Ekstraklasa. Zbudował mistrzowską Jagiellonię, teraz odejdzie do Rakowa? Łukasz Masłowski: transfery dyrektorów są możliwe

Dyrektor sportowy Jagiellonii Białystok Łukasz Masłowski wzbudza spore zainteresowanie wśród innych klubów, które chciałyby, żeby jeden z twórców drużyny mistrza Polski pracował dla nich. - W najbliższym czasie nigdzie się nie wybieram. Obowiązuje mnie umowa z Jagiellonią - zapewnił Łukasz Masłowski w rozmowie z portalem polskieradio24.pl. 

Paweł Majewski

Paweł Majewski

2024-09-20, 14:30

Ekstraklasa. Zbudował mistrzowską Jagiellonię, teraz odejdzie do Rakowa? Łukasz Masłowski: transfery dyrektorów są możliwe
Łykasz Masłowski, dyrektor sportowy Jagielloni Białystok: moja obecna praca jest więc dużo bardziej wymagająca i stresująca. Z perspektywy czasu powiem, że piłkarz to najprzyjemniejszy zawód na świecie . Foto: Jagiellonia.pl/ Kamil Świrydowicz

Łukasz Masłowski jest dyrektorem sportowym Jagiellonii Białystok od 1 marca 2022 roku. 43-latek jest uznawany za jednego z ojców wielkiego sukcesu "Żółto-Czerwonych", którzy w ubiegłym sezonie zostali mistrzami Polski.

Jak wygląda współpraca z prezesem Wojciechem Pertkiewiczem i trenerem Adrianem Siemieńcem? Czy ostatnie słabe wyniki, jak 0:5 z Lechem Poznań, oznaczają, że mistrz Polski jest w kryzysie? Czy praca dyrektora sportowego jest trudniejsza od kariery piłkarskiej? I czy Łukasz Masłowski może niebawem wylądować w Rakowie Częstochowa?

O tym wszystkim działacz opowiedział w obszernej rozmowie z portalem polskieradio24.pl. 

Rozmawiamy w czwartek i zastanawiam się, czy jeśli będę chciał opublikować rozmowę z wciąż aktualnym dyrektorem sportowym Jagiellonii, to czy będę musiał się pośpieszyć z publikacją?

REKLAMA

A kiedy chce pan publikować? (śmiech)

Najchętniej w piątek.

Proszę być spokojnym. W najbliższym czasie nigdzie się nie wybieram. Obowiązuje mnie umowa z Jagiellonią i tego się trzymajmy.

Okno transferowe zamknięte, ale w ostatnich dniach to Pan stał się bohaterem spekulacji o zmianie klubu. Raków Częstochowa szuka nowego dyrektora. Jest coś na rzeczy?

Zainteresowanie na pewno jest od dłuższego czasu… Dzisiaj trudno mówić o jakichkolwiek konkretach, ale w świecie piłki wszystko jest możliwe. Są transfery piłkarzy, transfery trenerów, a dyrektorów sportowych? Może zdarzają się rzadziej, ale są możliwe. Umowa z Jagiellonią obowiązuje mnie do końca tego sezonu i nie chciałbym dzisiaj składać żadnych jednoznacznych deklaracji. Wolałbym skupić się na tym, co mam do wykonania tu i teraz.

REKLAMA

Wydaje mi się, że ostatnie okienko transferowe było dla Pana najtrudniejszym, od kiedy dołączył Pan do Jagiellonii. Działalność na rynku dyrektora mistrzów Polski wygląda pewnie inaczej niż działalność dyrektora klubu, który broni się przed spadkiem.

Myślę, że to okno było o tyle trudniejsze, że oczekiwania wobec drużyny stały się dużo większe, a możliwości w dalszym ciągu są takie same. Musimy zachować balans organizacyjno-finansowy i dokładać do tego poziom sportowy. Nie może być odwrotnie, bo skutki takiego działania byłyby potem bardzo bolesne. Mądrość klubu polega na zadbaniu o to, żeby ten klub stał na mocnych nogach, a nie na słomianych. Rozumiem oczywiście, że oczekiwania są bardzo duże przez pryzmat poprzedniego sezonu, ale czy są adekwatne? Miałbym wątpliwości.

Dzisiejsza Jagiellonia jest mocniejsza kadrowo od tej wiosennej? Pytam o potencjał, a nie o ostatnie wyniki.

Obecna drużyna potrzebuje czasu, bo doszło wielu nowych piłkarzy i to nie jest takie łatwe, by wkomponować się w zespół, który tak dobrze funkcjonował. Zdajemy sobie sprawę, że odeszło trzech podstawowych zawodników. Zlatan Alomerović, Bartek Wdowik i Dominik Marczuk to byli kluczowi piłkarze, którzy mieli duży wpływ na naszą grę i wyniki. W sporcie trzeba się z tym liczyć. Cały czas uważam, że wynik sportowy wyprzedził możliwości naszego projektu, który założyliśmy na dłuższy okres czasu. Dzisiaj więc klub i drużyna dalej się rozwijają, ale na pewno nie są gotowe, by oczekiwać wygranej w każdym meczu. Nasze marzenia i cele sprowadzają się do tego, żeby w przyszłości Jagiellonia cały czas była klubem z ligowego podium, ale to jeszcze nie jest ten etap.

REKLAMA

Skoro tak, to pod jakim kątem kompletował Pan kadrę Jagiellonii latem? Gry w Europie? Pogodzenia pucharów z ligą, a nie konkretnego wyniku sportowego?

Pod kątem utrzymania odpowiedniej jakości sportowej drużyny, tak, żeby można było rywalizować o górną część tabeli. Nie chodzi jednak o to, żeby dzisiaj stawiać nas na równi z klubami 5-6 razy bogatszymi. Spójrzmy na to, kto dzisiaj gra w Lidze Mistrzów. Nie ma tam zespołów bez odpowiednich budżetów. Jakość kosztuje i trudno poruszać się wśród najlepszych, mając ograniczone możliwości. Dzisiaj więc powoli i stabilnie prowadzimy ten projekt oraz budujemy drużynę. To najważniejsze, by nie zabrnąć w jakiś ślepy zaułek wydawania ponad stan.

Mówi Pan o oszczędnościach i widać to było przy okazji niedoszłego transferu Tomasza Wójtowicza. Nie zgodziliście się na żądania jego agentów i piłkarz ostatecznie trafił do Lechii Gdańsk.

To nie kwestia oszczędzania, tylko mądrego zarządzania budżetem, jaki mamy do dyspozycji. Nie uważam, żebyśmy byli oszczędni, a jedynie mądrze zarządzamy pieniędzmi, które udało nam się zarobić przez ostatnie 1,5 roku. Co do Tomka Wójtowicza, to mieliśmy porozumienie z Ruchem Chorzów i miałem też odczucie, że mamy porozumienie z zawodnikiem. Nie doszliśmy jednak do porozumienia pod względem umowy z agencją reprezentującą Tomka i temat upadł. Był na naszej krótkiej liście i trochę żałuję, że do nas nie trafił. Uważam, że z punktu rozwoju sportowego nie była to racjonalna decyzja, ale każdy ma prawo decydować o swojej karierze.

REKLAMA

Przed sezonem rozmawiałem z prezesem Wojciechem Pertkiewiczem, który powiedział mi, że jeśli Jagiellonia będzie decydowała się na transfer gotówkowy, to będzie on dotyczył młodego polskiego piłkarza. Z Wójtowiczem się nie udało, ale z Cezarym Polakiem już tak. W końcówce okienka pozyskaliście też Marcina Listkowskiego. Chodziło o zachowanie w szatni balansu między Polakami a obcokrajowcami?

Ten balans jest bardzo ważny. Teoretycznie najlepiej kupować młodych Polaków, bo można ich wypromować i na nich zarobić, ale nie zamykam się na kupowanie obcokrajowców. Kluczem jest odpowiednia jakość i potencjał sprzedażowy, czyli też dość młody wiek. Piłka idzie w takim kierunku, że coraz trudniej robić transfery bezgotówkowe i jednocześnie jakościowe. Dobry piłkarz zazwyczaj jest pod kontraktem, a jego klub stara się nie doprowadzić do sytuacji, w której umowa się kończy, a zawodnik odejdzie za darmo. My też już dzisiaj rozmawiamy o przedłużeniu kontraktów z piłkarzami, z którymi wiążemy przyszłość. Nie chcemy, by latem odchodzili za darmo. Tak to działa na całym świecie, więc rzadko się zdarza, że jakiś wartościowy piłkarz jest na rynku bez kontraktu. A jeśli już jest, to wiąże się z tym jakaś historia i musimy ją odpowiednio ocenić, by wiedzieć, czy w takiego zawodnika powinniśmy inwestować.

Pozyskiwać Polaków do zespołu jest chyba najłatwiej przez akademię. Ale w Białymstoku bywa z tym różnie. Obecnie w składzie pierwszej drużyny młodzi nie grają za wiele.

Nie mogę się z tym zgodzić. Uważam, że w ostatnim czasie pojawiło się dużo graczy z akademii, choć części już nie ma w naszym klubie. Kuba Lewicki, Miłosz Matysik, Karol Struski odeszli z Jagiellonii, ale otrzymywali sporo szans. Teraz mamy w bramce Sławka Abramowicza, w kolejce są Alan Rybak, Oskar Pietuszewski, Miłosz Piekutowski czy Szymon Stypułkowski. Oni są bardzo blisko pierwszego zespołu. Chcemy na nich stawiać. Każdy w klubie wie, jak bardzo ważne dla mnie jest funkcjonowanie akademii. W 100 procentach zgodzę się, że powinna być dla nas pierwszym źródłem dostarczania drużynie młodych Polaków. Dopiero jeśli nie masz ich w akademii, to szukasz na zewnątrz. U nas niebawem przyjdzie czas na częstsze występy młodzieży w pierwszym zespole, bo mamy zdolnych chłopców. Pamiętajmy jednak, że czasem trzeba postawić sobie priorytety. Co jest ważniejsze aktualnie dla klubu i drużyny? Trzeba odpowiednio zważyć wprowadzanie młodych, ale i poziom drużyny, gdy jesteś mistrzem Polski.

REKLAMA

Latem postawił Pan na resocjalizację. Dwaj z pozyskanych zawodników, czyli Filip Wolski i Lamine Diaby Fadiga mają za sobą mało chwalebne incydenty z przeszłości. Wolskiego wyrzucono ze zgrupowania reprezentacji Polski juniorów za wpadkę alkoholową, a Fadiga jako nastolatek przyznał się do kradzieży luksusowego zegarka koledze z drużyny. Takie sytuacje sprawiły, że dłużej Pan myślał o sensie zakontraktowania zawodników czy raczej jest Pan zwolennikiem tezy, że każdy zasługuje na drugą szansę?

Patrzę przez pryzmat potencjału sportowego, a nie na błędy młodości. Poza tym nie boimy się nieoczywistych decyzji. Tak było też wtedy, gdy powierzyliśmy prowadzenie drużyny trenerowi Adrianowi Siemieńcowi, mimo jego młodego wieku. Zawsze trzeba wziąć odpowiedzialność i liczyć się z konsekwencjami swojej decyzji. Byłem więc świadomy tych sytuacji, ale niech pierwszy kamieniem rzuci ten, kto nie popełnił błędów jako młody człowiek. Jedni robili większe, a inni mniejsze błędy, ale dzisiaj zarówno Lamine, jak i Filip są mądrzejsi o te historie i na pewno wyciągnęli z nich wnioski. Wierzę, że będą także potrafili docenić to, że taki klub jak Jagiellonia dał im szansę.

Lamine świetnie wprowadził się do drużyny, bo już w meczu z Puszczą zdobył piękną bramkę. W ogóle wasz pierwszy mecz ligowy był obiecujący, bo też inni nowi piłkarze, jak Miki Villar czy Joao Moutinho spisali bardzo dobrze. Wydawało się, że to będą transfery, które z miejsca wzmocnią siłę drużyny. Teraz, po dwóch miesiącach, raczej nie można tak powiedzieć. Z drugiej strony, nikogo z nowych nie da się jeszcze nazwać niewypałem. Kolejne tygodnie zweryfikują jakość tych wzmocnień?

