Szymon Marciniak ocenia rok. W Europie go chwalą, w Polsce krytykują
- To był dobry rok, chociaż nie brakowało też trudniejszych momentów - mówi w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej sędzia międzynarodowy Szymon Marciniak, który prowadził m.in. mecze mistrzostw Europy. Wie, że popełnia błędy, ale uważa, że często jest zbyt mocno krytykowany.
2016-12-25, 16:00
PAP: Rok 2016 był najlepszym rokiem w karierze sędziego Szymona Marciniaka?
Szymon Marciniak: Bez wątpienia bardzo dobry, chociaż nie brakowało też trudniejszych momentów. Taki lekko słodki, leciutko gorzki. Przede wszystkim sporo mnie nauczył. Po euforii, czyli przed Euro i po mistrzostwach, tej najważniejszej dla mnie imprezie, byłem na fali. Do Francji pojechałem jako debiutant, sędzia raczkujący i tylko na dwa mecze. A jednak się udało i wywalczyłem sobie promocję do 1/8 finału. Plan wykonałem z nadwyżką, bo to nie był koniec mojej pracy na Euro. Potem był ćwierćfinał Niemcy – Włochy, pozytywnie oceniony i wreszcie półfinał Portugalia - Walia. Tak sobie myślałem, że na miejscu Portugalii mogliśmy być my, Polacy. W sumie Euro dało mi dużo doświadczenia, ale też dużo pewności siebie. Co prawda w tych ostatnich dwóch meczach byłem tylko sędzią technicznym, ale i tak to było ogromne przeżycie.
Można się domyślać, że to określenie, leciutko gorzki, dotyczy okresu po powrocie do Polski...
Tak się złożyło, że od razu z Francji, zamiast na urlop, pojechałem prowadzić mecz 1. kolejki Legia - Jagiellonia, w którym popełniłem błąd, bo nie zagwizdałem karnego. I stało się, na każdym kroku mi to wytykano, a ja czułem jak lecę od bohatera - po Euro - do zera. Takie jest właśnie sędziowanie, droga w dół jest krótka i szybka, wspinanie jest długie i mozolne. Potem był urlop, kontuzja i trzy tygodnie odpoczynku oraz walki z czasem, bo zostałem wyznaczony jako sędzia techniczny na Superpuchar Europy, Real - Sevilla. Na szczęście zdążyłem z wyleczeniem kontuzji, w ostatniej chwili lekarze dali mi pozwolenie na wyjazd.
Warto było się tak spieszyć, przecież w tym meczu był pan „tylko” sędzią technicznym?
Właśnie niektórzy dziennikarze się dziwili, że mi się chce jechać, ale tak mogą mówić tylko ci, którzy sami tego nie przeżyli i nie zdają sobie sprawy, jakie to doświadczenie. Sędziowie w tak ważnym spotkaniu jak Superpuchar Europy są technicznymi w jednym roku, a głównymi w następnym. Ze mną też tak może być.
No właśnie, prasa ma duże znaczenie w pana pracy. W Europie mówią i piszą o panu dobrze, w Polsce jest bardzo dużo głosów krytycznych.
Tak, szczególnie po Euro we Francji. Ta poprzeczka, którą sobie zawiesiłem, jest bardzo wysoko. Konstruktywna krytyka jest potrzebna, szczególnie w sędziowaniu, aby nie popaść w samozachwyt. To jest taki rodzaj pracy, w którą jest wkalkulowany margines błędu i wiadomo, że nie zawsze będzie idealnie. Sędziemu międzynarodowemu, tym bardziej po udanym Euro, błędy nie przechodzą niezauważone, są bardziej nagłaśniane, wielokrotnie opisywane. I trzeba sobie z tym radzić. Ja wiem, czyją krytykę mogę przyjmować do siebie. Na pewno nie biorę do siebie opinii tzw. hejterów, bo to byłoby niepoważne. Wciąż mnie nie przestaje zadziwiać i wydaje mi się to wręcz śmieszne, że tak łatwo wydaje się osądy, siedząc przed ekranem telewizora. Potrafię sam być w stosunku do siebie samokrytyczny. Wiem, kiedy się pomyliłem i jeśli mogę, to staram się to naprawić.
REKLAMA
Jakim sędzią stara się pan być?
Przede wszystkim normalnym. Mam troszkę doświadczenia z boiska, jako były piłkarz, więc dobrze wiem, co mnie denerwowało, kiedy widziałem, że sędzia był najmądrzejszy i najważniejszy. To było dla mnie niezrozumiałe, że arbitrowi nie można było zwrócić uwagi. Brakowało dialogu. Było nawet takie słynne powiedzenie, „odejdź, nie odzywaj się, bo dostaniesz kartkę”. Staram się być normalny, ale nie mogę też pozwolić sobie wejść na głowę. I to nieważne, czy sędziuję zawodnikom z Polski, czy Cristiano Ronaldo. Każdy musi mieć do mnie taki sam szacunek i to co powiem musi być ostateczne. Nie należy też zapominać, że kiedy masz szacunek do siebie, to inni też ciebie szanują. Zawodnik nie może mnie zakrzyczeć, przegadać, machnąć na mnie ręką, a ja odpuszczę. Póki co, to działa.
Jak się pan przygotowuje do meczu w Lidze Mistrzów?
Przygotowania zaczynają się w momencie wyznaczenia na mecz i szukaniu informacji w specjalnym programie. Kiedyś na pewno tak, ale teraz już nie czuję podniecenia, gdy mam sędziować spotkanie największych europejskich drużyn. Cała ekipa musi się dobrze przygotować, spotykamy się i dzielimy spostrzeżeniami. Musimy wcześniej wiedzieć, że choćby w Realu Madryt bramkarz nie kopie piłki do przodu, ale każdą rozgrywa od bramki do najbliższego obrońcy. Nie ma potrzeby biegać na środek boiska, wystarczy stać na 25. m, co daje oszczędność kolejnych 25. m. To są niuanse, ale na pełnej szybkości, gdy grają najlepsi, detale robią różnicę.
Dobre recenzje zbierał pan z meczów Ligi Mistrzów?
Tak, pod względem prowadzenia spotkań w tych rozgrywkach to był niesamowity rok. Zaczynaliśmy od meczu play off Roma - Porto, bardzo ciężkiego, z dwiema czerwonymi kartkami dla gospodarzy, eliminującymi Włochów z rozgrywek. Po spotkaniu każda moja decyzja była omawiana, a pokazanie kartek pewnie mnie wywindowało, bo nie było do mnie żadnych zastrzeżeń. Nie ukrywam, że to też był taki pozytywny kop w górę.
W Polsce dziennikarze bezlitośnie krytykują pana błędy, a jak jest za granicą?
No właśnie, to jest ciekawe. W UEFA mają dostęp do naszej prasy, nie tylko mojej, ale i pozostałych sędziów z Elite. Monitorują mecze i wiedzą dobrze, co się o nas pisze. Ja się swoich decyzji nie wstydzę, wysyłam błędne i kontrowersyjne sytuacje do ich oceny. Zależy mi, by dowiedzieć się, gdzie i kiedy popełniłem błąd. Wiem, że z UEFA przyjdzie szczera, dobra rada i nikomu tam nie zależy, by mnie zdyskredytować. Co mam powiedzieć, gdy słyszę ocenę, że w Polsce nie potrafimy cieszyć się sukcesem innych. My Polacy w ogóle mamy w sobie za dużo zawiści w stosunku do drugiego człowieka, jego sukcesów i to jest przykre. Zachowując wszelkie proporcje, można to także zobaczyć na przykładzie Roberta Lewandowskiego i Grzegorza Krychowiaka. Do krytyki są wszyscy pierwsi, a wielu niegodnych jest nosić za tymi piłkarzami torby.
REKLAMA
REKLAMA