Elwira Seroczyńska, wielka dama polskich panczenów
„Lewą łyżwą zawadzam o linię śniegową, która pod wpływem słońca i mrozu stała się lodową, i z wielkim poślizgiem wypadam poza tor łyżwiarski” - tak przepadła szansa na pierwszy polski złoty medal olimpijski w sportach zimowych. 1 maja 1931 urodziła się Elwira Seroczyńska.
2021-05-01, 05:00
Elwira Seroczyńska, późniejsza srebrna medalistka olimpijska urodziła się w Wilnie. Gdy miała osiem lat Niemcy napadli na Polskę. Nie był to czas beztroski i zabawy. Wszyscy walczyli o byt. W takiej atmosferze mała Elwira dorastała. Po wojnie, gdy miała 16 lat przeniosła się z całą rodziną do Elbląga. Przypadek sprawił, że została panczenistką.
„Gdzieś na początku grudnia 1950 roku, przy pierwszych mrozach, moja koleżanka Baśka zapytała, czy umiem jeździć na łyżwach? (…) Basia trenowała w klubie Stal i wybierała się na obóz sportowy do Zakopanego. Mój Boże! Zobaczyć Zakopane (…) jeśli koniecznie trzeba, to mogę tam nawet jeździć na łyżwach (…) to był chyba moment decydujący o całym moim życiu” - wspominała Seroczyńska.
Już po roku zdobyła pierwsze mistrzostwo Polski. W całej swojej karierze mistrzynią Polski zostawała 26 razy. 17-krotnie ustanawiała rekordy naszego kraju.
W Elblągu poznała swoją wielką rywalkę
W 1952 roku, podczas zgrupowaniu Stali-Olimpia łyżwiarek szybkich jedna z zawodniczek zachorowała. Kazimierz Kalbarczyk, postanowił ściągnąć w jej miejsce Helenę Pilejczyk. Zawodniczka wystartowała w sztafecie 4x1000m i wraz z koleżankami z klubu zdobyła pierwszy mistrzowski tytuł.
REKLAMA
"Gdy zaczęłam dochodzić do poziomu Elwiry, kiedyś w trakcie, wieczoru szczerości, stwierdziłyśmy: obydwie chcemy wygrywać, więc nie możemy do siebie mieć o to pretensji; po to przecież uprawiamy sport. Natomiast poza treningiem i zawodami powinniśmy być koleżankami” - opowiadała kilka lat temu Pilejczyk.
Zdrowa rywalizacja niosła za sobą same pozytywy. Ich rezultaty zaczęły być coraz bardziej wyśrubowane.
„Helenka jeździła inaczej niż ja, była wyższa, miała może mniej dynamiczne ruchy, jednak bardzo rytmicznie i płynnie pokonywała dystans. Zaczęła się pomiędzy nami wielka rywalizacja, która po kilku latach doprowadziła i mnie i ją do miejsca na olimpijskim podium” - wspominała Seroczyńska.
Na igrzyskach mogło panczenistek zabraknąć
Na olimpiadzie w 1960 roku po raz pierwszy rozgrywano kobiece wyścigi łyżwiarskie. Jednak ówczesne polskie władze uznały, że nie ma co się kompromitować i nie miały zamiaru wysyłać naszych pań na te zawody. Trener naszej reprezentacji Kazimierz Kalbarczyk poprosił prezesa Polskiego Związku Łyżwiarskiego, aby dał paniom szansę. Dostały ją, warunek był jeden - na mistrzostwach świata w Szwedzkim Ostersund Polki musiały zająć miejsce w pierwszej szóstce.
REKLAMA
„Musiałyśmy więc wejść do pierwszej szóstki, żeby zacząć marzyć o wyjeździe. Zdobyłam srebrny medal na 1000 metrów, a do tego zdobyłam inne punktowane miejsca. Byłam piąta na 1500 metrów, na 3000 metrów i w wieloboju’" - opowiadała Pilejczyk.
IO Squaw Valley
Nasza dwójka jechała na zawody po naukę. Mało kto wierzył w nasze panie. W biegu na 1500 metrów pierwsza wystartowała Seroczyńska, rywalizowała w siódmej parze z Amerykanką Jeanne Omelenczuk.