Myślę, że oceniamy transfery przez pryzmat wyników całego zespołu, a ostatnio te mecze nie były najlepsze. Pamiętajmy jednak, że ci piłkarze jeszcze nie zagrali tylu minut, byśmy mogli ich rzetelnie ocenić. Jak już mówiłem, nie jest tak łatwo wejść do drużyny, która wcześniej, bez ciebie w składzie, funkcjonowała tak dobrze. Ci piłkarze naprawdę mają jednak odpowiednią jakość i jeszcze wiele dobrego wniosą do naszej drużyny.

REKLAMA

Pod koniec okna transferowego mieliście jeszcze temat wzmocnienia na pozycji stopera? Ponoć realny był scenariusz, że odejdzie Jetmir Haliti, a pamiętam Pański wpis na portalu X, że po transferach Polaka i Petera Kovacika, kończycie okno transferowe. Tymczasem włoskie media podawały, że byliście jeszcze zainteresowani Przemysławem Szymińskim, czyli środkowym obrońcą.

Badaliśmy rynek, ale było już późno. Rzeczywiście było zapytanie o Jetmira, ale zdajemy sobie sprawę, ile spotkań rozegramy jesienią, licząc Ekstraklasę, Puchar Polski i Ligę Konferencji. Nie chcieliśmy więc już sobie pozwolić na odejścia. Prawdą jest, że weryfikowaliśmy sytuację Przemka, ale to nie było tak, że od razu chcieliśmy go ściągnąć. Po prostu ocenialiśmy jego sytuację. Wtedy napisałem, że kończymy, bo nie spodziewałem się, że na kilka godzin przed zamknięciem okna pojawi się temat odejścia Kuby Lewickiego do Piasta Gliwice. Bardzo chcieliśmy, żeby on z nami został. Nie po to na niego stawialiśmy, również w mistrzowskim sezonie, żeby nie chcieć z nim dłużej współpracować. Kuba jednak zdecydował się na inne rozwiązanie. Ok, ma takie prawo, niech się rozwija. My też musieliśmy szukać innych rozwiązań, stąd pozyskaliśmy na lewą obronę Czarka Polaka.

Jak wygląda proces decyzyjny co do transferów w klubie? Jest was trzech: poza Panem również prezes Pertkiewicz i trener Siemieniec. Gdyby oceniać procentowo zaangażowanie każdego z was w transfery, można powiedzieć, że to Pańskie autorskie pomysły? Czy może jednak najpierw przychodzi trener i mówi: ściągnij mi tego i tego piłkarza, bo pasuje do mojej koncepcji?

Każdy z nas musi zaakceptować transfer. Nikt w takich sprawach nie podejmuje decyzji jednoosobowo. Oczywiście większość pomysłów jest moja i to jest normalne, ale nic nie odbywa się bez zgody prezesa i trenera. Często dyskutujemy na te tematy, ale wiadomo, że jako dyrektor sportowy biorę odpowiedzialność za to, czy te transfery wypalą. Wypracowaliśmy jednak sprawny schemat współpracy. Mamy podobne spojrzenia i każdy z naszej trójki ma w tym temacie coś do powiedzenia.

REKLAMA

Był Pan ekstraklasowym piłkarzem. Co jest bardziej stresującym zajęciem: gra w piłkę w najwyższej lidze w kraju czy bycie dyrektorem sportowym mistrza Polski?

Bycie zawodnikiem absolutnie nie jest stresujące. Presja występuje, ale ona jest w każdym zawodzie. Dzisiaj dla piłkarza problemem może być to, że dostęp do mediów społecznościowych jest prosty i co chwila możesz czytać opinie innych na temat swojej gry, ale jako piłkarz w teorii skupiasz się tylko na porządnym treningu i dobrym przygotowaniu do meczu. Gdy jednak jesteś dyrektorem, prezesem czy trenerem, to twój dzień pracy trwa właściwie 24 godziny, bo musisz myśleć o wielu sprawach. Moja obecna praca jest więc dużo bardziej wymagająca i stresująca. Z perspektywy czasu powiem, że piłkarz to najprzyjemniejszy zawód na świecie. Do tego, jeśli dobrze go wykonujesz, to bardzo dobrze ci płacą (śmiech).

