Konkurs Chopinowski 1949. Niewidzialni pianiści i Chopin "lakierowany na czerwono"
IV Międzynarodowy Konkurs im. Fryderyka Chopina, zorganizowany w 100. rocznicę śmierci kompozytora w 1949 roku, nosił piętno swego czasu. W zrujnowanej Polsce brakowało fortepianów, jurorów podejrzewano o niecne zamiary, a Chopin miał być "ludowy" jak nigdy dotąd.
2025-10-02, 07:59
Chopin polski i "ogólnoludzki"
Ustanawiając państwowe obchody Roku Chopinowskiego, władze Polski Ludowej dokonały zuchwałej próby wpisania osoby i twórczości Fryderyka Chopina w ideologiczne założenia nowego ustroju. Wszystko działo się zaledwie kilka lat po wojnie, u progu mrocznej epoki stalinizmu, w czasie bezwzględnego forsowania w kraju doktryny socrealizmu, upolityczniającej wszelką działalność artystyczną.
W tej perspektywie pochodzący z zupełnie innej epoki i innego kontekstu kulturowego dorobek kompozytora stanowił pewien problem. Nie dało się go łatwo włączyć w obręb realizmu socjalistycznego, a jednocześnie - ze względu na miejsce, jakie mit tego twórcy zajmował w zbiorowej świadomości znacznej części Polaków - nie sposób było od Chopina uciec.

Jakiekolwiek manipulacje na życiorysie czy spuściźnie kompozytora były oczywiście niemożliwe. Zbyt łatwo można je było zdemaskować. Należało zająć się tym, co przez poprzednie sto lat narosło wokół wizerunku Chopina w polskiej kulturze i polityce. Odbył się więc, jak to ujął Sławomir Wieczorek w książce "Na froncie muzyki", proces "lakierowania na czerwono".
Wzorem były wypowiedzi Rosjan. Pianista Konstantin Igumnow stwierdził, że Chopin to "najbardziej realistyczny pośród wszystkich romantyków, szczery i prawdziwy przeciwnik muzyki beztreściowej, spekulatywnej, abstrakcyjnej", a kompozytor Dmitrij Szostakowicz wspominał o "humanistycznej, szczerej prawdzie uczuć, marzeniach o przyszłości, prostocie i sile, ludowym ogniu i podszepniętej przez czyste uczucie, zrodzonej z życia melodii w muzyce Chopina".

Inaugurując Rok Chopinowski, prezydent Bolesław Bierut powtórzył to niemal dosłownie: "genialne mistrzostwo kompozytorskie Fryderyka Chopina opiera się na przedziwnej sile uczuć zawartej w jego utworach muzycznych". Nawet prasa muzyczna nie mogła się oprzeć pisaniu o Chopinowskim "tworzywie ogólnoludzkiej kultury, które przynosi milionom ludzi pracy radość i wytchnienie, uczy kochać piękno i rozbudza drzemiące w masach ludowych bogactwo talentów" ("Ruch Muzyczny" 1949, nr 5-6).
Postanowiono więc dokonać operacji na warstwie symbolicznej: odejść od elitarnego "Chopina burżuazyjnego" czy "mieszczańskiego" sprzed wojny i stworzyć "Chopina ludowego" dla każdego obywatela niezależnie od klasowych korzeni. Łączono promocję dzieła Chopina jako wizytówki polskiej kultury na świecie i równocześnie kreowano legendę kompozytora "narodowego" i "słowiańskiego", także w rozumieniu retoryki antyzachodniej, a więc (zgodnie z duchem komunistycznej propagandy) antyfaszystowskiej.

