Przyczajony tygrys, ukryty smok piłkarskiego świata
Był rok 1987. Alex Ferguson obejmował Manchester United, FC Porto z Józefem Młynarczykiem w bramce po raz pierwszy w historii zdobywało Puchar Europy, a w Rosario urodził się Leo Messi. Tak wyglądał piłkarski świat, gdy w Chinach dopiero odkrywano profesjonalny futbol.
2016-11-26, 15:30
Chiny od 2010 roku to druga pod względem wielkości (po USA) i najszybciej rozwijająca się gospodarka narodowa świata. Azjatycki kraj ma średnie tempo wzrostu 10 proc. rocznie przez ostatnie 30 lat. Jest również największym eksporterem na świecie i drugim pod względem wielkości importerem. Nic więc dziwnego, że gdy w Państwie Środka zapanowała moda na futbol, jedno było pewne - Chińczycy nie będą szczędzić pieniędzy na rozwijanie tej najpopularniejszej dyscypliny sportowej na świecie.
Powiązany Artykuł
Dział Opinii
Rekordowe transfery, gigantyczne inwestycje w kluby, stabilny wzrost widzów na trybunach i prawa telewizyjne sprzedane za fortunę. To opis pasujący jak ulał do największych lig piłkarskich na świecie - Premier League, Primera Division, czy Bundesligi, ale też współczesna charakterystyka jednej z najprężniej rozwijających się lig na świecie - chińskiej Superligi.
Futbol budzi się po kulturalnej rewolucji
Początki nie były jednak łatwe. Chińska Federacja Piłkarska (CFA) liczy sobie co prawda już 92 lata (założona w 1924 roku), ale w wyniku burzliwej historii tego kraju, po wojnie domowej piłkarską centralę przywłaszczył sobie Tajwan. Chińska Republika Ludowa musiała więc tworzyć federację od nowa, co udało się dopiero w 1949 roku. Wiele kolejnych lat zajęło jej wejście w struktury Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej (1974), a następnie ponowne uznanie przez FIFA (1979). Sport w Chinach budził się na nowo dopiero w latach 80-tych XX wieku, po kulturowej rewolucji w kraju, a także wyczekiwanemu uznaniu oficjalnie Chin jako państwa na arenie międzynarodowej. Ale na ligę piłkarską w Państwie Środka trzeba było jeszcze poczekać.
Był rok 1987. Everton świętował mistrzostwo Anglii w 107. sezonie w tym kraju, Alex Ferguson obejmował Manchester United, Ajax Amsterdam po golu Marco van Bastena zdobywał Puchar Zdobywców Pucharów, a FC Porto z Józefem Młynarczykiem w bramce po raz pierwszy w historii zdobywało Puchar Europy, zwyciężając w dramatycznym finale z Bayernem Monachium 2:1.
REKLAMA
YouTube/FZisback4football
W Polsce z mistrzostwa cieszyli się piłkarze Górnika Zabrze, a w meczu Ruch Chorzów – Lechia Gdańsk (1:2) doszło do jednej z najbardziej kuriozalnych sytuacji w naszym rodzimym futbolu, gdy bramkę dla gości zdobył bramkarz "Niebieskich", Janusz Jojko, wrzucając sobie piłkę do siatki. Sprzątaczka w szatni Ruchu znalazła później reklamówkę z pieniędzmi, ale nikt się do niej nie przyznał. PZPN unieważnił trzy mecze ligowe, motywując to brakiem zaangażowania jednej z drużyn w tych spotkaniach.
YouTube/zoitberg
Tymczasem kadra narodowa prowadzona przez Wojciecha Łazarka zakończyła udział w eliminacjach do Euro 1988 na przedostatnim miejscu w grupie, wyprzedzając jedynie Cypr. Od biało-czerwonych lepsi okazali się Węgrzy, Grecy i Holendrzy (późniejsi mistrzowie Europy).
REKLAMA
W tym samym roku - 24 czerwca w Rosario narodził się też Bóg futbolu - Lionel Messi. Tak wyglądał piłkarski świat, gdy w 1987 roku po raz pierwszy utworzono system ligowy w Chinach.
Wyzwania przed chińską piłką były olbrzymie. Choć w rozgrywkach o Puchar Azji AFC reprezentacja tego kraju spisywała się przyzwoicie (trzecie miejsce w 1976, drugie miejsce w 1984) to wciąż ekipie Państwa Środka brakowało najcenniejszego - awansu do mistrzostw świata. W kraju nie mogli zapomnieć upokorzenia z eliminacji do mundialu w Meksyku (MŚ 1986), gdy Chiny straciły szansę na awans po porażce na własnym boisku z Hong Kongiem, kontrolowanym wówczas przez Wielką Brytanię. Do awansu do kolejnej fazy azjatyckich kwalifikacji brakowało Chinom w ostatnim meczu remisu - Hong Kong wygrał jednak 2:1 na boisku w Pekinie, ku wściekłości miejscowych fanów. W mieście doszło później do burzliwych zamieszek.
Wygrana bitwa o Seul i narodziny chińskiej ligi
Nadzieją była młodzież. Kadra olimpijska dość niespodziewanie awansowała bowiem awans do igrzysk w Seulu. Na dodatek uczyniła to w ostatnim, decydującym meczu z Japonią. Rywalom do wyjazdu na igrzyska wystarczał remis, ale na stadionie w Tokio nieoczekiwanie wygrali Chińczycy 2:0.
YouTube/Nippon Kamikaze 神風
REKLAMA
W takich właśnie okolicznościach, można rzec - w bólach - rodziła się ligowa piłka w Chinach. Z początku liga była półamatorska, podzielona na pierwszą (Jia-A) i drugą. Z czasem następowała profesjonalizacja. Już na początku lat 90-tych Chińska Federacja Piłkarska zgodziła się na nabywanie klubów przez firmy - nie tylko państwowe, ale też i prywatne. Pełna profesjonalizacja najwyższej klasy rozgrywkowej nastąpiła w 1994 roku. Rok później w pełni zawodowa była też druga liga.
W 1996 roku średnia widzów na spotkaniu Jia-A ligi wynosiła ponad 24 tys. widzów. Trzy lata później w ligę ostro zainwestowało Pepsi (10 mln dolarów), zostając sponsorem tytularnym. Od tamtej pory rozwój ligowej piłki wydawał się kwestią czasu, a tym samym rosło oczekiwanie na sukcesy reprezentacji narodowej.
Historyczny awans na mundial, Superliga i... klęska w Pekinie
Na owoce ciężkiej pracy trzeba było poczekać aż do 2002 roku, gdy Chiny pod wodzą Bory Milutinovicia po raz pierwszy w historii awansowały do mistrzostw świata. Na turnieju w Korei Południowej i Japonii ekipa prowadzona przez serbskiego trenera nie pokazała się jednak z dobrej strony. Po porażkach z Kostaryką (0:2), Brazylią (0:4) i Turcją (0:3) szybko odpadła z mundialu.
Impulsem dla lepszych występów miało być odświeżenie ligi w 2004 roku. Chińska federacja postanowiła stworzyć Superligę, jednocześnie nakładając na kluby kolejne obowiązki, by podnieść rozgrywki na wyższy poziom. Początkowo startowało w niej 12 drużyn (od 2008 - 16 drużyn). Kluby musiały stworzyć wymagający system szkolenia młodzieży, podnieść profesjonalizm, wprowadzić nowe metody szkoleniowe, zachęcano też do sprowadzania piłkarzy i trenerów o coraz większej reputacji.
REKLAMA
Koncepcja spotkała się z wielkim zainteresowaniem ze strony mediów i oczekiwaniom ze strony władz tamtejszego futbolu. Jednak już pierwszy sezon okazał się potężnym rozczarowaniem. Rozgrywki zostały splamione licznymi kontrowersjami - oskarżeniami o korupcję, podejrzeniami o stawianie zakładów przez piłkarzy przeciwko swoim drużynom, czy dziwnymi decyzjami sędziów. Nie na taki start liczyła Chińska Federacja Piłkarska.
Kibice Beijing Guoan FC podczas starć z policją fot. EPA/WU HONG
Jednak do najważniejszej dla Chińczyków imprezy piłkarskiej przygotowania dopiero się rozpoczynały. Igrzyska olimpijskie w 2008 roku w Pekinie były celem numer 1, szczególnie, że futbol pozostawał w Państwie Środka najpopularniejszą dyscypliną sportową. Dobrym prognostykiem przed tym wydarzeniem było drugie miejsce dorosłej reprezentacji na Pucharze Azji w 2004 roku. Kolejnym - zatrudnienie uznanego fachowca - Serba Vladimira Petkovicia na stanowisku selekcjonera. Za cztery lata Chiny miały wyjść z cienia.
Nic takiego się jednak nie stało. Ku rozpaczy chińskich fanów, ich drużyna narodowa najpierw odpadła z eliminacji do mundialu 2010 w RPA, a potem nie potrafiła wygrać nawet z ekipą Nowej Zelandii (1:1) na igrzyskach w Pekinie, co przy porażkach z Belgią (0:2) i Brazylią (0:3) oznaczało koniec marzeń i dymisję Petkovicia.
Kolejna klęska reprezentacji wywołała jednak falę pozytywnych zmian. W reprezentacji pojawił się Gao Hongbo, szkoleniowiec z wizją przeprowadzenia rewolucji - przede wszystkim w taktyce drużyny narodowej. Wprowadzenie systemu 4-2-3-1 oraz zmiana prowadzenia gry szybko przyniosły skutki. Remis w towarzyskim meczu z Niemcami (1:1), zwycięstwo z Francją (1:0), czy remis z ówczesnym ćwierćfinalistą MŚ - Paragwajem (1:1) robiły wrażenie.
REKLAMA
Wojna totalna z korupcją i odrodzenie Superligi
Największym przełomem były jednak zdecydowana, ogólnokrajowa akcja antykorupcyjna. W 2009 roku ówczesny prezydent Chin - Hu Jintao stworzył specjalną grupę do walki z największym zagrożeniem dla rozwoju chińskiej piłki. Szybko okazało się, że zorganizowane syndykaty przestępcze zinfiltrowały wszystkie obszary chińskiego futbolu. Korupcja sięgała najwyższych władz. Aresztowano dwóch wiceprezesów chińskiej federacji piłkarskiej, szefa kolegium sędziowskiego, szefa kobiecego związku piłkarskiego. Dwa kluby piłkarskie - Chengdu Blades i Guangzhou F.C. zostały zdegradowane, a kolejny - Qingdao Hailifeng F.C. został ukarany dożywotnią dyskwalifikacją, co automatycznie oznaczało rozwiązanie zespołu. Kolejnych 33 oficjeli, arbitrów, piłkarzy i trenerów także otrzymało kary dyskwalifikacji.
To był wstrząs, jakiego potrzebowała chińska piłka. Skok jakościowy po wyczyszczeniu środowiska z przekupnych oficjeli można było odczuć niemal od razu.
W 2012 roku Chiny stały się miejscem docelowym dla wielu uznanych szkoleniowców, czy piłkarzy. Magnesem była nie tylko wygrana wojna z korupcją, ale też olbrzymie pieniądze, jakie oferowały tamtejsze kluby. Na boiskach w Państwie Środka pojawili się: byli napastnicy londyńskiej Chelsea - Didier Drogba i Nicolas Anelka, byli pomocnicy FC Barcelony - Seydou Keita i Fábio Rochemback, były napastnik Sevilli - Frédéric Kanouté, były napastnik Blackburn Rovers - Yakubu Aiyegbeni i były napastnik Borussii Dortmund - Lucas Barrios. Na ławkach trenerskich usiedli m.in. były selekcjoner reprezentacji Japonii - Takeshi Okada, były selekcjoner reprezentacji Argentyny - Sergio Batista, czy wreszcie były selekcjoner reprezentacji Włoch i Juventusu Turyn - Marcello Lippi. A to był dopiero początek napływu wielkich gwiazd futbolu.
Chińczycy nie chcieli zalewać rynku obcokrajowcami. W założeniu doświadczeni, klasowi zawodnicy mieli podnieść poziom ligi, ale nie mogli zabierać wszystkich miejsc w drużynie rodzimym graczom. Stąd restrykcje krajowego związku - w każdym klubie może grać obecnie maksymalnie 5 piłkarzy spoza Chin, z czego 1 musi być piłkarzem z Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej.
REKLAMA
Fani reprezentacji Chin , fot. EPA/JEON HEON-KYUN
Efekt jest taki, że kluby starannie dobierają piłkarzy spoza ojczyzny. I są w stanie zapłacić za nich gigantyczne pieniądze za transfer, nie mówiąc już o pensjach. Tylko w zimowym okienku transferowym 2016 roku chińskie kluby wydały na zakup nowych zawodników rekordowe 220 mln euro - wzrost wydatków o 244 procent w porównaniu z poprzednim rokiem. Tylko dwie inne ligi na świecie wydały w tym czasie więcej pieniędzy na sprowadzenie nowych graczy.
Rekordowy okazał się transfer Alexa Teixeiry z Szachtara Donieck do Jiangsu Suning za 50 mln euro. Ten sam klub sprowadził też Ramiresa z Chelsea Londyn za około 28 mln euro, czy trzeciego Brazylijczyka - Jo z Al Shabab, w przeszłości napastnika m.in. Manchesteru City. Inne drużyny też nie próżnowały. Pięciokrotny mistrz kraju z rzędu - Guangzhou Evergrande Taobao zszokowało świat zakupem kolumbijskiego napastnika Atletico Madryt - Jacksona Martineza za kwotę ponad 35 mln euro.
Do Chin przyjechali też napastnik z Paris Saint-Germain - Ezequiel Lavezzi (do Hebei China Fortune), który rocznie ma zarabiać w nowym zespole 11 mln euro. Kolejne gwiazdy to sprowadzony za około 11 mln euro kolumbijski pomocnik z Interu Mediolan - Fredy Guarín (Shanghai Shenhua), zakupiony za około 5 mln euro kolumbijski napastnik ze Sportingu Lizbona - Fredy Montero (Tianjin Teda), turecki napastnik z Galatasaray - Burak Yılmaz (do Beijing Guoan), który kosztował około 8 mln euro, francuski pomocnik z Sevilli FC Gaël Kakuta (do Hebei China Fortune), kameruński pomocnik z Trabzonsporu Stéphane Mbia (do Hebei China Fortune), brazylijski pomocnik z Corinthians Jadson (Tianjin Quanjian), nigeryjski napastnik z Seattle Sounders FC Obafemi Martins (do Shanghai Greenland Shenhua), chorwacki napastnik z West Ham United Nikica Jelavić (do drugoligowego Beijing Renhe), czy skrzydłowy Wybrzeża Kości Słoniowej z AS Romy - Gervinho (Hebei China Fortune), za którego trzeba było zapłacić aż 18 mln euro.
Kolejne rekordy transferowe
Latem (w środku sezonu ligi chińskiej) doszło do kolejnych spektakularnych transferów. Królem polowania stał się klub - Shanghai SIPG, który pobił kolejny rekord transferowy. Z rosyjskiego Zenita Sankt Petersburg sprowadził brazylijskiego napastnika Hulka za kwotę 55,8 mln euro. Sam piłkarz ma zarabiać około 20 mln euro rocznie (384 tys. euro tygodniowo). Zakup jednego z najlepszych snajperów w Europie znów rozbudził apetyty na wielki futbol w Chinach.
REKLAMA
Niedługo potem apetyt ten podsycił transfer podstawowego napastnika reprezentacji Włoch - sprawdzonego w Premier League Graziano Pellè, który przybył do Shandong Luneng z Southampton FC za ponad 13 mln euro. Pelle został też szóstym najlepiej zarabiającym piłkarzem na świecie po podpisaniu kontraktu na kwotę zarobków rocznych na poziomie 16 mln euro. W Państwie Środka pojawili się też m.in. senegalski napastnik z Newcastle United - Papiss Cissé (za około 3 mln euro do Shandong Luneng), brazylijski napastnik z Dnipro Dniepropietrowsk - Matheus (do Shijiazhuang Ever Bright F.C.), czy wielokrotny reprezentant Izraela - pomocnik z Maccabi Tel Awiw Eran Zahavi (do Guangzhou R&F).
A przecież dołączyli oni do już wcześniej sprowadzonych i błyszczących na chińskich boiskach - podstawowego pomocnika reprezentacji Brazylii - Paulinho (Guangzhou Evergrande Taobao F.C.), znanego z wielokrotnych występów w Bayerze Leverkusen - brazylijskiego pomocnika Renato Augusto (Beijing Guoan), czy wieloletniej podpory drugiej linii Dinama Zagrzeb - naturalizowanego Chorwata - Sammira (Hangzhou Greentown), senegalskiego napastnika znanego z występów w Premier Legue - Demba Ba (Shanghai Shenhua), argentyńskiego rozgrywającego Dario Conci (Shanghai SIPG), czy do bólu skutecznego brazylijskiego snajpera - Elkseona (Shanghai SIPG), który parokrotnie zdobywał już tytuł króla strzelców i najlepszego piłkarza ligi chińskiej, a także równie bramkostrzelnego - Ricardo Goularta (Guangzhou Evergrande Taobao), także nagradzanego w Chinach za swoje występy.
YouTube/Goal
Jakby tego było mało - na ławkach trenerskich też nie brakuje gwiazd wśród trenerów. Były selekcjoner reprezentacji Brazylii i Portugalii - Luiz Felipe Scolari przejął właśnie - Guangzhou Evergrande Taobao, który w niedawno zakończonym sezonie świętował już po raz szósty z rzędu tytuł mistrza kraju. Niemiec Felix Magath, niegdyś trener Bayernu Monachium - teraz wprowadza swoją wizję w Shandong Luneng. Legendarny obrońca reprezentacji Włoch - Fabio Cannavaro prowadzi Tianjin Quanjian. Pod koniec sierpnia z Hebei China Fortune związał się z kolei - Chilijczyk Manuel Pellegrini, który wcześniej trenował gwiazdy Manchesteru City, czy Realu Madryt. A na początku listopada portugalski szkoleniowiec André Villas-Boas, znany m.in. z FC Porto, Tottenhamu Hotspur, czy Zenita Sankt-Petersburg związał się bajecznym kontraktem (około 11 mln euro rocznie pensji) z Shanghai SIPG, zastępując tam na stanowisku Szweda Svena-Görana Erikssona.
REKLAMA
Rewolucja piłkarska w Chinach od razu przyniosła efekt. W 2013 roku Guangzhou Evergrande sięgnęło po puchar Azjatyckiej Ligi Mistrzów (AFC Champions League). Do tej pory żaden chiński klub nie był w stanie wygrać tego trofeum. A na dodatek dwa lata później Guangzhou Evergrande powtórzyło to osiągnięcie.
Sukcesy i znane gwiazdy futbolu natychmiast przyciągnęły zainteresowanie fanów. Gdy Superliga dopiero raczkowała, na mecze przychodziło średnio 10 tys. fanów. W zeszłym roku było to już 22 tys. kibiców na mecz. A w ostatnim sezonie średnio widzów na trybunach było 26 tys. To najlepszy wynik w historii ligi chińskiej, na którego pobicie trzeba było czekać aż 20 lat (poprzedni rekord frekwencji jeszcze w lidze Jia-A wyniósł - 24 266 kibiców na mecz w 1996 roku). Nic dziwnego, że świetnie rozwijająca się liga niedawno sprzedała prawa telewizyjne na 5 lat za rekordowe 1,3 mld dolarów.
YouTube/TFC
Na razie sukcesy klubów i popularność Superligi nie przekładają się jednak na wyniki reprezentacji. Chiny tylko raz zagrały na mundialu - we wspomnianym 2002 roku. Ale już niedługo może się to zmienić. Być może najważniejszym czynnikiem okaże się w tym równaniu wychowywanie młodzieży, a nie sprowadzanie gwiazd futbolu.
REKLAMA
Nadzieja w dzieciach
Wielkim orędownikiem futbolu w Chinach jest bowiem prezydent (przewodniczący) Xi Jinping. Głowa państwa marzy o tym, by "Drużyna Smoka" dołączyła do ścisłej elity najpopularniejszej dyscypliny sportowej na świecie. Na odzew nie trzeba było długo czekać. Piłka nożna została wprowadzona do szkół jako przedmiot obowiązkowy. W kraju znacząco inwestuje się w szkolenie młodzieży. Szacuje się, że do 2020 roku w Chinach będzie działać około 20 tysięcy szkółek piłkarskich.
Dzieci z przedszkola na zajęciach z piłki nożnej, fot. Xinhua/Sun Zhongzhe
Jedna z nich - Szkoła Piłkarska The Evergrande w Qingyuan, prowincji Guangdong, jest już uważana za największą tego typu placówkę na świecie. Zwana "fabryką futbolu" szkoła została wybudowana w zaledwie 10 miesięcy za gigantyczne pieniądze - 185 mln dolarów. To prawdziwe epicentrum dążeń Chin do piłkarskiej dominacji. Cel jest jasno postawiony - widać go przy bramie wejściowej The Evergrande. To Puchar Świata, o którym przypomina codziennie postawiona tu kilkunastometrowa replika tego najważniejszego w futbolu trofeum.
W szkole uczy się 2 800 dzieci, które mają do swojej dyspozycji ponad 50 boisk. Trenują pod czujnym okiem ponad 20 trenerów z Hiszpanii. Ich obecność w Chinach to efekt współpracy z europejską potęgą - Realem Madryt. Bo Chińczycy już wiedzą, że jak się uczyć, to od najlepszych.
YouTube/soxnaAdmin
REKLAMA
Nauka w tej szkole to olbrzymi przywilej. Rodzice płacą ponad 9 tys. dolarów za rok nauki ich pociech. To średnia roczna pensja w Państwie Środka. Dostać się tu więc mogą tylko uprzywilejowani. Nie tylko finansowo. Najbardziej utalentowane piłkarsko dzieci mogą liczyć na wsparcie ze strony rządu i specjalne stypendia. To przyszłość Chin, na którą tak bardzo liczą tamtejsi fani futbolu.
Marcello Lippi cudotwórcą?
Na tę chwilę Chiny sklasyfikowane są na 84. pozycji w oficjalnym rankingu FIFA. Przed "Drużyną Smoka" sklasyfikowane są takie "potęgi" piłkarskie, jak Wyspy Owcze, Uganda, Libia, czy reprezentacja St. Kitts i Nevis - kraju, który ma zaledwie 50 tys. mieszkańców.
Reprezentacja w decydującej fazie azjatyckich eliminacji do mistrzostw świata zajmuje ostatnie - szóste miejsce w grupie po 5. kolejkach za Iranem, Koreą Południową, Uzbekistanem, Syrią i Katarem. Teoretycznie piłkarze z Państwa Środka mogą jeszcze odrobić straty na półmetku rozgrywek. Szczególnie, że w dotychczasowych spotkaniach przegrywali minimalnie ze swoimi rywalami. Czy stać ich jeszcze na walkę o awans na mundial okaże się w najbliższych spotkaniach. 23 marca 2017 roku Chiny zmierzą się u siebie z Koreą Południową (pierwszy mecz - 2:3). Zwycięstwo w tym meczu może im jeszcze dać wiarę. Szczególnie, że inspiracją ma być dla nich nowy selekcjoner - Marcelo Lippi.
Trener reprezentacji Chin - Marcello Lippi, fot. EPA/ROLEX DELA PENA
Włoch objął kadrę Chin 22 października. Z pewnością jest wielkim autorytetem dla tamtejszych piłkarzy. I to nie tylko ze względu na sukcesy w Europie z Juventusem Turyn (pięciokrotnie zdobywał z tym klubem mistrzostwo Włoch i raz Ligę Mistrzów), czy zdobycie mistrzostwa świata z reprezentacją Włoch. Lippi znany jest już ze swoich osiągnięć w Państwie Środka. Trzykrotnie z Guangzhou Evergrande zdobywał mistrzostwo kraju i jako pierwszy w historii trener poprowadził ten zespół do zwycięstwa w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Jego przejście do reprezentacji Chin wydaje się więc naturalną koleją rzeczy. Cały naród stoi za tym 68-letnim szkoleniowcem i liczy, że ten poprowadzi ich do końcowego zwycięstwa.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Na spalonym
Czy Lippiemu uda się w pięciu ostatnich spotkaniach grupowych wydobyć Chiny z dna tabeli? Bardzo ciężko na to pytanie odpowiedzieć. Cały kraj czeka na przebudzenie "Drużyny Smoka". Na razie podopieczni Lippiego wydają się nawiązywać do chińskiego przeboju kina Anga Lee - "Przyczajony tygrys, ukryty smok".
Jedno jest jednak pewne - potężne środki zostały wydane na rozwój futbolu w tym kraju i w ciągu najbliższych lat powinniśmy zobaczyć tego efekty, także w piłce reprezentacyjnej. Bo jak mówi stare, chińskie przysłowie - "Kto ma pieniądze jest smokiem, kto ich nie ma - jest robakiem". A pieniędzy w chińskim futbolu nie brakuje.
Więcej na blogu autora - Na Spalonym.
Marcin Nowak, PolskieRadio.pl
REKLAMA
REKLAMA