Mówi Pan o pracy 24 godziny na dobę. Między sezonami był w ogóle czas na odpoczynek, czy na urlopie wisiał Pan na telefonie i dogadywał transfery?

Jako dyrektor sportowy nigdy nie miałem dobrego momentu na urlop. Poza tym mój urlop nie jest taki, jaki ma wiele innych osób. Niby pojadę gdzieś trochę odpocząć, ale ten telefon przy uchu cały czas towarzyszy. W tym roku mój urlop trwał niespełna tydzień. Mam nadzieję, że kiedyś sobie to odbiję. Nie wiem, kiedy, ale sam chciałem pracować w takim zawodzie (śmiech). Uważam jednak, że trzeba znaleźć balans, by czasem trochę odpocząć i nie przekroczyć tej niebezpiecznej granicy, która czasem jest bardzo cienka.

REKLAMA

A co Pan teraz robi? Wiadomo, że dyrektor ma inne obowiązki niż tylko doglądanie transferów, ale dopiero co skończyło się letnie okno transferowe. Już teraz trzeba rozglądać się za piłkarzami na zimowe okienko? Czy jednak czas na lekki oddech?

To normalne, że już przygotowujemy się pod zimowe okno i przyszłoroczne letnie. Przewidujemy też, z kim możemy się rozstać i planujemy ewentualne ruchy. W kontekście rozmów bezpośrednich z agentami, piłkarzami czy klubami ten okres jest trochę spokojniejszy, ale w moim odczuciu dyrektor sportowy i tak musi uczestniczyć w procesie treningowym, procesie logistycznym czy nawet funkcjonowaniu klubowego biura. To samo dotyczy akademii, choć ta ma oczywiście dyrektora. Cały czas myślę o infrastrukturze akademii i chcę, żebyśmy zrobili w tym temacie kolejny krok. Ten temat pomału idzie do przodu i bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję, że kolejne boiska dla Jagiellonii powstaną. Jeśli chodzi o same transfery, to zgodzę się, że pierwszy miesiąc po zakończeniu okienka jest najspokojniejszy.

Z tego, co Pan mówi, praca dyrektora sportowego jest stresująca, niewdzięczna, bo każdy transfer jest szybko oceniany. Do tego trzeba dużo pracować i ciągle być pod telefonem. Skąd więc decyzja, że po zakończeniu gry w piłkę, czas na pracę dyrektorską? Większość piłkarzy, jeśli już zostaje przy sporcie, to raczej jako trenerzy. Gdy Pan zaczynał pracę jako dyrektor, to PZPN chyba jeszcze nawet nie prowadził kursów dla ludzi chcących pracować w tym zawodzie.

Zrobiłem papiery trenerskie, mam licencję UEFA A. Przez moment trenowałem dzieci, a także drużynę seniorów z IV ligi. Zawsze jednak czułem, że w innej roli będę funkcjonował lepiej. Możliwość pozostania przy sporcie to najlepsze, co mogło się mi przytrafić. Stres jest, ale to naturalne. Jesteśmy osobami publicznymi, tworzymy drużynę, która jest mistrzem naszego kraju w najpopularniejszej dyscyplinie sportu na świecie. Trzeba mieć jednak odpowiedni dystans i można sobie z tą odpowiedzialnością radzić. Przyznaję, że są momenty, gdy jest ciężko i trudno. Teraz na pewno mamy pewien kryzys. Codziennie zastanawiamy się, co zrobić, by było lepiej.

REKLAMA

W Ekstraklasie jako dyrektor zaczynał Pan pracę w Wiśle Płock. Drużyna była dopiero po awansie do elity, a już po dwóch latach zajęła piąte miejsce w lidze. Udało się wypromować kilku piłkarzy, którzy trafili do reprezentacji Polski oraz klubów zagranicznych. Wtedy też wyrobił Pan sobie dyrektorskie nazwisko. Ciekawi mnie jednak, jak bardzo trudno było wtedy budować siłę drużyny, która dopiero wracała na najwyższy poziom i wcale nie należała do najbogatszych w lidze.

