US Open 2017: najważniejsze robić to, co się kocha. Historia pewnego odrodzenia
Gdy Kaia Kanepi leciała do Nowego Jorku, by w kwalifikacjach bić się o awans do turnieju głównego US Open, nikt nie przypuszczał - łącznie z nią samą, że dotrze aż do ćwierćfinału tej imprezy. Tymczasem 32-letnia Estonka na wielkoszlemowym turnieju pokazała niesamowitą wolę walki.
2017-09-08, 16:00
Kanepi wywodzi się z niewielkiej miejscowości Haapsalu nad Morzem Bałtyckim. Od dziecka obserwowała, jak w tenisa grają jej rodzice i siostra Kadri, która otrzymała nawet stypendium na grę w Stanach Zjednoczonych. Nic dziwnego, że sama Kaia zapragnęła spróbować swoich sił w tej dyscyplinie sportu.
Estonia pojawia się na tenisowej mapie
Powiązany Artykuł
Dział Opinii
Po raz pierwszy za rakietę chwyciła w wieku 8 lat. Wkrótce rozpoczęła grę w turniejach ITF, gdzie nie miała sobie równych. Dlatego już w wieku 15 lat zdecydowała się przejść na zawodowstwo i grać w dużo bardziej prestiżowym cyklu WTA. Z początku nie było jej łatwo, ale w 2006 roku dotarła do pierwszego finału tej rangi zawodów w belgijskim Hasselt, gdzie musiała jednak uznać wyższość wielkiej faworytki gospodarzy - Kim Clijsters.
REKLAMA
Dwa lata później przyszedł kolejny sukces, gdy Estonka dotarła do ćwierćfinału wielkoszlemowego French Open po zwycięstwie z Petrą Kvitovą. Jak się później miało okazać - Kanepi w 1/4 finału Wielkiego Szlema pojawiła się jeszcze pięć razy. W 2008 przedarła się też do top 30 światowych rankingów, a przez dziennikarzy ze swojej ojczyzny została wybrana najlepszą sportsmenką roku.
W 2010 Kanepi wygrała swój pierwszy turniej WTA, pokonując w finale w Palermo Włoszkę Flavię Pennettę, późniejszą triumfatorkę US Open (2015). W tym samym roku dotarła jeszcze do ćwierćfinału Wimbledonu i US Open, a cały sezon skończyła pukając do pierwszej "20" rankingu WTA (zajęła 22. miejsce).
Minęły kolejne dwa lata a Estonka nadal przyzwoicie rozwijała swoją grę na korcie. W pierwszym turnieju sezonu w Brisbane od razu sięgnęła po trofeum, pokonując kolejno takie zawodniczki, jak Anastazja Pawluczenkowa, Andrea Petković, triumfatorka French Open z 2010 - Francesca Schiavone, czy wreszcie w finale - Daniela Hantuchowa.
YouTube/Brisbane International
REKLAMA
Niedługo później cieszyła się z trzeciej wygranej w turnieju WTA - tym razem w portugalskim Estoril. Na korty Rolanda Garrosa w Paryżu wychodziła już notowana z numerem 23. i znów pozostawiła po sobie świetne wrażenie, pokonując m.in. byłą liderkę Caroline Wozniacki. Dopiero w ćwierćfinale nie miała szans ze słynną Marią Szarapową, ale Rosjanka była wówczas w fenomenalnej dyspozycji i wygrała nawet cały turniej wielkoszlemowy.
Groźna kontuzja na drodze do światowej czołówki
To był szczyt kariery Estonki, która awansowała na 15. miejsce w rankingu WTA (do tej pory najwyższe miejsce w historii estońskiego tenisa). Marsz do ścisłej czołówki został jednak zatrzymany przez bardzo groźną - obustronną kontuzję Achillesa. Po tym urazie Kanepi już nigdy nie była w stanie wrócić do pełni formy.
W 2013 roku wydawało się to jeszcze możliwe, gdy niedługo po powrocie na korty świętowała swój czwarty tytuł WTA zdobyty w Brukseli. Końcówka sezonu była już jednak dużo gorsza w wykonaniu Estonki, która wróciła nawet do grania w cyklu ITF, zresztą również bez powodzenia.
YouTube/
REKLAMA
W 2014 Kaia najpierw wypadła z pierwszej "30" światowego rankingu, a niedługo potem pożegnała się z miejscem w top 50 (sezon zakończyła na 52. miejscu). W 2015 jej pozycja jeszcze bardziej się pogorszyła. Sezon zakończyła poza pierwszą "100", przegrywając w pierwszej rundzie kwalifikacji do turnieju w Moskwie z Polką - Paulą Kanią. Rok 2016 to głównie próby odbudowania sprawności fizycznej i rywalizacja w zawodach ITF, jednak bez żadnych sukcesów.
Wydawało się, że Kanepi skończy z tenisem. Spacery z psem Bossu, wakacje na Hawajach, czy udział w wyścigach samochodowych w Finlandii wydawały się bardziej jej odpowiadać. Jednak waleczna Estonka postanowiła spróbować raz jeszcze swoich sił na kortach.
W czerwcu 2017 roku wróciła po długiej przerwie ku zaskoczeniu wielu obserwatorów. Zaczynała niemal od zera (po gigantycznym spadku w rankingu WTA - na 630. miejsce) - znów w turniejach niższej rangi ITF. Tym razem jednak z powodzeniem - udało jej się wygrać w Essen i na własnym terenie - w estońskim Parnu. Kanepi próbowała nawet swoich sił w kwalifikacjach do Wimbledonu, ale przebrnęła tam tylko przez pierwszą rundę.
Nikt się nie spodziewał Kai Kanepi
Powiązany Artykuł
Turniej pod dyktando Amerykanek, ale Europa raczej nie ma się czego bać
Przełom nastąpił na US Open, gdzie Kaia Kanepi znów musiała się bić w eliminacjach. Po przebrnięciu przez trzy ciężkie rundy - Estonka po raz pierwszy od 25 kwietnia 2016 roku przebiła się do turnieju głównego imprezy rangi WTA (poprzednio odpadła w pierwszej rundzie zawodów w marokańskim Rabat). W głównym turnieju wielkoszlemowym wystąpiła po równo dwuletniej przerwie od czasu odpadnięcia w drugiej rundzie Flushing Meadows w 2015 roku.
REKLAMA
Nikt nie dawał 32-latce żadnych szans w nowojorskich zawodach. Sklasyfikowana na 418. miejscu w rankingu WTA zawodniczka z Haapsalu zadziwiła jednak wszystkich - łącznie z samą sobą, awansując aż do 1/4 finału. Po drodze pokonała Francescę Schiavone (77. WTA), Yaninę Wickmayer (129. WTA), Naomi Osakę (45. WTA) oraz Darję Kasatkinę (38. WTA). Odpadła dopiero w starciu z Madison Keys (16. WTA), która niedługo powalczy o tytuł w finale US Open.
Kanepi została drugą kwalifikantką w historii zmagań na Flushing Meadows, która awansowała do ćwierćfinału tej imprezy. Tym samym powtórzyła wyczyn Amerykanki Barbary Grenken z 1981 roku, która też doszła do tej fazy przez eliminacje. Zresztą kolejnym podobieństwem do zawodów sprzed 36 lat jest udział samych Amerykanek w półfinale kobiecego singla. Jak widać - historia lubi się powtarzać
Najważniejsze robić to, co się kocha
- Trudno mi uwierzyć, że jestem tutaj, po tym wszystkim, co się stało. Nie spodziewałam się tego - mówiła Kanepi po awansie do ćwierćfinału. W czerwcu zeszłego roku nie obchodziło mnie to, czy już więcej zagram w tenisa - dodała z rozbrajającą szczerością.
REKLAMA
Kaia Kanepi Próbowałam żyć normalnie i cieszyć się tym, powoli układając sobie swoje sprawy. Ale bardzo ważne jest robić to, co się kocha. Jeśli to robisz - wszystko się ułoży
- Próbowałam żyć normalnie i cieszyć się tym, powoli układając sobie swoje sprawy. Ale bardzo ważne jest robić to, co się kocha. Jeśli to robisz - wszystko się ułoży - zaznaczyła.
YouTube/Classic Sportsworld
Powiązany Artykuł
Marcin Nowak - Blog Na Spalonym
Warto dodać, że żadna tenisistka z tak niskim rankingiem (od czasu ich wprowadzenia w 1975 roku) nigdy nie dostała się do 1/4 finału na kortach w Nowym Jorku, choć aż 5 kobiet zrobiło to bez żadnej klasyfikacji na listach WTA. Dokonała tego chociażby w wielkim stylu - Kim Clijsters. Belgijka w 2009 roku wracała na korty po dwóch i pół latach przerwy po urodzeniu dziecka. Przystępowała zatem do tej imprezy bez punktów w rankingu, tylko dzięki "dzikiej karcie" od organizatorów. Clijsters miała jednak za sobą liderowanie na szczytach światowych list i zwycięstwo w US Open z 2005 roku, a więc nie była to tenisistka z przypadku. Dlatego choć wygrała wówczas całe zawody - nie było to aż tak wielkim zaskoczeniem.
Przypadek Kai Kanepi od Clijsters różni więc niemal wszystko. Estonka zmagała się z wieloma poważnymi kontuzjami, Belgijka z kolei wracała na kort w roli matki, bez żadnego uszczerbku na zdrowiu - co najwyżej z gorszym przygotowaniem fizycznym po długotrwałej przerwie. Dlatego jak Kim może inspirować zawodniczki, które zdecydowały się na macierzyństwo, tak Kaia może dać nadzieję tenisistkom, które zmagają się z ciężkimi urazami.
REKLAMA
Estonka powinna awansować w najnowszym rankingu WTA na 110. miejsce. I choć pewnie nie powróci już do swojej najlepszej formy i pozycji sprzed 5 lat -nikt nie odbierze jej tych niezapomnianych chwil na kortach w Nowym Jorku. Przypomnijmy jej słowa: "Bardzo ważne jest robić to, co się kocha. Jeśli to robisz - wszystko się ułoży". Może w skomplikowanym i niezwykle konkurencyjnym świecie sportu (i nie tylko) nie zawsze się to sprawdza, ale dobrze, że od czasu do czasu pojawia się taka Kaia Kanepi, czy Juan Martin del Potro (o którego powrotach można by już napisać kilka książek), by udowodnić nam, że nie ma rzeczy niemożliwych.
YouTube/US Open Tennis Championships
Więcej na blogu autora - Na Spalonym.
Marcin Nowak, PolskieRadio.pl
REKLAMA
REKLAMA