Trzy stopnie Chopina
To ostatnie zadanie było ułatwione przez pamiętane wciąż praktyki niemieckiego okupanta Polski w latach 1939-1945. Jerzy Waldorff, niezrównany kronikarz Konkursów Chopinowskich, pisał: "Niemcy, obłąkani pod wpływem Hitlera, zabronili Polakom grania muzyki Chopina, wobec czego nigdy jej tyle w Warszawie nie uprawiano i nie słuchano, ile na tajnych koncertach podczas okupacji. Później hitlerowcy zburzyli i wypalili Warszawę, tak aby już nie mogła być odbudowana. Wobec czego Polacy, nauczeni przez historię upartej przekory, rzucili się do odbudowy miasta wbrew nadziei".
Szczególnym symbolem obu niemieckich zbrodni stał się pomnik Fryderyka Chopina z warszawskich Łazienek. W 1940 roku Niemcy wysadzili monument w powietrze, pocięli go na kawałki, a potem przetopili na potrzeby własnego przemysłu zbrojeniowego. Dlatego niemal od razu po wojnie podjęto wysiłek odtworzenia pomnika - mimo że jego secesyjna forma była zupełnie nie po myśli socjalistycznej polityki kulturalnej.

Dzieło Chopina było dla władz doskonałym narzędziem wspólnototwórczym w konstruowanym na nowo społeczeństwie, pozwalającym dodatkowo po części przykryć niewygodną prawdę o narzucaniu komunizmu przez zewnętrzne mocarstwo. Muzyka kompozytora była nieodłącznym elementem państwowych uroczystości i stanowiła (obok twórczości ludowej i pieśni żołnierskich) poważną część emisji Polskiego Radia.
Socrealistyczni muzykolodzy dostali zadanie "objaśnienia Chopina" masom ludowym, z racji odmiennego kapitału kulturowego wyłączonych do tej pory z grona miłośników tej twórczości. Zofia Lissa w wydanej w 1949 roku książce "Chopin. Materiały do użytku świetlic" dokonała trójstopniowej klasyfikacji trudności dzieł kompozytora, aby ułatwić dobór repertuaru organizatorom życia kulturalnego w każdym zakątku Polski.
W Roku Chopinowskim organizowano niezliczone pogadanki i wieczory poświęcone kompozytorowi, wydawano książki i płyty, tworzono wystawy i fundowano stypendia dla uzdolnionej muzycznie młodzieży chłopskiej i robotniczej. Około milion widzów w całym kraju (nie licząc słuchaczy radiowych, których być może było drugie tyle) uczestniczyło w kilku tysiącach koncertów muzyki Fryderyka Chopina.

Sekundowały temu liczne wydarzenia zagraniczne przygotowane przez polskie placówki dyplomatyczne m.in. w Moskwie, Londynie, Rzymie, Paryżu, Brukseli, Wiedniu, w Brazylii, Meksyku, Izraelu, Turcji, wreszcie - w Kanadzie i USA. O koncercie w Nowym Jorku pisał Czesław Miłosz do Jarosława Iwaszkiewicza:
"Wróciłem z New Yorku, gdzie byłem na wspaniałej imprezie ku czci Chopina - wielki koncert w Carnegie Hall pod egidą narodów Zjednoczonych, tłumy, loże z flagami 39 narodów, wszystkie delegacje do ONZ obecne, przemówienia, fotoreporterzy etc. (…). Były też inne koncerty chopinowskie w rocznicę - Rubinstein, Horowitz, Horszowski (…). W ogóle rocznica Chopina narobiła tu sporo ruchu".
Wszystkie te działania, hojnie finansowane przez rząd i zorganizowane z rozmachem, który zadziwiał w kraju z tak wielkim trudem podnoszącym się z wojennej ruiny, swój finał miały w trwającej cały miesiąc - od 15 września do 15 października 1949 roku - imprezie, której oficjalna nazwa brzmiała wówczas "IV Międzynarodowy Konkurs im. Fryderyka Chopina dla pianistów w Warszawie".