Nigdzie nie było łatwo, bo tak naprawdę w żadnym z klubów, w którym pracowałem, nie dysponowałem odpowiednim budżetem, by ściągać piłkarzy, których od razu bym sobie zażyczył. Uważam jednak, że dzisiaj nikt nie pamięta i nie mówi o mojej pierwszej pracy w Olimpii Grudziądz. Gdy przejąłem obowiązki po rundzie jesiennej sezonu 2015/2016, drużyna była ostatnia w pierwszej lidze. Wiosną byliśmy jednak drugą najlepiej punktującą drużyną i na cztery kolejki przed końcem byliśmy już pewni utrzymania. Uważam, że to był nie mniejszy sukces niż te w Płocku. Efekt naszej wspólnej pracy z trenerem Jackiem Paszulewiczem był taki, że zespół, który po rundzie jesiennej miał bodaj osiem punktów, utrzymał się w lidze. Co do mojej pracy w Płocku, to w 2018 roku niewiele nam brakowało do europejskich pucharów. Do dziś pamiętam mecz w Białymstoku, gdy sędzia Piotr Lasyk anulował nam bramkę w meczu z Jagiellonią, która prawdopodobnie dałaby nam grę w Europie. W każdym klubie musiałem się wykazać, nawet licząc ten krótki, półroczny epizod w Widzewie. Mam poczucie, że jestem dobry w tym, co robię. Niech to nie zabrzmi buńczucznie, bo staram się być skromnym człowiekiem i mieć sporo pokory, ale oddaję się tej pracy, jest ona moją pasją i jestem na tyle skuteczny, że dzisiaj rozmawiam jako mistrz Polski.

Olimpia, Wisła, Jagiellonia – nikt nie odmówi Panu dobrej pracy w każdym z tych klubów, ale po drodze był też ten wspomniany Widzew. Co tam nie wypaliło, że odszedł Pan już po jednej rundzie? Mówiło się o nieporozumieniach z ówczesną prezes Martyną Pajączek. To niechęć osobista czy raczej inna wizja budowy drużyny?

Ten klub był wtedy niestabilny emocjonalnie. Po braku awansu do pierwszej ligi wszystko odwrócono do góry nogami, a piłka nożna to proces i na efekty trzeba czasu. Zmieniono prezesa, wiceprezesa, zwolniono trenera… Przyszła pani Pajączek, która nie była osobą, z którą wyobrażałem sobie współpracy. Mówiono potem, że zostałem zwolniony z Widzewa. To nieprawda, sam odszedłem, bo nie wyobrażałem sobie pracy na takich zasadach. Żałuję, bo dzisiaj w tym klubie jest właściciel stabilny finansowo i stabilny emocjonalnie. Tak już jednak jest w sporcie. Wtedy nie widziałem się w tym projekcie, ale pani prezes i ludzie, którzy jej pomagali, nie widzieli go ze mną na pokładzie, bo inaczej patrzyliśmy na piłkę i nie tylko na piłkę.

REKLAMA

Może na koniec uspokoimy kibiców Jagiellonii? Mówił Pan, że do końca sezonu ma kontrakt, skupia się na pracy, ale czy ten kontrakt zostanie przedłużony?

Wszystko jest możliwe. Nie mam nawet pewności, czy będę pracował do końca kontraktu, bo różne rzeczy do tego czasu mogą się wydarzyć. Nie wykluczam jednak, że zostanę w Jagiellonii. Niebawem przyjdzie moment, by porozmawiać o mojej przyszłości i liczę na takie spotkanie z właścicielami i prezesem klubu. Na teraz wszystko jest możliwe, a ja nie zamykam się na żadną ewentualność. Bez względu na to, jaka decyzja zapadnie w przyszłości, do ostatniego dnia mojej pracy zrobię wszystko, by Jagiellonia dalej się rozwijała i dam z siebie nawet 120 procent, by zostawić po sobie jak najlepszą pracę. A jeśli zostanę, to wierzę w to, że będziemy ten klub dalej rozwijać i nadal najlepsi i najbogatsi w lidze będą się z nami liczyli.

Czytaj także:

Rozmawiał: Paweł Majewski, polskieradio24.pl

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej