Tybet oczami Polaka
Robert Stefanicki – podróżnik i pisarz, przemierzył Tybet podróżując w bardzo różny sposób – koleją, samochodem, na jaku, pieszo, poznając Tybet już pod rządami Chińczyków. Owocem jego wieloletnich podróży jest książka „Czerwony Tybet”. Jak wygląda dzisiejszy Tybet, jak Tybetańczycy przyjmują chińskie rządy, co tam się naprawdę dzieje – o tym w rozmowie z gościem Polskiego Radia 24.
2014-11-01, 21:16
Posłuchaj
Tybet to region autonomiczny Chin mało znany Zachodowi, albowiem chińskie władze skutecznie zniechęcają Europejczyków do tego, by przyjeżdżali do tego miejsca. Chińczycy cały czas zmieniają zasady i zaostrzają przepisy podróżowania po Tybecie – tłumaczył Stefanicki.
– Do Tybetu jedzie się jako turysta, nie można tam pojechać jako dziennikarz, chyba że na wycieczkę sponsorowaną przez władze chińskie. Realne rządy sprawuje tam partia komunistyczna, która pragnie izolacji tego terenu od reszty świata. Od chwili powołania tybetańskiego regionu autonomicznego, na jego czele zawsze stał Tybetańczyk, jednak naprawdę najważniejszym dostojnikiem jest chiński sekretarz partii i jest on mianowany przez Komitet Centralny w Pekinie – mówił gość PR24.
Sytuacja społeczna
Niestety w Tybecie sytuacja społeczna jest wręcz tragiczna. Wielu ludzi żyje na skaju ubóstwa. Toczy się tam ciągły pościg za stabilna pracą.
– Tybetańczycy są różni – jedni biedni, inni bogaci. Problemem jest zdobycie pracy. Każdy Tybetańczyk marzy, by pracować dla rządu, tak by mieć posadę etatową, jak policjant czy nauczyciel. Komu się uda zdobyć taką pracę, to tworzy klasę średnią. Jest też ogromna rzesza ludzi biedniejszych niż chłopi pańszczyźniani – wyjaśniał podróżnik.
REKLAMA
Samospalenia: zmora Chin czy Tybetu?
Tybetańczycy w aktach rozpaczy tudzież z chęci wyzwolenia spod rządów chińskich dopuszczają się samospaleń. W przeciągu ostatnich lat w ten sposób popełniło samobójstwo ok. 140 Tybetańczyków. Szczyt samospaleń przypadł w tym regionie w 2011 i 2012 roku. Władze chińskie są przeczulone na tym punkcie.
– Chińskie władze histerycznie boją się samospaleń, ponieważ są oni w istocie bardzo niepewni swojej władzy. Nic oczywiście nie jest w stanie ich z tego regionu „wykurzyć” – mają Tybet pod całkowitą kontrolą. Z drugiej strony jest to dla nich teren obcy. Są oni przekonani, że samospalenia są kierowane z zagranicy przez Dalajlamę, CIA czy diasporę w Indiach. Chińczycy niezwykle surowo karzą całą społeczność za to, jak do takiego czynu dojdzie, na przykład odbierają całej wiosce świadczenia socjalne czy obciążają ją dotkliwymi karami pieniężnymi – powiedział autor książki „Czerwony Tybet”.
PR24/Dominika Dziurosz-Serafinowicz
REKLAMA