„Pada strzał. Seroczyńska doskonale wychodzi ze startu, jadąc przez pewien czas równo z amerykanką. Po połowie pierwszego okrążenia Polka jadąc swobodnie i pięknie stylowo łatwo mija swoją przeciwniczkę Odległość między zawodniczkami stale się zwiększa (…) zupełnie nie zagrożona wpada na metę bijąc rekord Polski, uzyskując świetny wynik zaledwie o 0,2 sekundy gorszy od rekordu świata. Na stadionie zbiera się burza oklasków” - relacjonował Bogdan Chyliński z PAP.
Do ostatniej pary nikt naszej łyżwiarki nie wyprzedził. Oznaczało to, że na pewno ma medal. Wtedy na tor wyszły Pilejczyk z Rosjanką Lidią Skoblikową. Obie pojechały wspaniale. Niestety dla Seroczyńskiej panczenistka z Kraju Rad uzyskała lepszy czas. Naszym wybitnym sportsmenkom pozostało cieszyć się z medalu srebrnego pani Elwiry oraz brązowego pani Heleny.
REKLAMA
Nie był to koniec emocji na tych igrzyskach. Następnego dnia odbył się bieg na 1000 metrów. Pilejczyk nie poszło najlepiej, ale była jeszcze Seroczyńska. Jechała wspaniale. Osiągała najlepsze międzyczasy.
„Dystans pokonuję swobodnie, podawane międzyczasy wskazują, że jadę po najlepszy wynik, gdyż najgroźniejsze konkurentki już przejechały. 150 m przed metą słyszę głos trenera: „Jedziesz po złoty!" (...) Już tylko 80 m do mety! Lewą łyżwą zawadzam o linię śniegową, która pod wpływem słońca i mrozu stała się lodową, i z wielkim poślizgiem wypadam poza tor łyżwiarski. Instynktownie podrywam się, chcę jechać dalej, lecz po chwili zdaję sobie sprawę, że wszystko już stracone" - opisała ten wyścig łyżwiarka.
Mimo tego niepowodzenia obie panie były witane w kraju jak bohaterki.
Na następny medal w tej dyscyplinie czekaliśmy aż 50 lat. W 2010 roku, w kanadyjskim Vancouver, brązowy krążek olimpijski zdobyła drużyna w składzie Katarzyna Bachleda-Curuś, Katarzyna Woźniak i Luiza Złotkowska (rezerwowa Natalia Czerwonka).
REKLAMA
Jeszcze tylko raz Seroczyńska osiągnęła światowy rezultat
W 1962 roku wystartowała na mistrzostwach świata w Fińskiej Imatrze. Tam wywalczyła jedyny w swojej karierze tytuł w sprincie na dystansie 500 metrów. Później pojechała na IX igrzyska zimowe do Austriackiego Innsbrucku. Sukcesów nie osiągnęła. Niestety w czasie zawodów była przeziębiona. Zaraz po imprezie ogłosiła zakończenie kariery.
Z panczenami nie rozstała się. Rozpoczęła pracę jako trenerka. Na początku lat siedemdziesiątych, XX wieku objęła kadrę łyżwiarek.
„Nie było spektakularnych sukcesów, udało się ogólnie podnieść poziom łyżwiarstwa kobiecego. Elwira była bardzo szanowanym, lubianym trenerem, ale rzeczywiście brak konkretnych osiągnięć, medali, a w sporcie to się liczy przede wszystkim, spowodował, że zakończyła karierę trenerską” - ocenił Kazimierz Kowalczyk, były prezes Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego.
REKLAMA
W czerwcu 2004 roku Elwira Seroczyńska była na ślubie syna w Anglii. Do Londynu wybrała się ponownie na Boże Narodzeni. Tuż przed świętami doznała udaru, trzy dni leżała w szpitalu. Zmarła w Wigilię.
"Elwira, absolwentka Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, była osobą pełną energii, chęci wygrywania, pasjonatką sportu. To legenda i ikona naszej dyscypliny" - podkreślił Kowalczyk.
dzieje.pl/olimpijski.pl/gazetaolsztynska.pl/AK
REKLAMA