Proces Przemysława Wiplera. Policjantka chce zadośćuczynienia
- W zachowaniu Przemysława Wiplera nie było nic, co wskazywałoby, że jest parlamentarzystą - zeznała w sądzie 24-letnia policjantka, która w 2013 r. zatrzymywała go pijanego przed nocnym klubem. Potwierdziła, że Wipler ją kopnął. Kobieta chce zadośćuczynienia.
2015-05-19, 14:51
Poseł Przemysław Wipler, który nie przyznaje się do zarzuconego mu znieważenia i naruszenia nietykalności policjantów, nie stawił się w Sądzie Rejonowym Warszawa-Śródmieście, który kontynuował jego proces. Tydzień temu oświadczył, że "został napadnięty przez funkcjonariuszy policji" i że informował policjantów, iż jest parlamentarzystą - a wówczas należało mu zapewnić nietykalność. Zapewniał, że nikomu nie utrudniał prowadzenia legalnych czynności służbowych. - Nikogo nie lżyłem, ani nie znieważałem - powiedział.
Oskarżenia policji
Oskarżenie dotyczy zdarzeń z 30 października 2013 r. przed jednym ze stołecznych klubów, gdy Wipler zachowywał się - według policji - agresywnie, wulgarnie, chciał też wydawać polecenia funkcjonariuszom. W organizmie miał 1,4 prom. alkoholu. Jak twierdzili policjanci, dopiero po wszystkim zorientowali się, iż mieli do czynienia z posłem.
Zaraz po zdarzeniu Wipler wystąpił na konferencji prasowej (miał widoczne obrażenia twarzy); tłumaczył, że świętował kolejną ciążę żony. Po wyjściu z klubu - według jego relacji - włączył się do policyjnej interwencji wobec innej osoby. Zaznaczał, że został pobity przez policjantów. Mówił, że lekarze stwierdzili u niego m.in. uszkodzenie rogówki i liczne stłuczenia oraz otarcia.
Policjantka: polityką się nie interesuję
We wtorek zeznawała policjantka, 24-letnia starsza posterunkowa Beata J., która tego dnia prowadziła interwencję przed stołecznym nocnym klubem razem z drugim policjantem - sierż. Piotrem J. Potwierdziła ona wersję swego partnera, że wezwano ich do kłótni między dwoma mężczyznami, ale we wszystko wmieszała się trzecia osoba, którą okazał się Wipler - ale o tym, że jest posłem, mieli się dowiedzieć dopiero w komendzie przy ul. Wilczej.
REKLAMA
TVN24/x-news
- W jego zachowaniu nie było nic, co by wskazywało, że jest parlamentarzystą - zeznała Beata J., dodając, że wcześniej nie znała Wiplera, polityką się nie interesuje i potrafiłaby rozpoznać co najwyżej kilka twarzy z pierwszych stron gazet. Zapewniła, że zatrzymany nie informował, że jest posłem, nie powoływał się też na immunitet zapewniający mu nietykalność.
Portfel Wiplera
Policjantka zeznała, że to ona znalazła na chodniku portfel Wiplera, który musiał mu wypaść w czasie szamotaniny z funkcjonariuszami. - Był tam dowód osobisty, karta bankomatowa i wizytówki. Nie było legitymacji poselskiej - zapewniła.
Beata J. potwierdziła, że w czasie interwencji, pomagając swemu partnerowi w obezwładnieniu Wiplera, kilkakrotnie uderzyła go pałką służbową. - Ale tylko w umięśnione części ciała, konkretnie w nogi - zeznała. Dodała, że Wipler, gdy już leżał na ziemi i szamotał się z policjantami, kopnął ją w brzuch. - Odczuwałam ból, ale nie zgłosiłam tego - powiedziała.
REKLAMA
„Naruszono nasze dobre imię”
Podobnie jak sierż. Piotr J., także i ona wniosła o to, by oskarżony zadośćuczynił jej za doznaną krzywdę. - Naruszono nasze dobre imię. Były komentarze, nawet groźby, krytykowanie za wykonywanie naszej pracy i osądzanie nas, że to była nasza wina. A to pan poseł przeszkadzał nam w interwencji swoim agresywnym zachowaniem - uzasadniła.
Obrońca Wiplera pytał ją, na ile wycenia swoją krzywdę. - Nie wiem - odpowiedziała. - Ale oskarżony powinien pani zapłacić? - dopytywał adwokat. - Są też inne formy - brzmiała odpowiedź. Kobieta przyznała, że choć ma za sobą już wiele interwencji, to po raz pierwszy występuje o zadośćuczynienie.
pp/PAP
REKLAMA