Polak zginął w Berlinie. Właściciel firmy transportowej: to miał być jego ostatni kurs przed świętami

Właściciel firmy transportowej spod Gryfina, do którego należała ciężarówka - narzędzie zamachu w Berlinie - rozpoznał na pokazanym mu przez policję zdjęciu swego pracownika. Ciało Polaka znaleziono na miejscu tragedii.

2016-12-20, 14:06

Polak zginął w Berlinie. Właściciel firmy transportowej: to miał być jego ostatni kurs przed świętami
Zamach w Berlinie. Rozbita polska ciężarówka. Foto: PAP/EPA/BRITTA PEDERSEN

Posłuchaj

Ariel Żurawski, właściciel firmy transportowej o wydarzeniach w Berlinie (IAR)
+
Dodaj do playlisty

Niemiecka policja podała we wtorek, że martwy mężczyzna znaleziony na terenie jarmarku, gdzie w tłum ludzi wjechała ciężarówka na polskich numerach rejestracyjnych to Polak; został zastrzelony. Według ostatnich informacji to nie on prowadził samochód, ale imigrant z Pakistanu. Według niemieckiego MSZ wiele przemawia za tym, iż doszło do zamachu. Zginęło co najmniej 12 osób, a 48 zostało rannych, w tym część ciężko.

Powiązany Artykuł

Berlin 1200.jpg
Ciężarówka wjechała w tłum na jarmarku świątecznym w Berlinie

We wtorek policja przesłuchała właściciela firmy, do którego należało auto i którego pracownikiem był Polak.  Policja chciała zabezpieczyć nasze komputery, dokumenty firmowe, dokumenty auta. Ale to wszystko znajdowało się w samochodzie, przy kierowcy. Nie ma co zabezpieczać - powiedział dziennikarzom Ariel Żurawski. Wyjaśnił, że w samochodzie jest zamontowany GPS i jest lokalizacja pojazdu. Aktualizacja sygnału odbywa się co 10 minut.

- Cała trasa była pokazana. O 15 rozmawiał z żoną, o 15.45 było na GPS widać pewne ruchy. (...). Samochód był zapalany, gaszony, ruszał do przodu i do tyłu. Tak jakby ten ktoś, kto kierował tym samochodem uczył się jeździć. Samochód stał w Berlinie pod firmą, gdzie miał się rozładowywać. Później do 19.40 nie było żadnych ruchów, samochód stał w tym samym miejscu. To było auto w automacie, wystarczy zwolnić hamulec ręczny, dać gazu i samochód jedzie - powiedział Żurawski. Według niego, osoba, która od 19.50 kierowała ciężarówką, doskonale znała miasto i bezbłędnie zmierzała do celu, jakim był jarmark.

Źródło: RUPTLY/x-news

REKLAMA

Jak mówił, na pokazanym mu przez policję zdjęciu rozpoznał swojego kierowcę. - Widoczne były rany, (...) było widać, że walczył - powiedział. Według niego ostatni kontakt z kierowcą był o godz. 15 w poniedziałek. - Wtedy dzwoniła do niego żona, nie mogła rozmawiać (dłużej), ponieważ była w pracy. Umówiła się na późniejszy telefon o godz. 16, ale wówczas kontaktu już nie było - dodał. 

Właściciel firmy poinformował, że kierowca był półtora tygodnia w trasie, wracał z Włoch. Wiózł konstrukcje stalowe. - Były podejrzenia, że samochód został porwany ze względu na ładunek, który był na pace, i że ktoś chciał to ukraść. Ale tam było 24 tony stali, do niczego to by się nie przydało - wyjaśnił. 

- To był dobry kierowca. Taki, który jeżeli w sobotę wypił dwa piwa, to w niedzielę nie wsiadał za kierownicę. Ostatni z dobrych kierowców, którzy jeszcze są na rynku - mówił Żurawski. Dodał też, że był to potężny mężczyzna. - Miał 1,80 m i ważył 120 kg. Jedna osoba na pewno nie dałaby mu rady. Być może został zaatakowany i wepchnięty do kabiny - powiedział. 

Źródło: TVP Info

REKLAMA

Żurawski mówił, że we wtorek około południa w Berlinie planowany był rozładunek tego pojazdu. - To miał być jego (kierowcy) ostatni kurs przed świętami. Pytał, czy wróci do czwartku do wieczora, bo chciał zdążyć żonie kupić prezent - dodał właściciel firmy. Powiedział też, że zaniepokoiły go już pierwsze informacje, że jego auto jeździ gdzieś po Berlinie. - Ten kierowca nigdy pięciu minut czasu nie przekroczył. Miał w firmie ksywkę "inspektor" (...), tak wszystkiego przestrzegał. Od razu wiedziałem, że coś niedobrego się stało - mówił.

Dodał, że gdyby samochód nie musiał czekać na rozładunek, to do tragedii by nie doszło. Z jego relacji wynika, że samochód stał naprzeciwko firmy, gdzie miał się rozładować we wtorek rano - to było centrum Berlina, 10 km od miejsca jarmarku, gdzie zdarzyła się tragedia. - Rozmawiałem z nim (kierowcą) w południe, mówił, że jedyni rodowici Niemcy, których widzi, są w biurze w tej firmie, a wokół są sami muzułmanie. Kupił sobie kebaba, nawet mam zdjęcie z baru, gdzie kupował - powiedział właściciel firmy. Kierowca miał żonę i nastoletnie dziecko.

aj

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej