Akcja bilbordowa "German Death Camps" zakończyła się sukcesem. Teraz czas na nową misję – autobus-muzeum objeżdżający USA
- Reakcje Niemców na bilbord „German Death Camps” były powściągliwe. Jednak w Brukseli, czy w Londynie, ludzie bardzo często podchodzili, pytali, co to za akcja, przeciwko czemu protestujemy i wyrażali swoją aprobatę – wspominał w rozmowie z portalem PolskieRadio.pl Dawid Hallmann z Fundacji Tradycji Miast i Wsi. Teraz celem jest edukacja historyczna w USA. Pomóc ma w tym autobus-muzeum.
2018-02-14, 12:17
Petar Petrović: Jak doszło do tego, że postawili Państwo rozpocząć akcję bilbordową -"German Death Camps"?
Dawid Hallmann: Pomysł na całą akcję "German Death Camps" sięga połowy 2015 roku, gdy na portalu Wykop nieformalna grupa internautów postanowiła walczyć z tym kłamliwym, powtarzającym się zwrotem - „polskie obozy śmierci”. Powstał wtedy pomysł, żeby postawić bilbord. Jeden ze znajomych zapytał mnie czy Fundacja Tradycji Miast i Wsi nie wyłączyłaby się w to, jako partner formalny. Od tamtego momentu fundacja zajmuje się tą akcją.
Zobacz internetowy serwis edukacyjno-społeczny Polskiego Radia - GermanDeathCamps.info >>>
Od początku myślał Pan, by ruszyć z bilbordem za granicę?
Na początku był pomysł, żeby postawić bilbord w Polsce. Rozpoczęliśmy zbiórkę na ten cel. Zebraliśmy kilkanaście tysięcy złotych, które częściowo były wykorzystane podczas Światowych Dni Młodzieży. Wtedy to stanęły bilbordy w okolicach Wrocławia, zostały też wydrukowane plakaty, ulotki, które zostały porozwieszane lub porozdawane przez wolontariuszy. Po ŚDM doszliśmy jednak do wniosku, że nie ma sensu rozstawiać bilbordów w Polsce – gdyż wszyscy u nas o tym wiedzą. Po co przekonywać przekonanych?
Wtedy zapadła decyzja, by jechać do Niemiec?
Impulsem był wyrok z powództwa Karola Tendery w sprawie o użycie zwrotu „polskie obozy koncentracyjne” przez niemiecką stację ZDF. ZDF miało przeprosić, a tego nie zrobiło, tak jak powinno. Przeprosiny zostały „ukryte” na stronie – do tego nie były w formie tekstu tylko obrazka – pliku jpg niewykrywalnego przez wyszukiwarki. Tekst przeprosin został podyktowany przez sąd, był ściśle określony, natomiast został poprzedzony wstępem, z którego wynikało, że oni właściwie nie przepraszają, tylko zostali do tego niejako zmuszeni. To wywołało duże oburzenie polskich internautów, którzy rozpoczęli akcję hasztagowania i oznaczania materiałów #GermanDeathCamps. Również na stronach ZDF, głównie na Twitterze, ale też na Facebooku, zaczęły się pojawiać różne komentarze, które były usuwane, a użytkownicy byli banowani. To doprowadziło do sporego poruszenia postawą stacji, która nie dość, że nie przeprosiła, to jeszcze cenzurowała wszelkie głosy sprzeciwu.
REKLAMA
I wtedy pojawił się ruchomy bilbord?
Tak, stwierdziliśmy, że mamy już bilbord, a wynajęcie powierzchni to jest bardzo duży koszt. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy pod siedzibę główną ZDF-u i skoro oni nie potrafią się zmierzyć z prawdą i w Internecie usuwają różne komentarze, to chociaż nasz bilbord zauważą. Początkowo mieliśmy pojechać tylko do Moguncji, gdzie jest siedziba ZDF-u, później jednak nasze plany ewoluowały i pojechaliśmy też do Londynu przez Bonn i Brukselę i zrobiliśmy trasę powrotną.
Jakie były reakcje ZDF i zwykłych przechodniów w różnych miastach?
Uczestniczyłem w pierwszym etapie trasy – czyli w Niemczech. Tam, reakcje były bardzo powściągliwe, Niemcy przechodzili obok niego obojętnie lub tylko się przyglądali. Nie podchodzono do nas, nie pytano, co to za akcja. Gdy staliśmy pod siedzibą ZDF – oni starali się nas nie zauważać, ograniczyli się do wezwania policji, która odeskortowała nasz „wóz Drzyzmały” na stację Mainz-Marienborn. Gdy już wyjechaliśmy poza Niemcy, zarówno w Brukseli, czy w Londynie, ludzie bardzo często podchodzili, pytali, co to za akcja, przeciwko czemu protestujemy i wyrażali swoją aprobatę. Na Wyspach nasz bilbord cieszył się szczególnie dużym zainteresowaniem wśród tamtejszej Polonii. Stał się on czynnikiem jednoczącym, wszyscy chcieli abyśmy do nich przyjechali.
Teraz chce Pan kontynuować tę akcję – celem są USA. Organizują Państwo zbiórkę – każdy może wesprzeć akcję.
Droga do zrealizowania tego projektu jest długa. Te 100 tysięcy - to jest realna kwota, którą uznaliśmy, że możemy zebrać ze zbiórki. Ale nie jest to kwota wystarczającą na pokrycie całej akcji. Ten pomysł jest o wiele większy i bardziej wymagający niż ten sprzed roku. Po naszej trasie europejskiej bardzo wiele osób pisało do nas, że warto wybrać się do Stanów Zjednoczonych z takim bilbordem – gdyż jest to kraj, w których co rusz pojawiają się takie sformułowania, jak „polskie obozy koncentracyjne”. Nawet były prezydent amerykański Barack Obama go użył. Doszliśmy do wniosku, że sama trasa bilbordu nic nie wniesie, gdyż Amerykanie nie umiejscowią tego w żadnym kontekście – dla nich wojna w Europie to jest jakaś abstrakcja. Dlatego podjęliśmy decyzję, że odpowiednią formą dotarcia z naszym przekazem może być autobus – muzeum, który może się zatrzymywać na kampusach uniwersyteckich – każdy może tam wejść i zobaczyć. Osoby z niego korzystające nie będą się dowiadywać jedynie o obozach, ale również o polskich doświadczeniach podczas II wojny światowej, związanych zarówno z nazizmem jak i z komunizmem.
REKLAMA
Państwa akcja ma być połączona również z promocją angielskiego tłumaczenia "Raportu" Witolda Pileckiego.
Witold Pilecki to przede wszystkim bardzo ciekawa postać. Jego życiorys można by pokroić na trzy części i każda z nich byłaby opowieścią o wyjątkowym człowieku. Czy weźmiemy tę część walki o granice II RP czy też wojny z bolszewizmem. Już wtedy wykazał się wieloma spektakularnymi akcjami. Po wojnie zaś był bardzo aktywnym społecznikiem – troszczył się o lokalną społeczność. Był więc patriotą i czasu wojny i czasu pokoju. Trzecim elementem jest jego działalność w czasie II wojnie światowej. Poszedł do Auschwitz i tam montował siatkę konspiracyjną – to był czyn heroiczny.
Dlaczego Pana zdaniem istnieje tyle przekłamań dotyczących polskiej postawy w II wojnie światowej?
Z jednej strony jest to wynik uproszczeń, skrótów myślowych. To z kolei często pada na podatny grunt ignorancji i tworzy się jakiś mit „polskich obozów”. Są też ludzie, którzy świadomie i z pełną premedytacją używają tych kłamliwych zwrotów. Pokazały to w ostatnim czasie różne wpisy w Internecie.
Czy zastanawiał się Pan nad możliwością prowadzenia edukacji historycznej w jeszcze innej formie?
Oczywiście, że tak. Są jednak formy, które znajdują się poza naszym zasięgiem. Na przykład produkcja dobrego filmu fabularnego. Dlatego koncentrujemy się na tym, co jesteśmy w stanie zrobić. A autobus-muzeum wypełniony multimediami i różnymi elementami interaktywnymi jest w naszym zasięgu. To ogromne przedsięwzięcie, ale mające dużą szansę na dotarcie do wielu ludzi. Będziemy też myśleli nad rozbudową trasy o dodatkowe elementy. Każda forma, która przybliża nas do celu jest dobra. W tym momencie jednak koncentrujemy się głównie na mobilnym muzeum.
Rozmawiał Petar Petrović
REKLAMA
REKLAMA