Turcja po zamachu: koniec mirażu "sułtanatu"? (analiza)

Czy Turcji grozi destabilizacja wskutek jej uwikłania w konflikty w Syrii i Iraku?

2016-01-13, 15:00

Turcja po zamachu: koniec mirażu "sułtanatu"? (analiza)

Posłuchaj

Jaki był cel ataku w Stambule? (Trójka)
+
Dodaj do playlisty

Zamach terrorystyczny w Stambule stawia na ostrzu noża kwestię bezpieczeństwa kraju i uwypukla splot komplikacji, które dotnęły Turcję w wyniku jej zaangażowania w wojny sąsiadów.

Niemal natychmiast po zamachu bombowym z 12 stycznia, w którym zginęło co najmniej 10 osób, władze Turcji ogłosiły, że sprawca został nasłany z Syrii przez Państwo Islamskie. Najnowsze doniesienia mówią już o zatrzymaniu trzech Rosjan, którzy mieli udzielać wsparcia dżihadystom.

Sen o potędze
 
Decydenci w Ankarze sądzili, że mogą z korzyścią dla siebie rozgrywać strony konfliktów zbrojnych w krajach sąsiednich, nie ponosząc tego przesadnych kosztów. Przeciwnie – liczyli na to, że stosując zasadę dziel i rządź, osłabią swoich rywali i wzmocnią pozycję Turcji jako regionalnego mocarstwa. Prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana z przekąsem określa się jako współczesnego „sułtana”.

Lecz dzisiejsza Turcja to nie Imperium Osmańskie. Jest państwem sporym i liczącym się na arenie międzynarodowej, ale jej potencjał - inaczej niż w czasach sułtanów potężnej dynastii - nie wystarcza, żeby narzucić swoją wolę wszystkim wokół.

Tym bardziej, że w konflikty w Syrii i Iraku zaangażowane są mocarstwa z pierwszej ligi światowej, jak USA czy Rosja oraz potęgi regionalne: Iran i Arabia Saudyjska.

Okrakiem na barykadzie

Turcy od dłuższego czasu balansowali na krawędzi.

 Z jednej strony udostępnili swoje bazy amerykańśkim siłom powietrznym, a nawet sami zaczęli w końcu bombardować pozycje dżihadystow.

Z drugiej jednak dopuszczali do tego, by przez ich granice do bojowników Państwa Islamskiego docierali ochotnicy i  kontrabanda broni.

REKLAMA

Przez terytorium Turcji dżihadyści eksportują ropę naftową, co jest zasadniczym źródłem dochodów samozwańczego kalifatu.

Kurdowie na celowniku
Zachodni politycy naciskali na Erdogana, by przestał być cichym sojusznikiem dżihadystów, ale długo szło to opornie, ponieważ przywodca Turcji miał inne cele. Bardziej niż radykałów chciał zwalczać syryjski reżim Baszara al-Assada, a przede wszystkim stopować ambicje Kurdów, czyli głównej obecnie wojskowej siły lądowej walczącej z Państwem Islamskim w regionie.

Terroryści spod znaku czarnej flagi już wcześniej dokonywali w Turcji zamachów bombowych, nawet bardziej krwawych niż ten w Stambule. Tyle, że dotychczas celem zamachowców byli Kurdowie. Najpierw, w lipcu ubiegłego roku, w Suruc zginęły 33 osoby. Potem, w październiku, w Ankarze śmierć spotkała ponad 100 demonstrantów protestujących przeciwko prześladowaniom Kurdów.

Bliscy ofiar mieli pretensje do rządu tureckiego, mówiąc, że ten ich nie chroni, a nawet, że masakra jest mu na rękę.

Tym razem jest inaczej. Zamachowcy uderzyli w samym sercu Stambułu, na starożytnym hipodromie, w miejsu ujętym na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO, odwiedzanym licznie przez turystów i miejscowych. Celem terrorystów wyraźnie byli cudzoziemcy. Najwięcej wśród zabitych jest Niemców (8 spośród 10 ofiar śmiertelnych).


Rozmnożenie konfliktów

Zamach na placu Sułtana Ahmeda, to wielki cios dla wizerunku Turcji i jej sektora turystycznego, który rocznie  obsługuje miliony zagranicznych gości.


To także kolejny dowód bankructwa polityki „zera problemów z sąsiadami”, ogłoszonej kilka lat temu przez Ankarę. Wzięła ona szybko w łeb już w wyniku „Arabskiej Wiosny” i konfliktu Turcji z Izraelem na tle ataku izraelskich sił specjalnych na turecki statek z pomocą dla palestyńskiej „Strefy Gazy”. Dziś Ankara ma też napięte stosunki z Iranem, Irakiem i różnymi stronami wojny domowej w Syrii.

Zaogniły się też relacje rosyjsko-tureckie w efekcie interwencji Rosji w Syrii, a zwłaszcza po niedawnym zestrzeleniu przez lotnictwo tureckie rosyjskiego samolotu bojowego. Prezydent Rosji Władimir Putin wprost oświadczył wtedy, że nie puści tego płazem, a Turcy zapłacą za swój czyn nie tylko politycznie.


Bombardowania rosyjskie w Syrii wzmocniły siły Assada, ale i w praktyce uniemożliwiły wprowadzenie w północnej Syrii strefy zakazu lotów, czego domagali się od zachodnich partnerów Turcy. Ich celem było nie tyle chronienie ludności cywilnej, co oficjalnie głosili, ile udaremnienie Kurdom przejęcia kontroli nad całym północnym obszarem Syrii, graniczącym z Turcją.

REKLAMA


Najpoważniejszym bólem głowy władz tureckich są właśnie Kurdowie, którzy stali się największą lokalną siłą stawiającą opór Państwu Islamskiemu, a tym samym sprawili, że kwestia kurdyjska wróciła na dyplomatyczne salony. Na południowym wshodzie Turcji w niebyt odeszło zawieszenie broni między siłami rządowymi a  Partią Pracujących Kurdystanu. Wróciły natomiast realia stanu wyjątkowego. Rząd twierdzi, że w ostatnich miesiącach wojsko i siły bezpieczeńswa zabiły kilkuset kurdyjskich bojowników.

Rywale Turcji w walce o wpływy w regionie ochoczo podsycają konflikt kurdyjsko-turecki. A Rosja - prawdopodobnie - posuwa się nawet do wspierania dżihadystów, by zemścić się na Ankarze.

Zachód oczekiwał, że Turcja będzie jednoznacznym sojusznikiem w walce z Państwem Islamskim, a także, że pomoże rozwiązać kryzys na tle fali uchodźców, wywołany głównie przez wojnę domową w Syrii i działania dżihadystów. Unia Europejska wysupłała na ten cel 3 mld euro pomocy dla Turcji.

Jednak sytuacja w tym kraju sprawia, że Europie może zagrozić jeszcze większa fala uchodźców. Tym razem z paszportami tureckimi.


Juliusz Urbanowicz, Polskie Radio.pl

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej