Z transportem poza miastami jest kiepsko. Czas to zmienić
Od 1993 roku 75% klientów straciło pozamiejski transport autobusowy . 50% skontrolowanych przez NIK samorządów, nie badało i nie analizowało potrzeb przewozowych w transporcie publicznym. Z dawnej sieci PKS zlikwidowano 50% tras. Do 20% wsi nie dociera jakikolwiek transport publiczny, a do wielu pozostałych nie więcej niż 2 autobusy dziennie. To tylko niektóre dane przedstawione w czasie konferencji, zorganizowanej w Warszawie pod tytułem "Ratujmy transport w regionach".
2018-05-29, 16:23
- Bijemy na alarm, żeby ktoś w końcu zainteresował się komunikacją publiczną, dlatego, że z końcem roku mają zniknąć kolejne połączenia, głównie autobusowe. Z początkiem roku znowu mają zdrożeć opłaty za dostęp do torów, zwłaszcza na liniach lokalnych i peryferyjnych. Rozlewają się w ten sposób po Polsce coraz większe i liczniejsze białe plamy. Powiększa się skala zjawiska dawno zlikwidowanego w Europie Zachodniej, czyli wykluczenia komunikacyjnego - wyjaśnia Jakub Majewski z Fundacji Pro Kolej.
Jak poprawić sytuację?
Organizacje pozarządowe zajmujące się transportem, chcą aby ta fatalna sytuacja się zmieniła. W najbliższym czasie do Sejmu ma trafić ustawa o publicznym transporcie zbiorowym. To bardzo potrzebny akt prawny. Trzeba jednak zdecydować się na danie kompetencji samorządom, dołożyć pieniędzy, skoro budżet jest w dobrej sytuacji, i stworzyć w Polsce dobry, zintegrowany system transportu publicznego, tak, aby z jednym biletem można było z każdej miejscowości trafić do miasta powiatowego i większego, do szkoły, pracy, lekarza, czy placówek świadczących usługi z zakresu kultury i turystyki.
Jeśli chodzi o transport kolejowy, to przez dwadzieścia lat, likwidacji uległa jedna trzecia sieci kolejowej. Dziś mówi się, że trzeba ją odbudowywać. W przewozach autobusowych zlikwidowano 50% kursów. Z komunikacji publicznej "wysiadło" 50% pasażerów. Kupili oni stare samochody, w wyniku czego mamy zatłoczone centra miast, zagrożonych coraz większym smogiem. Trzeba zatem przywrócić komunikację publiczną, w taki sposób, aby ludzie z chęcią pojechali nowoczesnym pociągiem czy autobusem, doceniając to, że dotrą na miejsce szybciej i bardziej wypoczęci. Samorządy deklarują gotowość wzięcia na swoje barki takiego działania, ale zastrzegają się, że nie może to być kolejne zadanie bez zapewnienia środków finansowych.
- Dzisiaj próbuje się oszukiwać, że z biletów sfinansuje się pociągi i autobusy. To nie jest możliwe. Nigdzie w cywilizowanej Europie nie jest tak, że komunikacja sama się finansuje. Oczywiście, jeżeli będziemy wrzucać po 2 złote do kapelusza, nie płacić podatków i jechać starym busem, w którym przerdzewiała podłoga, to możę to jeszcze pare lat się poturla. Ale musimy kiedyś ten standard zmienić, bo ludzie nie chcą autobusu, do którego nie da się wsiąść z wózkiem i kłopoty z wsiadaniem po wysokich schodach mają osoby starsze lub niepełnosprawne, bo to jest autobus , który jeździł po Europie Zachodniej 30 lat temu, który truje, bo jego silnik nie spełnia żadnych norm - zauważa Jakub Majewski.
Czesi dają dobry przykład
Bartosz Jakubowski z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, podkreśla, że problem z transportem autobusowym na prowincji poza dużymi miastami ciągle narasta.
- Do tej pory mówiliśmy o regresie, a w tej chwili to już jest zapaść. Co tydzień różni przewoźnicy ogłaszają likwidację kolejnych kursów - mówi.
W jego ocenie dotychczas problem dawał znać o sobie najostrzej na prowincji, a obecnie zbliża się do dużych miast. Coraz trudniejsza sytuacja daje znać o sobie wokół Warszawy. Np. PKS Grójec od 1 czerwca ogranicza zadania przewozowe do zabezpieczenia dowozu uczniów, natomiast masowo likwidowane są normalne kursy. Z końcem czerwca kończą swoją działalność PKS-y w Mińsku Mazowieckim i Przasnyszu i tym samym dla mieszkańców małych miejscowości powstaje problem z uzyskaniem dostępu do lekarza, szkół średnich czy urzędów gminnych. Zdaniem Bartosza Jakubowskiego nie widać konkretnych rozwiązań ani pieniędzy na nie. Samorządy narzekają na brak środków, które pomogłyby zrealizować jakieś przedsięwzięcia poprawiające sytuację.
Tymczasem przykłady efektywnych rozwiązań można znaleźć już za naszą południową granicą. Czesi dobrze poradzili sobie z organizacją transportu na szczeblu lokalnym. Ujednolicili obsługę komunikacji. Jest tylko jeden organizator na szczeblu wojewódzkim. U nas jest ich bardzo wielu i żaden nie poczuwa się do odpowiedzialności. U Czechów ta odpowiedzialność jest jasno zarysowana. Wykorzystali przy tym efektywnie środki unijne na modernizację taboru autobusowego. To wszystko wystarczyło, aby system dobrze zadziałał.
Kampania "My pasażerowie"
Problemy z komunikacją regionalną na polskim gruncie spowodowały, że organizacje pozarządowe prowadzą kampanię pod hasłem "My pasażerowie".
REKLAMA
- Ma ona na celu mobilizowanie obywateli do tego, aby działać w kierunku zwiększenia dostępności transportu publicznego. Chodzi o to, aby poza granicami miast było więcej możliwości dojazdu do pracy, szkoły czy lekarza dla osób, które nie są zmotoryzowane" - wyjaśnia Rafał Górski z Instytutu Spraw Obywatelskich. Jego zdaniem potrzebny jest silny nacisk ze strony obywateli na władze. Organizatorzy kampanii zachęcają , aby walczyć "o autobusy". Brak komunikacji jest źródłem życiowych dramatów dla wielu ludzi. Bywa, że mieszkańcy terenów pozbawionych normalnych linii komunikacyjnych ruszają do pracy o piątej rano, a wracają do domów o 23.00, czy 24.00. W ocenie Instytutu Spraw Obywatelskich problem dotyczy setek tysięcy Polaków, pozostających poza należytym dostępem do transportu publicznego.
Naczelna Redakcja Gospodarcza, Dariusz Kwiatkowski, md
REKLAMA