Grzegorz Krychowiak: wszystko idzie w dobrym kierunku, cały czas się rozwijam
Piłkarz reprezentacji Polski i Sevilli Grzegorz Krychowiak uważa, że dopiero po roku gry w lidze hiszpańskiej będzie można ocenić, czy zrobił postępy w grze ofensywnej. Taki bowiem cel przyświecał mu przy okazji transferu do Primera Division.
2015-03-18, 12:51
PAP: Zawodnikiem Sevilli jest pan od lipca ubiegłego roku. Co z perspektywy czasu najbardziej zaskoczyło pana w Hiszpanii?
Grzegorz Krychowiak: Na pewno więcej pracuje się niż w lidze francuskiej. Nie chodzi mi tylko o intensywność meczów, ale o treningi i podejście mentalne do pracy. Mi to jednak bardzo odpowiada, bo wiedziałem, że poprzez codzienną pracę stanę się lepszym piłkarzem.
PAP: "Polski czołg", "Piłkarz totalny", "Lokomotywa drużyny" - to niektóre tylko określenia charakteryzujące pańską grę. Przywykł pan już do nich?
G.K.: Oczywiście miło słyszeć wszelkie pochwały. To mobilizuje mnie do jeszcze cięższej pracy. Zdecydowałem się na transfer do Sevilli, aby się rozwijać. Od pierwszego treningu, sparingu, starałem się wywalczyć miejsce w podstawowym składzie. Teraz, kiedy trener na mnie stawia, zależy mi, aby go nie zawieść.
PAP: Po sfinalizowaniu transferu mówił pan, że przede wszystkim chce poprawić grę "do przodu". Czy zauważył pan już postępy w tym elemencie?
G.K.: Żeby to obiektywnie ocenić, musi minąć trochę czasu. Myślę, że po roku gry w Hiszpanii będzie można porównać moją postawę w tym elemencie. Wydaje mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, bo cały czas się rozwijam. Jestem zadowolony.
PAP: Liga hiszpańska wydaje się idealnym miejscem do poprawy gry kreatywnej i ofensywnej.
G.K.: Dlatego właśnie podjąłem decyzję o przeprowadzce do Hiszpanii. To najlepsza liga, aby pracować nad tymi elementami. Dużo operuje się piłką, a wiele zespołów mądrze przechodzi z defensywy do ataku. Oczywiście nie można tego robić przez cały mecz, bo są momenty, kiedy trzeba wybić piłkę, jak np. przy zdobyciu przez nas pierwszej bramki w meczu z Villarreal (3:1) w pierwszym spotkaniu 1/8 finału Ligi Europy. To jest przykład, że nie można grać przez 90 minut cały czas operując piłką.
PAP: Sevilla do czwartego w tabeli Atletico Madryt traci cztery punkty, a pięć do trzeciej Valencii. Czy w klubie większa presja jest na zajęcie miejsca w pierwszej czwórce, które pozwoli na grę w Lidze Mistrzów, czy powtórzenie sukcesu z poprzedniego sezonu i ponowny triumf w Lidze Europejskiej?
G.K.: Oba cele są bardzo ważne. Jednak trener Unai Emery niejednokrotnie podkreślał, że rozgrywki ligowe są dla nas najważniejsze. Powtarza nam, że występy w lidze to podstawa, aby utrzymać formę na odpowiednio wysokim poziomie przez cały sezon. Walczymy o miejsce, które pozwoli nam zagrać w przyszłym sezonie w Lidze Mistrzów. Straty nie są duże i realne do odrobienia. Valencia ma tę przewagę, że może się skupić tylko na Primera Division. Atletico gra w Lidze Mistrzów, a my rywalizujemy w Lidze Europejskiej. Nie możemy jednak szukać wymówek, bo jesteśmy w stanie grać co trzy dni. To nie stanowi dla nas żadnego problemu. Mamy odpowiednich graczy, aby trener rotował składem. Spokojnie możemy rywalizować na dwóch frontach.
PAP: Finał na Stadionie Narodowym w Warszawie byłby dla pana szczególnym przeżyciem...
G.K.: Oczywiście, bo już samo powtórzenie sukcesu sprzed roku było niesamowitym osiągnieciem. To byłoby wyjątkowe przeżycie i na pewno będziemy walczyć do końca. Jednak droga do finału jest daleka i musimy się skupiać na najbliższych meczach, a nie wybiegać w przyszłość. Przed rewanżem z Villarreal mamy sporą zaliczkę, ale spodziewamy się bardzo ciężkiego meczu. Po wyjazdowym zwycięstwie 3:1 wydaje się, że nasza sytuacja jest komfortowa. Rywale jednak strzelają wiele bramek i moi koledzy muszą być bardzo ostrożni. Mnie w rewanżu zabraknie ze względu na żółte kartki, ale będę trzymał za nich kciuki.
Rozmawiał: Marcin Cholewiński