Proste rozwiązania
Z Lechem Wałęsą rozmawiają Andrzej Jonas i Witold Żygulski:
2013-10-02, 11:32
Zacznijmy od pytania, którego nikt jeszcze nigdy Panu nie zadał...
- Chyba nie ma takich pytań...
Ale spróbujmy; czy 25 lat temu miało miejsce jakieś postanowienie, że rozgrywka [pomiędzy komunistycznym rządem a demokratyczną opozycją] będzie bezkrwawa? Czy ludzie ówczesnej "Solidarności" umówili się, że nie będzie żadnej przemocy?
- Do połowy lat 70-tych nie wierzyłem, że komunizm można będzie pokonać bezkrwawo. Dopiero później, gdy na dobre zająłem się działalnością opozycyjną, koledzy, np. Bogdan Borusewicz [obecny marszałek Senatu, długoletni działacz podziemia antykomunistycznego] przekonali mnie, że w konfrontacji siłowej nie będziemy mieli żadnych szans - przeciwnik jest lepszy, gdybyśmy chcieli walczyć zbrojnie, podpalilibyśmy Polskę. Pozostaje tylko droga pokojowa. Długo to trwało, ale zostałem przekonany, że rzeczywiście nie ma możliwości na jakiekolwiek inne zwycięstwo. Chyba, że wybuchłaby jakaś wielka wojna, ale ona miałaby prawdopodobnie charakter atomowy i wszystko zostałoby zniszczone. Nie wiedzieliśmy gdzie, ale wiedzieliśmy, że na terenie Polski mogą znajdować się sowieckie silosy z głowicami jądrowymi i ewentualność wojny równa się zagładzie wielu polskich miast. Ówcześni generałowie z komunistycznego Ludowego Wojska Polskiego też o tym dobrze wiedzieli - byli w większości szkoleni w Moskwie i pokazywano im, co by się stało w razie wybuchu konfliktu na globalną czy europejską skalę.
Mogliśmy więc walczyć tylko na argumenty. Tylko taką drogą mogliśmy liczyć na końcowy sukces. Ci, którzy na zebraniach opozycji postulowali konfrontację siłową, byli albo przekonywani do naszych racji, albo izolowani jako potencjalni prowokatorzy.
Pokojowa rewolucja "Solidarności" doprowadziła jesienią 1988 roku do rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu - bezprecedensowych w historii rokowań pomiędzy komunistyczną władzą o opozycją; czy dziś, z perspektywy doświadczeń ostatniego ćwierćwiecza, zmieniłby Pan w jakiś sposób stanowisko opozycji?
- Nie można było pokonać komunizmu jednym skokiem. Oni liczyli na to, że nas ograją, a ja na to, że ich ogram. Komuniści uważali, że dadzą nam tę jedną trzecią [miejsc w Sejmie obsadzanych w wyniku wolnych wyborów - reszta była, na mocy ustaleń Okrągłego Stołu, zarezerwowana dla strony rządowej] i wszyscy będą w Polsce szczęśliwi. Oni zostaną przy władzy, a my pomożemy im zrobić konieczne reformy gospodarcze i społeczne. Ja natomiast byłem przekonany, że uda się ich szybko ograć, nawet na tych pozornie korzystnych dla nich warunkach. I tak się stało. Zatem nie zmieniałbym nic, jeśli chodzi o czasy Okrągłego Stołu.
Miałem zupełnie inny dylemat; zadawałem sobie pytanie, czy to właśnie moje pokolenie musi dokonać transformacji? Sprzyjały nam warunki - polski papież, zmiany w Związku Radzieckim. [Leonid] Breżniew, [Jurij] Andropow, [Konstantin] Czernienko, wreszcie Michaił Gorbaczow - każdy z nich przyczynił się do destabilizacji, osłabienia systemu. W takiej sytuacji udało nam się największe zwycięstwo w dziejach Polski - bezkrwawe pokonanie komunizmu, bezkrwawe wyprowadzenie Armii Czerwonej z Polski, odzyskanie pełnej suwerenności państwowej.
Wiedziałem jednak, że jesteśmy jako opozycja demokratyczna nieprzygotowani do zreformowania państwa, że nadchodzą bardzo trudne czasy, w których potrzebne będą umiejętności, których jeszcze nie mamy. Zdawałem sobie sprawę, jak skomplikowane będzie przeprowadzenie zmian demokratycznych w polityce i rynkowych w gospodarce. Mówiłem od początku ludziom, powtarzałem to wielokrotnie - dziś nosicie mnie na ramionach, jutro będziecie we mnie rzucać kamieniami…
Jak wyobraża Pan sobie Polskę za kolejne 20 lat?
- Jesteśmy w chwili zmiany epok, przechodzimy z etapu państw na etap innego, bardziej skomplikowanego zorganizowania świata, zorganizowania, którego konieczność wymuszają rozwijające się nowe technologie. Globalizacja jest od lat faktem, nikt temu nie może zaprzeczyć. Musimy więc niejako wypunktować sobie co zrobi się samo, a czemu trzeba pomóc, zarówno jeśli chodzi o wymiar globalny, jak i europejski. To, co było dobre dla poszczególnych państw nie pasuje już, należy to poprawić.
Po pierwsze, nie pasuje już system ekonomiczny. Komunizm skompromitował się i oczywiście nie jest możliwą opcją, ale obecny kapitalizm również się nie sprawdza. Proszę popatrzeć na wszystkie protesty, z jakimi mamy dziś do czynienia na całym świecie. Oczywiście, mamy różne formy i modele kapitalizmu, ale wszystkie one oparte są o pewne wspólne założenia. Wielokrotnie odwiedzałem kraje, w których dochodziło do antykapitalistycznych protestów, zapraszano mnie tam jako eksperta i doradcę. Zauważyłem, że protestujący nie podważają podstawowych zasad kapitalizmu - wolnego rynku, własności prywatnej. Podważają inne elementy, które można poprawić. Pytanie brzmi zatem - jak bardzo musimy poprawić kapitalizm, aby uniknąć w najbliższych latach i dekadach tak masowych protestów.
Druga sprawa to kryzys demokracji. W dzisiejszych czasach łatwo daje się zauważyć, że nikt już nie traktuje polityków poważnie. Ale przecież nie możemy rozwiązywać spraw na ulicy rzucając kamieniami. Kiedyś demokracja dawała ludziom prawa, teraz - moim zdaniem - trzeba do tego dopisać obowiązki. Tak, żeby możliwy stał się merytoryczny dialog pomiędzy rządzącymi i rządzonymi.
Pojawia się jednak trzecie, najważniejsze pytanie - na jakich fundamentach budować te wszystkie zmiany, wszystkie poprawki do systemu? Musimy uzgodnić nowe wartości, jakieś, jak ja to nazywam, "dziesięć laickich przykazań". Musi je przyjąć cała Europa.
Całość wywiadu z Lechem Wałęsą dostępna w najnowszym numerze The Warsaw Voice .