" – w ciemnościach końca lat 60. ubiegłego stulecia regularnie uciekał od zamierającego świata do Hrabala, goszczącego w Kersku duchy, przychodzące nocami z wizytą. Kiedy było mi źle – wyzna Menzel wiele lat później - jeździłem do niego, żeby się zalać w trupa. I jeszcze: Przy nim wracała mi chęć do życia. Czy dlatego, że wspominali? Trupie życie naraz ożywało, bo mieli czułą pamięć o życiu dawno temu cudnie żywym? Może.

     I może wtedy właśnie, o zmierzchu w Kersku, na początku bądź w połowie pierwszej flaszki jałowcówki, usłyszał Menzel, jak Hrabal układa na głos istotę swoich rychłych „Postrzyżyn” i zarazem sedno jego, Menzla, odległych "Postrzyżyn" filmowych. Może usłyszał, jak Hrabal sam siebie zwalnia z obowiązku maniakalnego czerpania z rzeczywistości i budowania opowieści zawsze z miliarda ingrediencji, skradzionych realności, tej niskiej, tej średniej i tej najwyższej - oraz jak samego siebie, swoje pisanie, zwraca sobie samemu, temu intymnemu spłachetkowi w jego głowie, na którym trwa jego pamięć. Może usłyszał wtedy Menzel takie strzępy.

     Powiadam ci, synku, już nie musisz przysłuchiwać się rozmowom ludzi, już nie potrzebujesz, żeby ktoś wisiał ci na ramieniu i wykrzykiwał tobie, albo ty jemu swoje cierpienie… Już nie musisz szukać wspólnego mianownika ze swymi bliźnimi… Lepiej, synku, udawaj niemowę, udawaj, że już nie słyszysz, że już nie chcesz słyszeć… Lepiej, otoczony zewsząd gwarem słów, wsłuchaj się w wewnętrzny monolog młodości… Samotność, która cię ogarnie, nie przerazi cię… Milcząc, przedostaniesz się za kurtynę rozmów ludzi i staniesz twarzą w twarz z ciszą.

     Możliwe też, że Hrabla dał wtedy Menzlowi do przejrzenia prozę, którą był opętany - po czesku w roku 1968, roku czołgów na ulicach Pragi i narodzin długich ciemności, wydane "Sklepy cynamonowe", to przez Brunona Schulza z zawrotnych zdań ulepione miasteczko dzieciństwa, ten Schulza powrót do pestek początku. A także możliwe jest, iż po trzeciej flaszce jałowcówki opowiedział Hrabal o niepokojącym strumieniu, o trupim cieku, strudze duchów, w której wciąż przemywa twarz i której wody, nim uspokoją się na równinach sosnowo-brzozowego lasu, przepływają pod powierzchnią starego cmentarza na wzgórzu, zbierając tam i unosząc z sobą w dół niewyobrażalnie nikłe ślady życia dawno temu cudnie żywego… Tak, wszystko to było możliwe. I wszystko to mogło doprowadzić do poranka, kiedy Hrabal wkręcił kartkę w maszynę do pisania i wystukał początek "Postrzyżyn". Lubię te kilka minut przed siódmą wieczorem, kiedy szmatkami i zmiętą "Polityką Narodową" czyszczę szkła lamp, zapałką usuwam czerń opalonych knotów, nakładam z powrotem mosiężne kołpaczki i dokładnie o siódmej nadchodzi ta cudowna chwila, kiedy…

     Tak, każda literatura naprawdę wielka - zaczyna się zawsze od zmięcia gazety codziennej. Każda taka literatura, każdy taki teatr i każdy taki film. Lecz nie dlatego, by oczywistość wyrecytować, urwałem pierwsze zdanie. Nie dokończyłem go, gdyż jest ono – jak wiele fraz "Postrzyżyn" – ogromne i powolne niczym słowne ścieżki Marcela Prousta. Maria szykuje oto lampy naftowe na przyjście zmierzchu i chwili, w której usną browarniane generatory prądu i zamilkną wolframowe nitki w szklanych kulkach. Szykuje sobie fantastyczny teatrzyk naftowych cieni i niczym Zbigniew Herbert w elegii na odejście stareńkich przedmiotów - czuje lęk przed nie wiedzieć jak odległą przyszłością, gdy płynący z elektrowni prąd przez całą dobę będzie mógł zmieniać się pod sufitami w blade, jednostajne światło bez śladu dygoczącego życia w sobie, trzeba więc będzie uczyć się niepamięci o naftowych lampach, a także o kolorowych atramentach i srebrnych stalówkach Redis, którymi ukochany jej mąż Francin wieczór w wieczór mozolnie zapełnia rachunkowe księgi nymburskiego browaru, ostrożnie maczając stalówki w kałamarzach z czerwonym, zielonym i niebieskim inkaustem. Po prostu – lęka się Maria przyszłych ciemności świata ludzi oczywistych i oczywistych rzeczy. Kiedy to się stanie? Boga chwalić – nie jutro. Jutro albo za kilka dni - trzeba na rower wsiąść i z bańką rumiankowego naparu do fryzjerskiej świątyni Bodzia Czerwonki jechać. Jest doskonale! Nic nigdy się nie zmieni! Nikt nigdy nie umrze! Długa ciemność nigdy nie nastanie! Wsiada więc Maria na rower i rusza. Jedzie w „Postrzyżynach” Hrabala i jedzie w „Postrzyżynach” Menzla. W sumie – bez różnicy. Hrabalowskie filmy Menzla: "Śmierć pana Baltazara", "Pociągi pod specjalnym nadzorem", "Skowronki na uwięzi", "Postrzyżyny", "Święto przebiśniegu", wreszcie "Obsługiwałem angielskiego króla". One jasno dowodzą, że słuch, jaki Manzel miał na bajki Hrabala, był słucham absolutnym. Teraz więc, kilka dni po śmierci Menzla, obojętne, doskonale obojętne jest, czy przeczytasz, czy też zobaczysz, jak Maria pędzi do fryzjera. Albo do cukierni po rurki z kremem.

     Do fryzjera, czy po ciastka, w słowach, czy na ekranie – jedzie uliczkami pamiętliwej głowy Hrabala. Jest upał, wiatr bawi się włosami Marii i jej krótką spódniczką, a ludzie przystają, by zobaczyć jedną z kilku rzeczy naprawdę ważnych. Oczywiście - nie wszyscy są zadowoleni. Skwaszony kierownik Kupka syczy swoje oburzenie wprost do ucha księdza proboszcza. Czeka na reakcję, na wsparcie, lecz się nie doczeka. Ksiądz proboszcz odkrył bowiem największą tajemnicę wiary, będącą zarazem tajemnicą pióra Hrabala i sekretem kamery Menzla. Ignoruje napuszonego głupka, kłania się jadącej Marii i z ciepłym uśmiechem wygłasza sentencję wiekopomną.

     Pełne kobiece kolano to drugie imię Ducha Świętego!

     Cóż dodać? Amen, księże proboszczu. Amen.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki