Michał Listkiewicz o wzlotach i upadkach reprezentacji Węgier: dziś jesteśmy od nich lepsi

2016-03-23, 09:10

Michał Listkiewicz o wzlotach i upadkach reprezentacji Węgier: dziś jesteśmy od nich lepsi
Michał Listkiewicz. Foto: PAP/Leszek Szymański

Wicemistrzostwo świata w 1938 i 1954 roku, brązowy medal mistrzostw Europy w 1964 roku, trzy złote medale igrzysk olimpijskich, "Złota Drużyna” i trzy dekady bez sukcesów - dzieje węgierskiej piłki nożnej to wielkie wzloty i bolesne upadki. Historię węgierskiej piłki bardzo dobrze zna Michał Listkiewicz, który opowiedział o niej w rozmowie z Polskim Radiem.

Posłuchaj

- Dziś jesteśmy lepsi od Węgrów - część pierwsza rozmowy z Michałem Listkiewiczem (IAR)
+
Dodaj do playlisty

O tym, dlaczego Węgrzy byli pierwszym rywalem polskiej reprezentacji, jak powstała i rozpadła się ich najlepsza drużyna z lat 50. XX w. oraz o kryzysie z końca ubiegłego wieku opowiada Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, hungarysta, miłośnik i znawca Węgier.

Maciej Gaweł: w 1921 roku polska reprezentacja piłkarska na swój pierwszy międzypaństwowy, oficjalny mecz pojechała na Węgry (przegrany 0:1). Dlaczego akurat ten rywal?

Michał Listkiewicz: mamy podobne losy. To są narody, które przyjaźnią się praktycznie od zawsze i to przeniosło się na sport. To był najbardziej naturalny wybór. Po odzyskaniu niepodległości otrzymaliśmy zaproszenie od narodu, który był nam najbliższy, a jednocześnie był to w tamtych czasach niedościgły wzór jeśli chodzi o poziom sportowy. Piłka nożna była już wtedy na Węgrzech bardzo rozwinięta. W czasach habsburskich mieli sporo swobody i już pod koniec XIX wieku powstały słynne kluby jak Ferencvaros czy MTK; był to zatem rywal z najwyższej półki.
Polski futbol rodził się w Galicji i siłą rzeczy działacze i piłkarze spotykali się często, czasem nawet na wspólnych, nieoficjalnych meczach. Zdarzało się, że Polacy z zaboru austriackiego grali w klubach węgierskich, w klubach czeskich. Oni byli naszymi przyjaciółmi, wszyscy dobrze się znali i to był naturalny wybór na ten pierwszy mecz. Inaczej być nie mogło.

MG: największe sukcesy Węgrzy odnosili w pierwszej połowie lat ‘50, gdy mieli tzw. „Złotą Drużynę”. Wygrali igrzyska olimpijskie w 1952, w meczach towarzyskich bili wszystkich, jako pierwsi spoza Wysp Brytyjskich pokonali Anglików na ich terenie. Skąd się wzięła ta potęga, jeszcze większa niż przed wojną?

ML: to było trochę tak, jak z potęgą polskiej piłki w latach ‘70, za czasów pana Kazimierza Górskiego. Otóż zrodziło się wspaniałe pokolenie. Tak czasem w historii bywa. Nagły wysyp talentów, piłkarskiego geniuszu, do tego wspaniały strateg, trener Gustav Szebes. Trzeba przyznać, że ważne było także wsparcie polityczne. Dla ówczesnych władz komunistycznych, reżimu Rakosiego, to był łakomy kąsek, żeby poprzez sport pokazać, że te stalinowskie Węgry to jest państwo silne, państwo, z którym się trzeba liczyć. I dlatego tę euforię po zwycięstwie w Anglii 6:3 w meczu stulecia, jako oni to nazywają, wykorzystano również politycznie.

Ale później to polityczne uwikłanie obróciło się przeciwko wielu zawodnikom, którzy musieli emigrować, uciekać z kraju bo gniew władzy był straszny; za to, że zdobyli tylko wicemistrzostwo świata (w Szwajcarii w 1954 roku - przyp. red.), a nie mistrzostwo, jak wówczas partyjni liderzy obiecali społeczeństwu.

MG: który moment należy uznać za początek końca tej "Złotej Jedenastki”? Przegrany z RFN finał na mistrzostwach świata w Szwajcarii, czy dopiero to, że po interwencji radzieckiej w 1956 r. część piłkarzy wyemigrowała?

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy. Z Michałem Listkiewiczem rozmawiał Maciej Gaweł.

(ah)

Polecane

Wróć do strony głównej