300 dni wstydu trzeciej osoby w państwie. Felieton Miłosza Manasterskiego
Mija 300 dnia od kiedy prokuratura złożyła wniosek o uchylenie immunitetu marszałka Senatu. Polaków irytuje nie tylko wykorzystanie stanowiska do unikania odpowiedzialności, ale także patetyczny styl uprawiania polityki przez Tomasza Grodzkiego, kreującego siebie na ofiarę politycznego spisku.
2022-01-15, 19:33
Profesor nauk medycznych Tomasz Grodzki pojawił się w polskiej polityce w 2014, kiedy został kandydatem PO na eurodeputowanego. Mandatu nie zdobył, ale rok później z mianowania tej samej partii trafił do Senatu. Przez pierwsze cztery lata na Wiejskiej nie wsławił się niczym szczególnym i nie zasłużył na zainteresowanie opinii publicznej. Dopiero w czasie kampanii wyborczej do parlamentu w 2019 roku Małgorzata Kidawa-Błońska, ówczesna kandydatka PO na premiera, wymieniła prof. Grodzkiego jako potencjalnego kandydata na ministra zdrowia w swoim rządzie. Niemniej Kidawa-Błońska premierem nie została a Platforma wybory przegrała. Jednak Tomasz Grodzki postanowił spełnić swoje marzenia o przejściu do pierwszej ligi polityków. Tzw. pakt senacki spowodował, że opozycja uzyskała niewielką przewagę nad politykami PiS w Izbie Wyższej. Rozpoczęły się negocjacje, kto będzie nowym marszałkiem Senatu. Naturalnym kandydatem PO był Bogdan Borusewicz, który już pełnił wcześniej tę funkcję. Niespodziewanie wyścig o stanowisko wygrał jednak polityk do tej pory szerzej nieznany, całkowicie pozbawiony doświadczenia, które uprawniałoby go do kierowania pracami Izby Wyższej.
Choć sprawa wyglądała intrygę na szytą grubymi nićmi, to jednak operacja autopromocji na stanowiska marszałka Senatu powiodła się w stu procentach. Profesor Grodzki zaraz po wyborach ogłosił się "ofiarą politycznej korupcji", którą rzekomo proponowali mu politycy PiS. Słowo korupcja Tomasz Grodzki powtarzał wielokrotnie na wszelkich antenach i w rozmowach z portalami i prasą, będąc najczęściej cytowanym politykiem PO z drugiego szeregu.
Przedstawiciele partii rządzącej rzeczywiście deklarowali rozmowy na temat uzyskania większości w Senacie. Nigdy jednak nie potwierdzili, że rozmawiali z senatorem Grodzkim i faktycznie zaoferowali mu stanowisko ministra zdrowia, tak jak sam to przedstawiał. Opowieść senatora Grodzkiego była niespójna – zarzucał we wszystkich mediach politykom Prawa i Sprawiedliwości, że próbują go przekupić stanowiskiem. Zarazem jednak nie potrafił podać kto mu owo stanowisko oferował. A przecież skoro tak ostro piętnował "korupcję polityczną" to powinien równie mocno napiętnować "korumpujących". Dlaczego tego nie zrobił? Zapewne dlatego, że nigdy takiej w rzeczywistości nie otrzymał…
Nie przeszkodziło to senatorowi wykreować się na bohatera ratującego spójność PO i większość senacką (choć w rzeczywistości do uzyskania większości w Senacie potrzeba byłoby trzech "nawróconych" a nie sam głos Grodzkiego). Mając takiego "nieskalanego korupcją" i "niezłomnego", lojalnego polityka w swoich szeregach, Platforma Obywatelska zdecydowała się nagrodzić jego postawę stanowiskiem marszałka Senatu. I już wkrótce tego żałowała.
REKLAMA
Swój wybór przez senacką większość na kierującego pracami izby, profesor Grodzki świętował tak, jakby dostał nobla za odkrycie lekarstwa na raka. Jego szczęście miało być szczęściem nas wszystkich, jego uczciwość miała stać się standardem w polityce. Nic dziwnego, że od tego momentu wyborcy zaczęli się bliżej przyglądać "trzeciej osobie w państwie". W tym samym czasie zaś trzecia osoba w państwie za wszelką cenę chciała stać się pierwszą osobą w oczach wyborców.
Marszałek Tomasz Grodzki politykiem okazał się miernym, ale za to przepełnionym miłością do siebie. Pouczał naród orędziami, prowadził własną dyplomację, z Senatu uczynił państwo w państwie i dokonał autokoronacji na arbitra praworządności, dobrego obyczaju i standardów etycznych. To wszystko spowodowało, że w Szczecinie coraz więcej osób zaczęło wspominać dokonania Tomasza Grodzkiego jako lekarza i ordynatora szpitala. I okazało się, że są to złe wspomnienia. Ruszyła lawina oskarżeń o korupcję, wstrząsających relacji byłych pacjentów i ich rodzin. Marszałek Senatu zareagował na nie w sposób godny zapisania w podręczniku Public Relations, na stronach ze złymi przykładami rozwiązywania kryzysów wizerunkowych. Zaczął pozywać do sądu zarówno pacjentów i ich rodziny jak i dziennikarzy zajmujących się sprawą "afery kopertowej". Nie pomogło - sprawą i tak zajęła się prokuratura, która przesłuchała dziesiątki osób i złożyła wniosek do Senatu o uchylenie immunitetu Tomasza Grodzkiego.
Od tego momentu minęło już 300 dni, i nie są to w żadnym razie "wielkie dni polskiego parlamentaryzmu". Marszałek Grodzki urządził Polakom pokaz jak można wykorzystać płynące ze stanowiska przywileje i kolegów partyjnych do ochrony swojej pozycji i unikania odpowiedzialności. Trzeba pamiętać, że jednocześnie sam Grodzki postanowił postawić przed sądem tych, którzy mówili o wręczaniu mu łapówek!
Marszałek broni się opowiadając, że chodzi o brutalną walkę polityczną i uknuty przeciwko niemu spisek, mający na celu obalenie senackiej większości. Tu liczby są znów są przeciwko marszałkowi, ponieważ nawet złożenie przez niego mandatu nie dałoby większości w Senacie Prawu i Sprawiedliwości. Również mało kto jest gotów uwierzyć, że tak liczni byli pacjenci zmówili się przeciwko swojemu lekarzowi, żeby go obciążyć.
REKLAMA
Liczba, która teraz przemawia najgłośniej to właśnie 300. Przez tyle dni deklarujący swoją niewinność marszałek nie zrzekł się immunitetu, a Izba Wyższa nie głosowała, jak to ma w praktyce, za lub przeciw jego odebraniu senatorowi Grodzkiemu. W tle rozgrywa się kwestia przedawnienia, która każe się zastanawiać nad zapewnieniami marszałka, że nie ma on nic na sumieniu.
Nadużywanie uprawnień to jedno, ale patetyczny styl polityki uprawianej przez prof. Grodzkiego to połączenie, które wyjątkowo irytuje Polaków. Marszałek senatu wzbija się na szczyty hipokryzji dostępne niegdyś tylko dla lidera Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska. Niemniej w przeciwieństwie do Tuska, brakuje mu charyzmy i zdolności wypowiedzi. Stąd hipokryzja tego polityka, jest dużo bardziej widoczna i rażąca nawet dla osób mniej uważnie obserwujących scenę polityczną. Marszałek mówi kwadratowymi zdaniami, których kontrast wobec prawdziwej postawy mówiącej budzi wewnętrzny sprzeciw każdego słuchacza. Wybitnym przykładem takiego działania była wizyta Tomasza Grodzkiego w Watykanie. Podczas osobistej audiencji u papieża Franciszka, marszałek dyskutował m. in. o zachęcaniu Europejczyków do posiadania dzieci. Po polityku partii zwalczającej programy społeczne PiS i wspierającej otwarcie aborcję na żądanie nie było widać żadnego dyskomfortu w związku ze spotkaniem z głową kościoła katolickiego, ani tematyką rozmowy. Wręcz przeciwnie - marszałek wydawał się jak zwykle zachwycony.
Zachwyt własny często nie idzie w parze z zachwytem powszechnym. Szczególnie krytyczny wobec marszałka Senatu jest podobno sam nowo-stary lider PO Donald Tusk. Nie należy się temu dziwić. Platforma Obywatelska opiera swoją taktykę na amnezji wyborców a także próbuje zwerbować młodych ludzi, którzy nie pamiętają innych rządów, niż te Prawa i Sprawiedliwości. Tymczasem państwo w państwie jakim stał się Senat i unikający stawienia czoła zarzutom korupcyjnym jego marszałek, to gotowy przekaz marketingowy dla rządzących. Mogą oni mówić z pełną wiarygodnością, że jeśli PO będzie rządzić całą Polską, a nie tylko Izbą Wyższą, zapewni nietykalność swoim ludziom, niezależnie od ciężaru zarzutów, zgodnie z „doktryną Neumanna”, która być może warto zacząć nazywać od teraz "doktryną Grodzkiego". Wszak Sławomir Neumann, w przeciwieństwie do marszałka Senatu, swojego immunitetu potrafił się zrzec.
Miłosz Manasterski
REKLAMA
REKLAMA