Rywalizacja za żaluzjami
Jedna z maksym powszechnie przypisywanych Włodzimierzowi Leninowi (choć niepotwierdzonych w źródłach) brzmi: "zaufanie jest dobre, ale kontrola lepsza". Ta właśnie dewiza patronowała państwowym organizatorom IV Konkursu Chopinowskiego, którzy - po raz pierwszy i jedyny w dziejach warszawskich zmagań pianistów - stworzyli regulamin oparty na dość radykalnych zasadach.
– Rygory sowieckie zaczęły się od tego, że wszyscy, którzy brali udział w konkursie, byli traktowani jak stado łobuzów, którzy będą machlojki robili – opowiadał w Polskim Radiu Jerzy Waldorff. – Jury siedziało na pierwszym piętrze, ale za żaluzjami, żeby jurorzy nie widzieli pianistów na estradzie i żeby w ten sposób nie mogli niszczyć pianistów kolegów, a forować swoich. Młodzież nie miała prawa kontaktować się z jurorami – dodał.

Zdaniem publicysty był to błąd oparty na niezrozumieniu przez władze fundamentalnych spraw związanych z grą na klawiszach. – Ci głupcy polityczni nie wiedzieli o tym, że pianistę jako całość stanowi nie tylko gra, ale poza przy fortepianie: jak się trzyma, jak kładzie palce na klawiaturze, jak kładzie nogi na pedałach. To wszystko powinno się brać pod uwagę – komentował.
Posłuchaj
Członkowie jury nie tylko nie mogli widzieć muzyków, lecz także nie znali ich nazwisk. Przedstawiano im jedynie numer, który uczestnik wylosował wcześniej i który do właściwej osoby umiał przyporządkować jedynie "mąż zaufania" Jerzy Lefeld, pianista, kompozytor i słynny warszawski pedagog.

Na czas obrad zaciągano jeszcze na jurorskim balkonie dodatkową kotarę, która miała wygłuszyć dyskusje sędziów. Ci zaś na specjalnych kartach do głosowania oceniali grające "numery" (w skali od 1 do 25), później Lefeld zamykał wypełnione karty w kasie pancernej, by następnie w obecności osobnej komisji dokonać liczenia głosów. Wieczorem listę zakwalifikowanych do kolejnego etapu ogłaszano uczestnikom konkursu.
Wprawdzie jurorzy przez cały czas byli w zasadzie odseparowani od świata zewnętrznego (zakwaterowano ich w osobnym hotelu i przewożono autokarem do sali koncertowej w budynku "Romy"), ale cały system "kontroli" nie był z pewnością aż tak szczelny, jak chcieliby organizatorzy. Wielkie rzesze publiczności widziały dokładnie, kto występuje na scenie. Wszem i wobec ogłaszano także numer uczestnika. Wątpliwe, by jury nie miało żadnych przecieków.

A zainteresowanie widzów było olbrzymie. W "Rzeczypospolitej" opublikowano zabawną relację z jednego z koncertów: "przede wszystkim do »Romy« nie można było w ogóle wejść. Następnie stojący wchodzili siedzącym na głowę, wobec czego siedzący, na złość stojącym, wchodzili na krzesła. Ponieważ nie było ani jednej drabiny, dochodziło do tego, że stojący nie mieli już nawet na czym stać, a siedzący na czym siedzieć".
Przyczyna tego tłoku była prozaiczna - jak na rangę wydarzenia, nawet skromniejszego z racji czasów, sala w Domu Akcji Katolickiej "Roma" przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie była po prostu za mała. Ale i tak była to największa przestrzeń tego rodzaju w zniszczonej stolicy. Gmach Filharmonii Narodowej gotów był dopiero na V Konkurs Chopinowski sześć lat później. W 1949 roku zarówno pianiści, jak i słuchacze musieli zadowolić się "Romą".
A nie był to jedyny dotkliwy brak w środowisku polskiej muzyki.

Polowanie na fortepiany
Ada Arent, jedna ze współautorek monografii "Chopinowskie igrzysko", zwróciła uwagę, że konkurs w 1949 roku był "konkursem w mieście bez fortepianów". Brak instrumentów był jednym z największych problemów powojennej Polski, a paradoksalnie pogłębił się wskutek państwowej polityki umasowienia edukacji artystycznej oraz społecznej emancypacji klas chłopskich i robotniczych, w których także zaczęto marzyć o własnych klawiszach.
Już od końca wojny fortepiany i pianina należały do jednych z najbardziej pożądanych dóbr, i to nie tylko w sferach mieszczańskich. "Maszynkę do mięsa, pianino pilnie kupię" - czytano w gazetowych działach drobnych ogłoszeń. Największym rarytasem - wobec niewydolnej produkcji polskich fabryk instrumentów - stały się poniemieckie fortepiany m.in. z ziem odzyskanych oraz z Gdańska.

O te cenne meble zaczęli ubiegać się prawie wszyscy zainteresowani muzyką lub po prostu jakąś namiastką przedwojennej atmosfery domowej. Obok fortepianów przejmowanych (także rekwirowanych szabrownikom) przez państwowych funkcjonariuszy, które następnie można było nabyć po zdobyciu urzędowego zezwolenia na kupno, instrumenty pojawiły się także na czarnym rynku, gdzie zbywali je znienawidzeni przez komunistów spekulanci.
"650 fortepianów uciekło z Ziem Odzyskanych" - grzmiał nagłówek "Słowa Polskiego" z Wrocławia. Rząd uruchomił całą machinę służącą "rejestrowaniu" tych pożądanych dóbr. Prowadzono "akcje szacunkowe", w czasie których "lotne brygady terenowe" nierzadko "ujawniały ukryte instrumenty". Bez wątpienia przynajmniej część fortepianów, na których zagrali uczestnicy IV Konkursu Chopinowskiego, także pochodziła z owych cennych zasobów "wykrytych" przez władze.

Trzeba przy tym zauważyć, że jedenaścioro polskich konkursowiczów było w znacznie lepszej sytuacji od rywali z innych krajów. Polaków zakwaterowano w prywatnych mieszkaniach z fortepianami, na których mogli "bębnić" w każdej wolnej chwili. Pozostali mieli do dyspozycji instrumenty w warszawskim konserwatorium oraz te, które udostępnili uprzejmi właściciele w swoich domach. Czas korzystania był ograniczony, a sytuacja była niezbyt komfortowa.
Ponadto, wzorując się na podpatrzonych jeszcze przed wojną metodach radzieckich polska ekipa postawiła na intensywne wspólne przygotowania do konkursu pod okiem swych profesorów, nie tylko w miejscu zamieszkania, lecz także podczas fundowanych przez państwo imprez wyjazdowych, m.in. w Łagowie. Na to wydarzenie sprowadzono nie tylko 18 najlepszych fortepianów z Wielkopolski (dla młodzieży oraz pedagogów), lecz także całą orkiestrę.

Wszystkie te zabiegi przyniosły oczekiwane rezultaty. Polacy byli triumfatorami IV Konkursu Chopinowskiego. Pierwsze miejsce - ex aequo z Rosjanką Bellą Dawidowicz - zdobyła Halina Czerny-Stefańska, drugie i trzecie odpowiednio Barbara Hesse-Bukowska i Waldemar Maciszewski. Dalsze pozycje wśród Polaków zajęli Władysław Kędra (piąty), Ryszard Bakst (szósty), Zbigniew Szymonowicz (ósmy), Regina Smendzianka (jedenasta) i Tadeusz Żmudziński (dwunasty). Pozostałe miejsca przypadły muzykom z ZSRR.
Opis tamtych dni tak podsumował Jerzy Waldorff w swojej "Wielkiej grze": "zakończył się dramatyczny IV Konkurs Chopinowski, gdy światło krzyżowało się jeszcze z mrokiem, a tragizm ocierał o wydarzenia komiczne".
Źródło: Polskie Radio/Michał Czyżewski








Bibliografia:
- Czesław Miłosz, "Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami", Kraków 1998
- Michał Bruliński, "Chopin na barykadach, czyli o socrealistycznych narracjach w 1949 roku", w: "Kwartalnik Młodych Muzykologów UJ", nr 36 (1/2018)
- Ada Arendt, Marcin Bogucki, Paweł Majewski, Kornelia Sobczak, "Chopinowskie igrzysko. Historia Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina 1927-2015", Warszawa 2020
- Jerzy Waldorff, Jacek Hawryluk (wstęp), "Wielka gra. Rzecz o Konkursach Chopinowskich", Kraków 2021